Header Image

Zmiana adresu bloga

Kochani,

Po kilkunastu latach prowadzenia bloga Setna Strona przyszedł czas, by coś zmienić. Skoro na Instagramie prowadzę konto, którego nazwę zaczerpnęłam od tytułu ukochanej książki, tym bardziej blog domaga się zmian. 

Serdecznie Was zapraszam do odwiedzania bloga Books far from the crowd



 

Na tym blogu będziecie mogli znaleźć nie tylko recenzje, czy może prędzej — opinie — o przeczytanych książkach, ale i inne treści, w tym echo mojego zamiłowania do życia blisko natury. 

Książkowo będę się skupiała na klasyce literatury, bo to po nią sięgam najczęściej. Planuję zacząć wyzwanie Czytamy Stulatki, które będzie oscylowało wokół tytułów wydanych w 1924 roku. Wśród nich są takie perełki, jak "Czarodziejska Góra", czy "My" Zamiatina. 

Tym z Was, którzy zaglądali do mnie przez lata istnienia Setnej, serdecznie dziękuję :*

- Agata

 

Trylogia Wszystkich Dusz (Księga Czarownic, Cień Nocy, Księga Życia, Przemiana) - Deborah Harkness

Młoda wykładowczyni Uniwersytetu w Oksfordzie, Diana Bishop skrywa tajemnicę. Choć nie używa swojej mocy, jest czarownica wywodząca się w prostej linii od Bridget Bishop, jednej z sądzonej w Salem czarownicy. Pewnego dnia w jej ręce trafia tajemnicza księga, o której od dawna wiadomo było, że zaginęła. Dla Diany to początek niesamowitej i mrożącej krew w żyłach przygody. Jej tropem podąża przystojny wampir, Matthew Clairmont, a także inni czarownicy i demony.


 

Nie chce Wam za wiele zdradzać z fabuły, ale kto czytał/oglądał, ten wie, że świat Wszystkich Dusz jest wspaniały, bogaty i niezwykle dopracowany. Mam małego bzika na punkcie tej serii i koniecznie musiałam mieć zagraniczne wydanie. Pokochałam Dianę za jej pasję do alchemii – na studiach bardzo mnie interesowała magia w życiu codziennym (zwyczaje, które wynikają wprost z zachowań magicznych, np. wiecha na dachu wykańczanego domu, itp.), a także alchemią, jako początkom nauki, która dziś znamy jako chemia. Oczywiście, Matthew zaskarbił moje uczucia jako honorowy, odpowiedzialny i nie czarujmy się, daleko bardziej pociągający wampir niż znane dotychczas. Poza tym wspaniale potrafił wpasować się w każdą epokę. Mamy wreszcie postacie drugoplanowe. Ciotki Diany (chciałabym mieć takie!), Hamish, Agatha, a także Marcus i Phoebe; jak ja ich uwielbiam!

Drugi tom, Cień Nocy, podobnie jak drugi sezon do złoto! Przenosimy się wraz z Dianą i Matthew wprost na ulice Londynu czasów Elżbietańskich. Pogoń za tajemniczą księgą trwa, a Diana doskonali swoje magiczne umiejętności.

Autorka, Deborah Harkness jest wykładowczynią historii na Uniwersytecie Południowej Karoliny. Jako historyczka potrafiła wspaniale oddać realia nie tylko Anglii czy Pragi końca XVI wieku, ale i ogarniętych gorączką wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Świetnie zbudowany świat, gdzie kreatywne demony, wampiry, czarownice i ludzie potrafią żyć w wypracowanym przed wiekami status quo.


 

W moje ręce trafiło niesamowite wydawnictwo, pełne szczegółów i faktów, a także ciekawostek z serii, czyli przewodnikiem po świecie wykreowanym przez Deborah Harkness.

Zacznę od tego, że książka jest wspaniale wydana, pełna ilustracji zarówno czarnobiałych jak i kolorowych. Co znajdziecie w przewodniku? Inspiracje, wywiady i komentarze autorki. Spis utworów muzycznych inspirowanych serią. Charakterystykę gatunków oraz postaci, w tym sylwetki postaci historycznych. Opis miejsc, w których rozgrywała się akcja. Rozdziały są także poświęcone magii, alchemii i nauce. Bardzo ciekawe są rozdziały poświęcone scenografii i kostiumom, szczególnie spojrzenie na życie w XVI wieku. To kompendium to prawdziwa gratka dla miłośników magii, czarownic, alchemii, ale i historii. Widać, jak wiele pracy włożono w serial, gdzie najdrobniejsze szczegóły mają swój historyczny pierwowzór (np. Szachy Hamisha są stylizowane na te z XII wieku, których niektóre piony można podziwiać w British Museum). Oczywiście, nie mogło zabraknąć przepisów kulinarnych oraz bardzo bogatej bibliografii.

Indyjska wiosna Uny - Rumer Godden

Margaret Rumer Godden (ur. 10 grudnia 1907, zm. 8 listopada 1998) była niezwykle płodną angielską autorką.


Napisała ponad 60 powieści, z czego dziewięć zostało zekranizowanych. Na jej twórczość miało wpływ dzieciństwo spędzone w kolonialnych Indiach, oraz nauka w prywatnej szkole w Anglii. Po I wojnie światowej prowadziła szkołę tańca w Kalkucie. W 1934 wyszła za mąż za Laurence'a Fostera, z którym miała dwie córki. Małżeństwo jednak nie było udane i dwanaście lat później Godden rozwiodła się z mężem.

Pierwszą powieść opublikowała w 1936 roku (Chinese Puzzle). W 1975 roku została wydana Indyjska wiosna Uny (The Peacock Spring), która w 1995 doczekała się telewizyjnej ekranizacji (obejrzycie na YT).

Powieść opowiada o dwóch siostrach, córkach konsula prowadzącego placówkę w Indiach. W nowym miejscu czekają na nie nowe wyzwania i przyjaźnie. Poznają także kochankę ukochanego ojca, którą — szczególnie Una — darzą resentymentem.

O powieści, a właściwie moim najdłuższym DNFie przypomniałam sobie przy okazji wyzwania na ig. #książkoweporyroku "Wiosnę" zaczęłam czytać, będąc niewiele starszą od bohaterki (Una ma 15 lat), ale zapomniałam jej zabrać do walizki, wyjeżdżając na wakacje... i do tej pory nie potrafiłam się za nią zabrać. Jakie mam wrażenia po lekturze? Przede wszystkim, trochę inaczej to wszystko zapamiętałam, ale to zrozumiałe po tylu latach. Właściwie będę pamiętała z książki kwiaty, mnóstwo kwiatów i ich wonie. W sumie dobrze, że sięgnęłam po tę książkę akurat wiosną, kiedy kwitną peonie, rododendrony i bzy.

Kongres futurologiczny - Stanisław Lem

Najbardziej znaną postacią wykreowaną przez Stanisława Lema jest Ijon Tichy, obecny w wielu opowiadaniach, z Dziennikiem gwiazdowym na czele. Tichy dostaje zaproszenie na Kongres Futurologiczny w odbywający się w Costaricanie, przypuszczalnie gdzieś w Ameryce Południowej, w wykwintnym, ponadstukondygnacyjnym hotelu Hilton.

Konferencja poświęcona jest przyszłości i kierunkom, w jakim ludzkość nieuchronnie zmierza – wnioski są oczywiście przykre, a konsekwencje przeludnienia fatalne. Pech chce, że na ulicach odbywają się zamieszki, a manifestantów pacyfikuje się substancjami psychemicznymi (psychochemicznymi) w wodzie wodociągowej, której nieopatrznie kilka łyków wypija Tichy, co inicjuje nieustanną jazdę bez trzymanki, abstrakcyjny rollelkoster, na którym halucynacja ręka w rękę z farmakokracją wiodą nas (i oczywiście bohatera) do niedalekiej przyszłości. 

Oczywiście, jak to u Lema mamy wysoko posunięte słowotwórstwo, a całość, mimo że do pośmiania (dlaczego ci ludzie tak dyszą?), dotyka głębszego problemu przyszłości i kondycji ludzkości, a także dążenia jednostki do prawdy (nie wiem, jak Wy, ale ja miałam skojarzenia z Matrixem). Czy polecam? Jak nie jak tak!

Marzenie panny Benson - Rachel Joyce

Czy zdecydowalibyście się rzucić wszystko, postawić na jedna kartę i podążyć za marzeniem życia? Dziesięcioletnia Margery przeżyła pamiętny dzień, który już zawsze będzie rzutował na jej życiu. To wydarzenie jest tak traumatyczne, że zmienia pojmowanie świata przez bohaterkę. Kolejne rozdziały przenoszą nas do 1950 roku, kiedy to zahukana bezdzietna nauczycielka robótek staje przed najważniejszym wyborem i sfrustrowana miałkością swojego istnienia, porywa się na coś, na co “normalnie” w życiu by się nie zdecydowała.

 

Powieść “Marzenie panny Benson” reklamowana jest jako powieść o sile kobiecej przyjaźni. To jak najbardziej trafne sformułowanie, do którego bym jeszcze dodała, jak ważne jest poszukiwanie swojego ja, wyjście ze strefy komfortu i sięgnięcie po “swoje”.

Ta piękna powieść zrobiła na mnie duże wrażenie. Cieszę się, że historia pozbawiona jest bzdurnego romansu (zawsze się waham, czy sięgnąć po literaturę o kobietach, bo jeszcze dwadzieścia lat temu każda taka powieść musiała się kończyć jak historia kopciuszka, czy innej księżniczki Disneya). To, po “Wężu z Wessex” Sarah Perry kolejna powieść o feministycznym wydźwięku, która przypadła mi ostatnio do gustu. Ponadto “Marzenie” ma w sobie pewien klimat; ze smogu powojennego Londynu Rachel Joyce przenosi czytelnika do upalnej Nowej Kaledonii.

Kiedy zaczynałam czytać, uważałam, że ów złoty chrząszcz jest tak samo mityczny, jak syrena i smok. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że natura w swym niezrównanym bogactwie i takie chrząszcze wymyśliła.

Stanisław Lem

Niemal dwa lata przerwy w blogowaniu, a tyle świetnych książek udało mi się przeczytać. Przede wszystkim, jakoś tak się ułożyło, że od czasu projektu o Lemie, w którym brałam udział, częściej sięgam po literaturę s-f. Na potrzeby wystawy, którą koordynowałam, sięgnęłam po raz drugi po wyśmienitą biografię naszego wielkiego futurologa pióra Wojciecha Orlińskiego. Chciałabym Wam przybliżyć nieco sylwetkę Stanisława Lema, oraz dodać moje pięć groszy na temat Solaris, jak dotąd (wstyd) jedyna książka Lema, która przeczytałam (ale obiecuję się poprawić, bo mam na czytniku niemal całą bibliografię).

Stanisław Lem

Urodził się we Lwowie w 1921 roku w rodzinie polskiego lekarza żydowskiego pochodzenia, Samuela Lema. Imię „Stanisław” miało „stanowić deklarację polskości”. Na krótko przed wojną Stanisław rozpoczął studia medyczne, które wznowił po jej zakończeniu, po przeprowadzce rodziny do Krakowa. W 1949 skończył studia medyczne, ale nie uzyskał absolutorium – celowo zrezygnował z kariery lekarskiej, na rzecz zawodu literata. W czasie okupacji posługiwał się nazwiskiem Jan Donabidowicz, podawał się za Ormianina, jednego z licznych przedstawicieli spolonizowanej diaspory ormiańskiej osiadłej od czasów średniowiecza we Lwowie. W tym okresie została napisana jego pierwsza powieść science-fiction Człowiek z Marsa. Po II wojnie światowej z całej rodziny Stanisława, oprócz jego rodziców, ocalał tylko starszy o dwadzieścia lat kuzyn Stanisława Lema, Marian Hemar, wybitny poeta, satyryk, komediopisarz, dramaturg, tłumacz poezji, autor tekstów piosenek. Chociaż o wojennych losach opowiadał niechętnie lub wcale „środkiem, który pozwala przynajmniej spróbować wyobrazić sobie takie tragedie, jest literatura; w 1950 roku Lem napisał na ten temat powieść pod tytułem Wśród umarłych”.

Fenomen Lema

W Krakowie związał się ze środowiskiem intelektualistów, gdzie stawiał swoje pierwsze kroki literackie w periodyku "Życie nauki". „Dlaczego Lem tak bardzo różnił się zarówno od innych pisarzy science-fiction na świecie, jak i od pisarzy w Polce en masse? Bo intelektualnie ukształtowały go inne lektury. Czytał to, co rekomendowali mu [Jerzy] Turowicz [dziennikarz, publicysta, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”] i [Mieczysław] Choynowski [psycholog, filozof, założyciel i kierownik Pracowni Psychometrycznej Polskiej Akademii Nauk], a więc był lepiej zorientowany w światowej nauce od przeciętnego polskiego pisarza, a także w humanistyce od przeciętnego pisarza science-fiction.”

Debiut fantastyki naukowej

Za sprawą spotkania z Jerzym Pańskim, redaktorem naczelnym wydawnictwa Czytelnik, powstała w 1951 roku powieść Astronauci, która została opatrzona adnotacją „powieść fantastyczno-naukowa”, co stanowiło pierwsze użycie w języku polskim kalki z angielskiego „science-fiction”. Astronauci dzięki przekładom na niemiecki i rosyjski zyskali sympatię czytelników w NRD oraz ZSRR. Powstały nawet niezrealizowane plany sfilmowania powieści.

Samochodowa „klątwa Lema”

„W rodzinie mówiono (...) o Klątwie Lema – wszystkie samochody, jakie kupował, okazywały się wyjątkowo awaryjne. Sądząc z opisów tych awarii (często ofiarą padały silniki i zawieszenia), przynajmniej częściowo mogło to wynikać z zamiłowania Lema do kawaleryjskiej jazdy po kiepskich drogach.” Jeden z samochodów pisarza okazał się wybitnie wręcz wadliwy – brak było drugiego kompletu kluczy, oraz innych, pomniejszych części wyposażenia. Ponadto, po kilku miesiącach wysiadła stacyjka, a źle zamontowana przednia szyba przeciekała tak, że wodę trzeba było „wybierać małym czerpakiem”. W czasie, kiedy Lem wiózł ciężarną żonę, Basię, do szpitala zawiodło sprzęgło. Niestety, były to czasy, kiedy o gospodarce wolnorynkowej można było pomarzyć, aby uzyskać potrzebne części trzeba było niejednokrotnie "uruchomić kontakty", a sklepy TOS (Technicznej Obsługi Pojazdów) działały w ślimaczym tempie, o ile udało się w ogóle domówić niezbędne części.

Lem i słodycze (słodka dziurka?)

„Czwarta rano (…) Kliny, dalekie przedmieścia Krakowa (…) Czeka go pierwsza czynność tego dnia – rozpalanie w piecu. (…) Od dłuższego czasu Barbara Lem próbuje swojego męża odchudzić. Chwyta się różnych sposobów. Namawia go do fizycznego ruchu, ogranicza dania obiadowe (…) [Stanisław] kupił w zieleniaku dwa znakomite niemieckie batoniki marcepanowe. Wprawdzie nie wolno mu ich jeść, ale przecież nikt nie patrzy, wszyscy śpią. Lem pożera je pospiesznie i przenosi się z garażu do spiżarni . Wrzuca papierki za szafę, która jest przymocowana do ściany, więc nikt nigdy nie wykryje jego dietetycznej transgresji, słodkiej zbrodni doskonałej. (…) Podczas generalnego remontu zza szafy wysypał się stos opakowań pochodzących z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.”

Prawie-Nobel

W latach 70-tych Franciszek Szlachcic, ówczesny Sekretarz Komitetu Centralnego chciał stworzyć propagandową odpowiedź na opozycyjnych intelektualistów. Wśród sojuszników upatrzył sobie Stanisława Lema. Szlachcic tworzył szeroko zakrojone plany "zdobycia" dla Lema Nagrody Nobla. Jako "pisarz polski robiący furorę na Zachodzie Lem wpisywał się w gierkowską propagandę sukcesu". Któregoś dnia Szlachcic odwiedził Lema "prywatnie", otoczony świtą i w kolumnie rządowych samochodów. Starania Sekretarza CK przyniosło więcej złego niż pożytku; "Jeśli Komitet Noblowski na serio rozważał kandydaturę Lema, po tej wizycie nie było już na nagrodę szans".

L.E.M.

Amerykański pisarz s-f, Philip K. Dick wysłał do FBI serię paranoicznych donosów, w których pisał o grupie komunistów infiltrujących amerykańską fantastykę naukową o pseudonimie L.E.M., sądził bowiem, że Lem to nie jedna osoba, ale tajna organizacja. Donosy miały skutek taki, że w 1976 roku Lemowi cofnięto honorowe członkostwo w Amerykańskim Stowarzyszeniu Pisarzy Science-Fiction i Fantasy. Oprócz "siatki szpiegowskiej L.E.M.", Dick "rozpracował" również "międzynarodowy spisek neonazistów zmuszających go do umieszczenia zakodowanych wiadomości w powieściach".

Ebooki i audiobooki

W 1961 roku swoja premierę miała powieść Powrót z gwiazd, która przypomniana po latach okazała się prorocza: "Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. (...) Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot sprzedawca. Publiczność wolała lektony – czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację." Czyżby Lem przewidział audiobooki i ebooki czytane na czytnikach?

Internet

Stanisława Lema można śmiało nazwać autorytetem w dziedzinie technologii. Zapytany o Internet, odpowiadał dość sceptycznie, upatrując w nowym medium więcej zagrożeń niż korzyści. Przewidział istnienie cyberprzestępczości i cyberterroryzmu, oraz bezradność prawa wobec nowych zagrożeń. 

Pisarz zmarł w 2006 roku. Nagrobek na krakowskim cmentarzu Salwatorskim zdobi epitafium: FECI, QUOD POTUI, FACIANT MELIORA POTENTES, co można przetłumaczyć: Zrobiłem, co umiałem. Niech więcej zrobią zdolniejsi.

* Tekst powstał w oparciu o biografię

Lem. Życie nie z tej ziemi – Wojciech Orliński

Gallant - V.E. Shwab

Dawno nie czytałam tak niepokojącej książki. Niepokojącej w sensie pozytywnym, jak “Koralina” Gaimana, jak “Ktoś we mnie” Waters. Czytając nuciłam “Charlotte Sometimes” The Cure, piosenkę z niesamowitym klimatem tajemnicy. 

Gallant to moje kolejne spotkanie z V.E.Schwab. Uwielbiam Odcienie magii, a zaraz zabieram się za Addie LaRue. Gallant jest opowieścią z dreszczykiem skierowaną do młodzieży. Pisana dość dziwnym, niemal reporterskim stylem ma jednak w sobie duże pokłady literackiej magii. Sama historia na pozór jest dość banalna; sierota, Olivia Prior otrzymuje list od wuja, którego istnienia nawet nie podejrzewała. Zjawia się w dziwnym, na wpół opuszczonym domiszczu, tytułowym Gallancie. Ten jednak skrywa mroczny sekret... 

Powieść nazwałabym dzieckiem prozy Kate Morton i AHS. Oniryczne, mroczne martwiaki, ponury żniwiarz, który nie wiedzieć czemu "wyobrażał mi się" jako Jack z Miasteczka Halloween. Postać Olivii wydaje się być złożona i przypomina mi nieco Mary z Tajemniczego ogrodu. Całość nastrojowa i napisana z suspensem. No i kochani, nie czarujmy się, ale mamy chyba najpiękniejszą okładkę roku. Powieść jest wspaniale wydana — dobrej jakości papier, cudowne ilustracje i elegancka okładka. Tak powinno się wydawać książki!

Pokochałam Białego Wilka - reread sagi wiedźmińskiej

Nie mogłam lepiej zacząć roku (tak, wiem, że już mamy połowę marca) niż od rereadu Wiedźmina. Całkiem zapomniałam, jakie to zacne! 


Praktycznie od połowy stycznia nie wychodziłam z domu z powodu choroby. Niekiedy wysoka temperatura uniemożliwiała mi czytanie. Nic straconego – sięgałam wówczas po genialny audiobook, a właściwie superprodukcję legendarnego studia Fonopolis z niezrównanym Krzysztofem Gosztyłą w roli narratora oraz całą plejada wspaniałych aktorów z Krzysztofem Banaszykiem w roli Geralta z Rivii na czele. Niestety, dwie ostatnie części nie zostały nagrane, nad czym boleją fani serii (w tym oczywiście niżej podpisana). 



Czytałam chronologicznie, czyli zaczęłam od tomu opowiadań „Ostatnie życzenie”. Jeśli oglądaliście serial, znacie pewnie opowieść o córce Foltesta, które zaczyna cykl. Kolejną pozycją w chronologii jest powieść „Sezon burz”, dalej mamy kolejny tom opowiadań „Miecz przeznaczenia”, gdzie pojawia się malutka Cirilla, dziecko-niespodzianka Geralta. 


Sam cykl, nazwijmy go „głównym” to pięcioksiąg:

• Krew Elfów
• Czas Pogardy
• Chrzest Ognia
• Wieża Jaskółki
• Pani Jeziora

Moje wrażenia? Mówiąc kolokwialnie: siadło. Język powieści jest niezwykle giętki, plastyczny, szelmowski, pełnowymiarowe postaci z krwi i kości, opisy sugestywne, do tego całość okraszona dużą dozą humoru. Poza tym, seria po prostu „ma to coś”, dlatego fani na całym świecie tak uwielbiają to uniwersum. Pokochałam krnąbrną Ciri, niezależną i silną Yen, charakterek Triss, cięty język Jaskra i charakter Geralta. Uwielbiam Yarpena i Zoltana, gnoma Schuttenbacha, Milvę, Regisa i Cahira. I wiem, że podobnie jak serie o Harrym Potterze, będę czytała sagę wiedźmińską co kilka lat. Machnęłam nawet przekomiczne opowiadanie ślubne „Coś się kończy, coś się zaczyna” (z tomu o tym samym tytule – niestety, współczesne „niewiedźmińskie” opowiadania jakoś nie przypadły mi do gustu). 

Henry Cavill

Było mi mało tego cudownie wykreowanego, bogatego w detale świata, więc przeszłam Dziki Gon (przede mną jeszcze dwa fajne DLC) i obejrzałam ponownie serial z Henrym Cavillem (ok, serial był „znośny” z przewagą „kiepski”, ale Henry osładzał mi wszelkie niedoróbki scenariusza). 


Niedawno gruchnęła wieść, że Andrzej Sapkowski przygotowuje nowy materiał, i nie wiem, jak Wy, ale ja się jaram jak pochodnia. Teraz czytam/słucham Narrenturm, ale wiadomo, Reynevan to nie Geralt ;)


☞ Pierwsza osoba liczby pojedynczej - Haruki Murakami

To jedna z pierwszych książek, które przeczytałam w tym roku. I choć minęły zaledwie dwa-trzy tygodnie, mam z nią pewien problem. Z jednej strony: to przecież Murakami, a ja lubię jego prozę, a z drugiej strony: nie przepadam za współczesnymi opowiadaniami. Mam z nimi ten problem, że tylko szkicują, sygnalizują jakiś wątek, są niejasne i wymykają się klasycznym szablonom opowiadań, a moje czytelnicze serce wychowało się na Somersecie Maughamie i Kornelu Filipowiczu.



Podeszłam więc do opowiadań Murakamiego dosyć nieufnie. Ale przyznam, że czytało mi się bardzo przyjemnie; narracja jest nienachalna i swobodna, zupełnie jakbym siedziała z przyjacielem w kawiarni i słuchała snutych przez niego anegdotek. Ale czegoś mi tu brakuje, jakiegoś... dopełnienia? konkluzji?

Jednym z najwyżej ocenianych opowiadań jest "Charlie Parker Plays Bossa Nova", i przyznam, że i mnie ono najbardziej przypadło do gustu. Jest to historia artykułu sfabrykowanego przez Murakamiego do pewnego pisma muzycznego, opisującego dalsza karierę Parkera, który nie zmarł w 1955 roku.


Z pewnością zapamiętam również opowiadanie "Wiersze zebrane o drużynie Yakult Swallows", ale nie dlatego, że było tak wybitne: otóż niedawno przeczytałam rewelacyjną książkę "Ukochane równanie profesora", w której również pojawiał się wątek baseballowy - i tak oto wątki nałożyły mi się i takie splątane w jedno je zapamiętam. Co jeszcze ze mną zostanie? Klimat realizmu magicznego, brzydka kobieta, która słuchała klasyki, wzgórze nieopodal morza, małpa podająca zimne piwo, tę dziwną oniryczność, mieszającą się z rzeczywistością i wymykającą się interpretacji.

Choć początkowo byłam sceptyczna w stosunku do tych opowiadań, jednak pochłonęłam je w dwa wieczory. Tylko troszkę żal, że to nie coś w stylu Kronik ptaka nakręcacza, czy 1Q84, ale jeśli lubi się styl Murakamiego...



Tytuł: Pierwsza osoba liczby pojedynczej
Autor: Haruki Murakami
Tytuł oryginalny: Ichininshō tansū
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: Wydawnictwo Muza
Rok wydania: 2020
Opis fizyczny: 224 stron, oprawa miękka
Gatunek: opowiadania
ISBN: 978-83-287-1526-4

Niespokojna krew - Robert Galbraith

Jeszcze nigdy tak szybko nie pochłonęłam tak obszernej książki. Co dziwne, nawet specjalnie nie ekscytowałam się wydaniem „Niespokojnej krwi”. Mam oczywiście poprzednie tomy serii z Cormoranem Strike’iem, więc przezorny święty Mikołaj sprezentował mi ostatni tom, i tak się zdarzyło, że zaczęłam czytać od razu po odpakowaniu popijając poranną kawę ze świątecznego kubka o pojemności 400 ml. 


„Niespokojna krew” to piata część serii kryminalnej Roberta Galbraitha (czyli ukrywającej się pod męskim pseudonimem JK Rowling). Prywatny detektyw, zwalisty, jednonogi, nieco gburowaty Strike przywodzi na myśl krzyżówkę Harry’ego Pottera i Rubeusa Hagrida, a idąc tym tokiem myślenia jego piękna i inteligentna partnerka, Robin Ellacott to dalekie echa Hermiony Granger. Tak mi się skojarzyło w każdym razie. 

Tym razem przed wydaniem powieści rozgorzała niemała dyskusja wokół niefortunnych tweedów Rowling, na co nałożył się wybór głównego antagonisty, który przebiera się w kobiece ubrania. Morderca budzi skojarzenia z Buffalo Billem z Milczenia owiec, choć jego pobudki nie są tak oczywiste. Byłam pewna, że przebieranki są uzasadnione w toku fabuły, ale bez tego „szczegółu” można się było spokojnie obejść. Niestety, jak w przypadku Żniw zła czytelnicy dostają potężny kawał mrocznych zbrodni z serii „mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”; gdyby autorem rzeczywiście był mężczyzna, można byłoby go posądzić o jawną mizoginię. I szczerze wolałabym, żeby morderstwa nie były tak brutalne – ot, coś w stylu Christie byłoby (jak dla mnie) w sam raz. 

Autorka rozrzuciła multum okruszków, po których czytelnik powinien dojść do rozwikłania zagadki kryminalnej. Jednak jak dla mnie tropów było zbyt wiele i… niemal straciłam zainteresowanie głównym wątkiem! O wiele przyjemniej czytało mi się o relacjach między głównymi bohaterami, które przypominają paradoks strzały: niby mają się ku sobie, ale nigdy z sobą nie będą. 

Jedyną drzazgą była dla mnie Charlotte. Jest taka postać, Mildred u Somerseta Maughama (W niewoli uczuć), która kiedy tylko pojawiała się na kartach powieści wywoływała u mnie mdłości – była jak wysypka, nieznikająca plama na środku drogiego dywanu. Takiego samego odczucia doznawałam kiedy oglądałam Downton Abbey (w przypadku Thomasa, jednego z kamerdynerów). Całą powieść zastanawiałam się, dlaczego Cormoran nie zerwie z nią kontaktów? 

Miłym zaskoczeniem dla mnie prywatnie była wzmianka o Skegness, w którym miałam okazje być kilkanaście lat temu. Miło wspominam ten czas i niemal łezka mi się w oku zakręciła na wzmiankę o fokarium, czy wiktoriańskim zegarze na środku placu niedaleko mola. Jednak żadnych osiołków nie pamiętam ;) 

Niewątpliwie głównymi atutami Rowling są jej styl oraz pełnokrwistość bohaterów. 900 stronicowy kryminał przeczytałam w rekordowym tempie; mało tego – zaczęłam ponownie Wołanie Kukułki! Gdybym miała krytykować Rowling, wręczyłabym jej zbiór esejów Rebbeki Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”. Czy czekam na nowy tom? Jasne!

Tytuł: Niespokojna krew   
Autor: Robert Galbraith (J.K. Rowling)
Tytuł oryginalny: Troubled blood
Tłumaczenie: Anna Gralak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnosląskie 
Rok wydania: 2020
Opis fizyczny: 909 [3] stron
Gatunek: kryminał
UKD: 821.111-3

451 stopnie Fahrenheita - Ray Bradbury

☞ 451 stopni Fahrenheita to dystopia Raya Bradbury'ego, która nie przestaje trwożyć nas swoją aktualnością. Chociaż od ukazania się książki minęło ponad 60 lat (data wydania to 1953 rok), nadal odczuwa się ponure proroctwo płynące z kart powieści.



Głównym bohaterem jest strażak, Guy Montag. Strażak to dziwny, bo zamiast gasić pożary, wznieca je - świat przedstawiony u Bradbury'ego jest światem posuniętym do granic: tu pali się książki, które uczą krytycznego myślenia, wszystko, co daje namysł i asumpt do zadawania pytań o istotę - zostaje zmiecione w tytułowych 451 stopniach F (czyli ponad 250 stopni Celsjusza).


Znamienny jest zwłaszcza dość długi monolog-wykład naczelnika straży, Beatty'ego; na mnie zrobił tak przygnębiające i oszałamiające wrażenie, że aż brakło mi tchu, i autentycznie łzy napłynęły mi do oczu! Beatty wyjaśniając zagubionemu Montagowi, mówi: "Dawniej książki przypadały do gustu nielicznym: paru osobom tu, paru tam... Takim, którzy mogli sobie pozwolić na inność. Świat był duży. Przestronny. Z czasem jednak zaroiło się w nim od oczu, łokci, ust. Dwukrotny przyrost populacji, trzykrotny, czterokrotny. Filmy, audycje radiowe, czasopisma ilustrowane... Książki zaczęły równać w dół, do poziomu nijakich mas." Kultura zostaje rozmieniona na drobne, wszystko się ułatwia, upraszcza. Z czasem "książki się kurczą. Powstają skrócone wersje. Streszczenia. Brukowce. Wszystko sprowadza się do żartu, do celnej puenty." Dalej jest tylko gorzej: "Klasykę skraca się najpierw do piętnastominutowego słuchowiska, potem do dwuminutowej wstawki w audycji o książkach, w końcu do hasła słownikowego na dziesięć, dwanaście linijek. Oczywiście przesadzam, w słownikach były definicje. Nie brakowało jednak ludzi, których cała wiedza na temat Hamleta, ty z pewnością znasz ten tytuł, Montag; pani zaś, pani Montag, najprawdopodobniej kojarzy tylko jakieś jego wątłe echo, cała wiedza, jak powiedziałem, sprowadzała się do jednostronicowego streszczenia pomieszczonego w książce reklamującej się takim oto tekstem: „Teraz możesz w końcu przeczytać całą klasykę i dotrzymać kroku sąsiadom”. Rozumiecie? Ze żłobka na uniwersytet i z powrotem do żłobka. Oto schemat rozwoju intelektualnego obowiązujący od co najmniej pięciuset lat.
I dzieje się tak nie tylko z książkami, ale i z życiem: "Polityka? Jedna kolumna, dwa zdania, nagłówek! A potem wszystko znika w locie. Umysł ludzki napędzany przez wydawców, wyzyskiwaczy, nadawców pędzi w koło z taką prędkością, że wirówka odrzuca wszelkie zbędne, czasochłonne myśli!" - przerażające, prawda? 


A jak to się ma do dnia dzisiejszego? Ano całkiem "się ma". Kultura piwa i karkówki z grilla ilustrowana dyszkantowymi głosikami podbijanymi rytmicznym dudnieniem z głośników na full. Na własne życzenie dajemy sobie robić sieczkę z mózgu: ścianowizja to nic innego jak iluś tam calowe plazmy hdmi wzięte w sklepie nie dla idiotów na raty 0%. A gdzie miejsce na zachwyt, na wnioski? "Ogród sztuk", czy cudne mini wykłady profesora Leszka Kołakowskiego zostały zmiecione przez quasi dokumenty i głupawe kabarety. Mass media rzygają na nas sieczką, niby-to-opiniami, szczują i wtłaczają do głów, co mamy myśleć na dany ("starannie wyselekcjonowany") temat, podpowiadają na kogo pluć.
A palenie książek w imię równości, w imię "mnie się to nie podoba" odbywa się w najlepsze: komuś nie podoba się Harry Potter - spalmy go razem z piórniczkiem z Hello Kitty, kogoś razi Przeminęło z wiatrem? Zetrzyjmy je z platformy streamingowej. 


Dla podtrzymania atmosfery trwogi obejrzałam po raz enty Equilibrium (jestem tym widzem, który ogląda Equilibrium dla fabuły); a kiedy Beatty mówił o streszczeniach klasyki żywo stanął mi w pamięci pomysł Amelie Nothomb ujęty w Peplum - jednostronicowe streszczenia największych dzieł.
To nie RZĄD, nie TYRANI, tylko MY SAMI. W każdej dystopii jest ziarnko prawdy. Hiperbola ma nam uświadomić przepaść, w kierunku której zmierzamy. "Życie staje się jednym wielkim slapstickiem", konkluduje beznamiętnie Beatty. "Wyrzuć ludzi z teatrów, zostaw tylko clownów." 

Tytuł: 451 stopni Fahrenheitabr
Autor: Ray Bradbury
Tytuł oryginalny: Fahrenheit 451
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 1953/2018
Opis fizyczny: 151[2] stron
Gatunek: powieść/dystopia
UKD: 821.111(73)-3

Jak pokochać centra handlowe - Natalia Fiedorczuk

"Jak pokochać centra handlowe" to książka odkłamująca i odczarowująca współczesne macierzyństwo. Ważny głos we współczesnym świecie, w którym każdy chce żyć idealnie, jak z obrazka. Być może, gdyby poskrobać złotko na insta-obrazku fit matek również zobaczyło by się znój i nieprzespane noce? 


Natalia Fiedorczuk ma odwagę pisać o wielkim zmęczeniu, zniechęceniu i poczuciu zatracenia siebie w natłoku rodzicielskich obowiązków. Pisze o bólu, o depresji, nie flirtuje z czytelnikiem, a wali prosto z mostu: takie jest macierzyństwo wielu kobiet. 

Niedawno media obiegła informacja, że matka wyrzuciła dziecko oknem. Z pierwszego piętra. Wielotygodniowy lockdown, wykluczenie, dwoje małych dzieci, które wymagają 100 % twojego zaangażowania 24/7, zapracowany czy nieobecny mąż. Presja, by być dla dzieci, by być najlepszą matką pod słońcem, bo inne takie są. Nie będę pisała o moich doświadczeniach. Czytając często otwierałam szerzej oczy i w duchu przyznawałam, że to o mnie. 

Myślę, że jesteśmy pierwszym pokoleniem, które nie wstydzi się emocji, przyznawania do błędów i porażek. Chociaż media kreują model skandynawskiego parentingu, wypasionych pokojów dziecięcych, zadowolonych matek, właścicielek firm, którymi dowodzą zza domowego biurka, coraz częściej przebąkuje się o niepewności, wyobcowaniu, bólu - tym fizycznym, od blizn, nacięć, karmienia, etc. Kobiety nie wstydzą się poruszać tabu depresji poporodowej, traumatycznego porodu, czy niedosypiania tak uporczywego, że dosłownie lawiruje się między snem a jawą. 

"Jak pokochać centra handlowe" nie są zapiskami jednego życia, na ten niedługi zbiór przemyśleń składa się szereg rozmów, które przeprowadziła autorka. Niemniej trudno wyabstrahować osobiste doświadczenia autorki od części zapożyczonej w czasie rozmów z innymi kobietami. Z książki emanuje jedno wielkie zmęczenie i zniechęcenie. Przez to jest tak prawdziwa. Jak worki pod oczami albo rozstępy na jędrnych niegdyś brzuchach. I jest w tym wszystkim ziarnko nadziei - nie jesteśmy w tym same, to nie jest niewłaściwe czuć zmęczenie, czy chcieć być na chwilę odciążoną obowiązkami.

Tytuł: Jak pokochać centra handlowe
Autor: Natalia Fiedorczuk
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2016
Opis fizyczny: 285, [1] s.; 21 cm; okładka twarda
Gatunek: powieść polska
UKD: 821.162.1-3

Brak tchu - George Orwell

Podczas wymiany sygnatur w bibliotece natknęłam się na mało znaną w naszym kraju powieść autora Roku 1984 i Folwarku zwierzęcego, George’a Orwella, Brak tchu. W przeciwieństwie do dwu wymienionych nie jest to powieść polityczna, dystopia, czy alegoria, a “Powieść o facecie, który zażywa krótkiego wypoczynku i próbuje uciec na jakiś czas od odpowiedzialności zarówno w sferze ogólnoludzkiej, jak i prywatnej.”*


Powieść napisana w przededniu II wojny światowej jest nią nacechowana. Powstała w Maroku, dokąd Orwell udał się w celu podreperowania zdrowia, a wydana została wiosną 1939 roku. Pierwotnie rozeszła się w minimalnym nakładzie; na rynku antykwarycznym znalezienie pierwszego wydania graniczy z cudem, ponieważ większość została zniszczona w czasie bombardowania jeszcze w magazynie drukarni. 


“Brak tchu” daje czytelnikowi smutny obraz zmieniającego się świata. Bohater, czterdziestopięcioletni George Bowling, nieco przy kości, noszący sztuczną szczękę, mieszka na przedmieściach w jednym z tysięcy szeregowców powstałych po wojnie. Zarówno w małżeństwie, jak i w życiu zawodowym osiągnął stabilność, która jednak zionie stagnacją. Bowling, wieczny malkontent, narzeka na zrzędzącą żonę i bachory-pijawki, a codzienność dobija go grożącą wojną z Hilerem. George dowodzi, że człowiek taki jak on, nigdy nie będzie zadowolony, ani wolny. 


Mając uciułane nadwyżkowe kilka funciaków nasz bohater postanawia odwiedzić rodzinną miejscowość. Pomysł ten przychodzi mu do głowy, kiedy spontanicznie nazwisko zagranicznego dygnitarza kojarzy mu się z czymś zasłyszanym w dzieciństwie. 


Przez niemal pół książki czytamy o sielskości starej Anglii; tu Orwell jest jak najbardziej sobą, nie Georgem Bowlingiem. Banda wyrostków, która największą przyjemność upatruje w łowieniu ryb, kilkupensowe słodycze, których oryginalne nazwy przytacza autor, wreszcie opis miejscowości, której pierwowzorem była rodzinne miasto Orwella, Henley-on-Thames. Bowling-Orwell przenosi nas do krainy dzieciństwa, w której panuje “wieczne lato”, sugestywnie odmalowuje sielski świat przedwojennych małych miasteczek. 


O ile część wspomnieniowa robi przyjemne wrażenie swą szczerością i sentymentalizmem (fragmenty odnoszące się do łowienia ryb nasuwają nieodparcie skojarzenie ze “Śmiercią pięknych saren”), o tyle narzekanie dorosłego George’a wyprowadzają na dłuższą metę z równowagi. Poglądy bohatera to bowiem trącące myszką małomiasteczkowe rozważania i małostkowe uwagi o “kobietach, które zeszły na psy”, ponieważ nie wyglądają jak dwadzieścia lat temu; sam bohater kilkukrotnie sam podkreśla, że zmienił się nie do poznania, nabrał wagi i stracił zęby (czyżby zamierzona hipokryzja?)

Całość właściwie nasuwa tę samą konkluzję, co film Woody’ego Allena “O północy w Paryżu” - poprzednie epoki mają więcej pozytywów, niż czasy, w którym przyszło nam żyć. Jeśli czytaliście "Brak tchu" i przypadła Wam do gustu ironia Orwella, polecam również książkę "Vivat Aspidistra", która jest utrzymana w podobnym, lekkim klimacie. 

* cytat pochodzi z posłowia.

Tytuł: Brak tchu
Autor: George Orwell
Tytuł oryginalny:Coming up for air [1939]
Tłumaczenie: Bartłomiej Zborski
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2017
Opis fizyczny: 296[8] stron
Gatunek: powieść
UKD: 821.111-3

Gdyby ulica Beale umiała mówić - James Baldwin

Ostatnie tragiczne wydarzenia ze Stanów Zjednoczonych dowodzą, że niesnaski na tle rasowym nadal silnie polaryzują społeczeństwo. Nie bez przyczyny sięgnęłam więc po jedną z najważniejszych współczesnych powieści wpisujących się w ruch #blacklivesmatter. 


“Gdyby ulica Beale umiała mówić” Jamesa Baldwina została napisana w 1974 roku. Baldwin urodził się w Harlemie jako dziewiąte dziecko nigeryjskiego pastora w 1924 roku. Baldwin przez całe życie (zmarł w 1987 roku) angażował się w ruch praw obywatelskich oraz działał na rzecz równości rasowej. Do jego najważniejszych powieści należą m.in. debiut "Głoś to na górze" (Go Tell It on the Mountain), "Mój Giovanni" (Giovanni's Room), welokrotnie wznawiany "Inny kraj" (Another Country), oraz "Gdyby ulica Beale umiała mówić" (If Beale Street Could Talk). 

Ta ostatnia opowiada o miłości dwojga młodych ludzi, na których drodze stają uprzedzenia, brutalna machina policyjna oraz silna nienawiść rasowa. Młodziutka Tish właśnie oświadczyła swojemu narzeczonemu, Fonny’emu, że spodziewa się jego dziecka. Chłopak, jak i rodzina Tish są wniebowzięci nowiną, ale myliłby się ten, kto spodziewałby się sielanki – Fonny został oskarżony o gwałt na młodej Portorykance i osadzony w areszcie. 

Dla mnie, “Ulica Beale” to współczesny mit o Orfeuszu i Eurydyce. Tish niczym Orfeusz schodzi do piekieł (w powieści więzienie wielokrotnie zostaje nazwane wprost piekłem), by uwolnić ukochanego. To także, a może przede wszystkim, opowieść o więziach rodzinnych. Chociaż Fonny nie jest jeszcze formalnie mężem Tish, rodzina Riversów broni chłopaka przed oskarżeniami, nie wykazując cienia niepewności. 

Kolejnym elementem powieści jest, moim zdaniem, zakamuflowany watek przemocy wobec kobiet. Baldwin nie pochyla się nad nim, nie eksponuje go, ale ta przemoc jest stale obecna, jak gdyby autor stwierdzał, że “tak to już jest i nic się nie poradzi”. 

Aktualność napisanej ponad czterdzieści lat temu powieści przeraża. Nie znam realiów współczesnych Stanów, ale na każdym kroku jesteśmy bombardowani doniesieniami o niesprawiedliwości i braku poszanowania podstawowych praw ze względu na przynależność rasową. 

Ale powieść można również odczytywać wprost jako skomplikowaną opowieść o wielkim uczuciu; na kartach książki wielokrotnie pojawia się odniesienie do szekspirowskich młodych kochanków. Czy tym razem miłość zwycięży opresje? 



...tak, wracam.
Stęskniłam się za Wami i brakowało mi pisania. Ostatni post nosi datę 17 czerwca zeszłego roku, więc uznajmy to za roczny urlop. Nabrałam nowych sił; przypomina mi się scena ze Wzgórza Nadziei, kiedy Ruby wkłada do ust grudkę ziemi i spluwa, mówiąc “ziemia odpoczęła, może rodzić”.

Tytuł: Gdyby ulica Beale umiała mówić
Autor: James Baldwin
Tytuł oryginalny:If Beale Street could talk [1974]
Tłumaczenie: Maria Zborowska
Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Rok wydania: 2019
Opis fizyczny: 249[2] stron
Gatunek: powieść amerykańska
UKD: 821.111(73)-3

Obsługiwałem angielskiego króla - Bohumil Hrabal

“Posłuchajcie, co wam teraz powiem...”

Wydana w 1971 roku powieść Obsługiwałem angielskiego króla to symfonia na cześć miłości cielesnej i celebracja kobiecego ciała. Łona przystrojone jak pogańskie ołtarze.



 

Przedwojenny czeski kelner jest świadkiem zmieniającego się świata, czego zdaje się nie zauważać. Jan Dziecię (lub Detsche) to konformista, koniunkturalista oraz oportunista, który jednak swoją filozofią życiową przypomina – przywołanego również przez Andrzeja Kaczorowskiego w biografii Hrabala, bohatera polskiej kinematografii, Jana Piszczyka, który stara się dopasować do zmieniającej się jak w kalejdoskopie sytuacji politycznej, a także osiągnąć szczęście osobiste, choć wszystkie próby pojedynków z losem palą na panewce. Porównałabym również Dziecię do innego bohatera, znanego z literatury, a mianowicie do Colasa Breugnona, który mimo przeciwności losu zachowuje nieproporcjonalną wręcz pogodę ducha. Choć Francuz jest świadomy sytuacji geopolitycznej, ufa, że zmieni się ona tak, by znów żyło się znośnie.

Kiedy już czujemy do kelnera sympatię, ba! niemal zakochaliśmy się w nim, o wielka naiwności! Nasz ulubieniec zostaje kolaborantem! Naturalnie, myślimy, nasz kelner jest bardzo niemądry, naiwny wręcz, być może na manowce sprowadziły go kobiety i te ich ukwiecone brzuszki... Bohater żeni się z germańską nauczycielką gimnastyki i daje się wysługiwać Niemcom, co wcale mu nie przeszkadza, a nawet, można powiedzieć, czerpie z tego satysfakcje.

Kluczem do odczytania postaci jest zdanie Hrabala - “Opowiadam o tym, co przydarza się zwykłym ludziom, nie oglądając się na humanizm, na jakąś wielką ideę, na bohatera, który by działał w imię jakiejś wyższej racji i wiedział wszystko z góry” - cytowane przez Andrzeja Kaczorowskiego w biografii pisarza Słodka apokalipsa. Kaczorowski pisze: “Ciepły, wyrozumiały stosunek do bliźnich charakteryzuje niemal całą twórczość Hrabala. Czytając jego książki, od pierwszych stron wiemy, że autor lubi swoich bohaterów. Teraz jednak w jego prozie pojawił się nowy ton: chęć rozgrzeszenia ich nawet z takich postępków, za które spotyka ich potępienie ze strony otoczenia.”

Dziecię odnajduje się również w czasach komunistycznych. O wszystkim, czy dobre, czy złe, opowiada z równą emfazą.

Książkę dawkowałam sobie po rozdziale przed snem. Kiedy Hrabal kończył każdy rozdział dość kategorycznie i ja rozstawałam się z książką. Język Bohumila Hrabala jest przesycony sympatią dla bohaterów, swoistą nostalgią, ale nie melancholią, jest pochwałą życia. Choć - pozwolę sobie jeszcze raz zacytować autora Słodkiej apokalipsy - “Schopenhauer i Klima w ogromnym stopniu wpłyn[ęli] na jego rozwój, [są] akuszerami jego filozofii i strategii życiowej”, to dostrzegam kapeczkę bergsonowskiej élan vital.