Header Image

Książę przypływów - Pat Conroy

Dawno żadna książka nie wciągnęła mnie tak bardzo, jak Książę przypływów. Zarwałam dla niej kilka nocy; było warto - Pat Conroy napisał wspaniałą sagę o rodzinie z Południa. Próżno szukać tu blichtru i wartości rodem z Przeminęło z Wiatrem; rodzina Wingo porównywana jest do białej hołoty (specjalnie posłużyłam się słowami Mammie z Przeminęło), a relacje między członkami rodziny są o niebo bardziej niż skomplikowane. 
Toma Wingo, byłego trenera szkolnej drużyny footballowej, poznajemy, kiedy dowiedziawszy się o zdradzie żony i niedoszłym samobójstwie ukochanej siostry bliźniaczki Savannah, wyjeżdża do Wielkiego Jabłka. Tam, podczas wizyt u psychoterapeutki Savannah, pięknej pani Lowenstein, snuje opowieść o trudnym dorastaniu na małej wyspie, o tym, jak ojciec łowił krewetki i marnował każdą zarobioną sumę na "interes życia". Rodzinę Wingo, jak już pisałam, łączą trudne relacje, ale ma to swój początek nie tylko w ciężkiej ręce ojca Toma, czy dziwnym zachowaniu matki, co w tragedii, która wydarzyła się, kiedy dzieci były starszymi nastolatkami. 
Ujęły mnie w Księciu piękny język, doskonałe, nieomalże filmowe dialogi, postacie napisane tak, jak gdyby były żyjącymi ludźmi z krwi i kości. Do tego fabuła trzymająca w napięciu, niczym najlepszy dreszczowiec.
Nie jest to pierwsza powieść Conroya, którą czytam. Poprzednia również zrobiła na mnie wrażenie (w tym miesiącu przeczytałam Wielkiego Santini), a przede mną Muzyka Plaży, na którą już ostrzę zęby.
Od razu uprzedzam pytania: niestety, nie oglądałam filmu, ale myślę, że jest to akurat ten rodzaj książki, którą trzeba przeczytać przed obejrzeniem ekranizacji. Oczywiście film obejrzałabym z wielką chęcią.  


Mama ma zawsze rację - Sylwia Chutnik


Ta książka to ważny głos w obronie matek, które nie traktują macierzyństwa, jako swojej jedynej misji życiowej. Ciąża i poród to zjawiska ekstremalne, niekiedy upokarzające, odbierające tożsamość kobiecie na rzecz jej dziecka. Sylwia Chutnik (o której pisałam dwa posty temu) w swoich felietonach rozwala mit supermatki; kobieta ma prawo być nieszczęśliwa, załamana, ma prawo się rokrochmalić.
Chutnik pisze również o związkach partnerskich, to znaczy o równowadze między partnerami w codziennych obowiązkach i podziale pieniędzy przy zakupach w markecie i o "odwiecznej wojnie płci". 
Język Chutnik - przynajmniej w tych felietonach - trafił do mnie; przypomina zjadliwy ton felietonów Jeremiego Clarksona.

Przepraszam, że tym razem tak krótko, ale odpoczywam po zakuwaniu; wczoraj zdawałam ostatni egzamin i już oficjalnie mam uprawnienia do pracy w bibliotece, tak więc - jestem do wzięcia, jako wspaniały pracownik:)
Kusi mnie, żeby puścić posta o kryzysie (na kupionej w zeszłym roku "wyszanowanej" bluzce znalazłam dziury, które zrobiły się same, bo materiał jest nieomal przezroczysty, a tiszercik kupiony przez kryzysem jest "gniotsa nie łamiotsa"), ale potem będzie, że narzekam, a nie chcę Was zanudzać. A tu (ponoć) wiosna idzie i ciepło zapowiadali.

Nobliwa i w średnim wieku, czy nowoczesna? [o Bibliotece Narodowej]

24 lutego Biblioteka Narodowa obchodziła 85 urodziny. Powstała z rozporządzenia prezydenta RP Ignacego Mościckiego w 1928 roku. Oczywiście przez te wszystkie lata różne były jej koleje losu; znaczna część zbiorów spłonęła w czasie wojny, biblioteka kilkukrotnie zmieniała miejsce, ale pozostała największą tego typu placówką kultury. Jej zadania to gromadzenie opracowywanie i udostępnianie zbiorów (tak jak zresztą cele i zadania każdej biblioteki), z tą różnicą, że BN wyznacza standardy dla innych bibliotek. BN jest największą biblioteką publiczną w kraju. Na mocy ustawy z 1996 roku jako jedna z 17 bibliotek otrzymuje tak zwany egzemplarz obowiązkowy każdej publikacji, która ukazała się w naszym kraju (BN i BJ po dwa egzemplarze, reszta po jednym, FN jedną kopię filmu), dzięki temu gromadzi nie tylko książki, ale i czasopisma, płyty z muzyką i filmami, nuty, mapy, globusy, publikacje elektroniczne, oraz nawet krzyżówki, książki telefoniczne i... filmy pornograficzne. Jako ciekawostkę dodam, że Biblioteki Kongresu USA gromadzi również tweety. Jak w wywiadzie dla Rzeczypospolitej przyznał dyrektor Biblioteki Narodowej Tomasz Makowski, codziennie biblioteka opracowuje 100-700 egzemplarzy, które mają służyć nie tylko naszemu pokoleniu, ale i badaczom w przyszłości.
Zbiory są częściowo zdigitalizowane. Prawdopodobnie do końca bieżącego roku digitalizacja obejmie 1/3 całego zasobu. Dzięki specjalnemu urządzeniu średniej grubości książkę przetwarza się w zaledwie 20 minut. Za to jej opracowanie zajmuje dwie-trzy godziny. Taka "digitalizacja" zaczęła się właściwie w latach 50-tych, kiedy nośnikiem docelowym był mikrofilm. Zachęcam do odwiedzenia Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona, w której można znaleźć książki, ulotki, gazety, zdjęcia i in. w formie pdfów.
Linki:

Relacja ze spotkania autorskiego z Sylwią Chutnik

Gościem rybnickiego Dyskusyjnego Klubu Książki była pani Sylwia Chutnik. Spotkanie odbyło się wczoraj w godzinach popołudniowych w byłej czytelni pracy PIMBP. Kontrowersyjna autorka znana jest z powieści Kieszonkowy Atlas Kobiet (za tę książkę została uhonorowana Paszportem Polityki), Dzidzia, Cwaniary, oraz Warszawa Kobiet.
Na sali zebrały się w większości kobiety, ale - co miło mi stwierdzić - nie brakowało mężczyzn. Chutnik znana jest ze swoich feministycznych poglądów, a także z działalności na rzecz młodych mam (jest prezeską założonej przez siebie fundacji MaMa), w związku z tym z radością powitała na sali matkę z niemowlęciem.
Po oficjalnym przedstawieniu gościa DKK padły pierwsze pytania. Moderatorką spotkania była Paulina Krzysztoporska, rybnicka poetka, a także działaczka na rzecz kultury. 
Chutnik zapytana o niewyczerpalne źródło energii, która napędza ją do coraz to nowych działań, odpowiedziała "staram się iść do przodu". Dla niej liczą się przede wszystkim równowaga, chęć bycia od czasu do czasu sama ze sobą, oraz utarty "domowy" sposób komunikacji niewerbalnej, którym komunikuje tę chęć.
Zachęcona przez moderatorkę opowiadała o swoim epizodzie w grupie feministyczno-anarchistycznej, dodając, że zawsze były dla niej ważne prawa kobiet. W późniejszym okresie obok kulturoznawstwa uczęszczała na zajęcia Gender studies [znana ze swoich feministycznych poglądów Elif Şafak również ukończyła ten kierunek], co tylko pogłębiło jej przekonania i zaowocowało powstaniem fundacji MaMa. Jak zdradziła nam Chutnik, fundacja powstała, aby "wyprosić młode mamy z domu; żeby nie miały poczucia kary tylko dlatego, że urodziły dziecko". [link do strony fundacji-> http://fundacjamama.pl/]
Młodym mamom proponuje zamiast poradników "wyluzowanie", bo jak sama przyznaje "od rad, czy lepiej nosić dziecko w chuście, czy nie, czy karmić piersią, czy mieszanką, można oszaleć!"
Następnie autorka przeczytała swój esej Transcendencja jedzenia który ukazał się w tomiku Mama ma zawsze rację. Tekst powstał z frustracji, że Bruno (syn autorki) zbyt długo je.
Kolejne pytania zadawane przez moderatorkę dotyczyły pisarstwa; na pytanie "Skąd u Ciebie rodzi się potrzeba pisania?", autorka bez zbędnego krygowania się wyznała: "Nie mam zielonego pojęcia! Jedni obgryzają paznokcie, ja - piszę". 
Z dużym poczuciem humoru Chutnik opowiadała o Paszporcie Polityki, jak zmienił jej dotychczasowe życie; przyznanie nagrody odebrała, jako "poklepywanie po plecach, takie mówienie: dobrze robisz". Swoje pisarstwo widzi w kategorii "boksowania się z językiem", "nie może być ono o niczym". Jak przyznała, interesują ją poważne tematy, nie ucieka od tematu "zmęczonych twarzy", których wielość poznała na Ochocie, gdzie mieszkała przez lata. Opowieści, które tworzy są zaczerpnięte z historii życia codziennego, która dopełnia historię znaną z podręczników, nie jest jej alternatywną wersja. W książce Warszawa Kobiet ukazuje losy kobiet w zakonach, żony znanych mężów; jest to spłata długu wobc tego, co zrobiły dla miasta.
Dalej autorka opowiadała o następnej swojej powieści Dzidzia, której punktem wyjścia była anarchistyczna próba zanegowania historii. W Cwaniarach Chutnik demaskuje mity dotyczące kobiet; są one przerysowane, nieomalże komiksowe, bo jak przyznaje sama autorka - powstały z jej fascynacji Tarantino i Grzesiukiem.
W ostatniej części spotkania tradycyjnie padały pytania zgromadzonej publiczności, po których autorka z uśmiechem na twarzy rozdawała autografy.
Przyznam się bez bicia, że do tej pory proza Chutnik była mi całkowicie nieznana, ale podczas spotkania nabyłam tomik jej esejów, które podsunęłam do podpisu. Podpisuję się pod jej poglądami na temat macierzyństwa. Nie wiem, jak zareaguję na jej prozę, po która obiecałam sobie sięgnąć. 
W każdym razie spotkanie należało niewątpliwie do bardzo udanych; co zdziwiło część gości, autorka okazała się zupełnie różna od postaci, które kreuje; miła, ciepła, serdeczna, z dużym poczuciem humoru, a do tego interesująco  ze swadą odpowiadała na pytania. Jeśli będziecie mili okazję udać się na spotkanie z panią Chytnik, to bardzo serdecznie zachęcam.



Krótka historia książki w XX-tym wieku

Nie jestem specjalistą z dziedziny księgarstwa, ale ten temat mnie bardzo interesuje. Chciałabym Wam przybliżyć moje przemyślenia na temat tego, jak wydawane były książki w XX-tym wieku.



Na zdjęciu Róża Żeromskiego nakładem Wydawnictwa J. Mortkowicza

Jedno z najstarszych polskich wydawnictw specjalizujące się w beletrystyce powstało w Warszawie w 1857 roku. Gebethner i Wolff w 1937 roku na swoim koncie miało wydanych około 7 tysięcy pozycji (drugie tyle nut). GiW wydawało przede wszystkim literaturę polską (Orzeszkowa, Konopnicka, Sienkiewicz, i in.), oraz pisma (Kurier Warszawski, Tygodnik Ilustrowany, i In.) Wydawnictwo działało globalnie – filie rozmieszczone były nie tylko w większych miastach Polski, ale i w Paryżu, a także w Stanach Zjednoczonych. W latach 30-tych redaktorem wydawnictwa był Aleksander Wat.
Po wojnie, niestety wydawnictwo zostało zlikwidowane. Co prawda w latach 90-tych były próby reaktywacji, ale bez większego skutku.

Zdjęcie powyżej przedstawia grzbiet tomu Dzieł Shakespeare'a

Na przełomie XIX-go i XX-go wieku „modna” była klasyka: od Mickiewicza (już od czasu śmierci uznawanego za klasyka) do Shakespeare’a. Mam w domu jeden tom (z bodajże ośmiu), wydane we Lwowie w latach 1895-97. Nad przekładem pracowali najwybitniejsi poeci, w tym m.in. Kasprowicz. Z opisu aukcyjnego wynotowałam: Nakładem Księgarni Polskiej. Płótno z tłoczeniami i barwieniami na grzbiecie oraz wizerunkiem autora na licu



 Jeżeli myślicie, że książki dodawane do gazet wymyśliła Wyborcza, to wyprowadzę Was z błędu. Jest to zabieg dość stary, o czym świadczy tom Listów z Afryki Sienkiewicza. Zwróćcie, proszę uwagę na datę.
Bezpłatny dodatek do prenumeraty Tygodnika Ilustrowanego 1901r. 


Ozdobny inicjał
W latach 20-tych sztuka użytkowa była na wysokim poziomie. Widać to po architekturze, wystroju wnętrz, artykułach gospodarstwa domowego, które nierzadko były projektowane przez artystów (w XIX-tym wieku artystami chcącymi podnieść sztukę użytkową do rangi sztuki przez duże „S”  byli prerafaelici, a na rodzimej ziemi – Wyspiański). Nad książkami pracowali najlepsi graficy; nawet „zwykłe” wydanie miało ozdobniki w postaci choćby ciekawych inicjałów.

Nie wiem, czy okładka jest oryginalna, czy zrobiona wtórnie, ale jako ciekawostkę pokażę Wam okładkę wspaniale wydanej beletryzowanej biografii Balzaca. Okładka jest barwiona! Nad przekładem czuwał Leo Belmont, prozaik, eseista, znawca i tłumacz literatury francuskiej. Belmont zmarł w getcie warszawskim.  
Jak widać do wybuchu II wojny światowej książki były wydawane w większości w twardych okładkach (mam również okładkę tekturową z wydania kieszonkowego Damy Kameliowej, oraz papirus i papier czerpany w tomiku poezji), na dobrym jakościowo papierze. Książki miały tłoczenia, złote litery, bogate inicjały, etc. Mam w domu album dotyczący starożytnego Egiptu; album pochodzi z Berlina z 1922 roku, a wydany jest na papierze kredowym!


Po II wojnie światowej choć część matryc została zachowana, nie było materiałów, by produkować dobre jakościowo książki (i widokówki na przykład). Lata 46-49 to papier złej jakości, klejenia, które nie trzymały i zwykła tekturka  zamiast okładki z prawdziwego zdarzenia. Wydawało się przede wszystkim książki mające służyć nauce, poezję (Słowacki, Kochanowski) w szczególności autorów rodzimych. (Zakładam, że wydawano również autorów radzieckich, ale nie mogę się „pochwalić” ani jedną „zagraniczną” książką z tamtych lat. Co warto zauważyć – książki w większości były „do samodzielnego przecięcia”. Przekrój początkowo był wydawany w większym formacie i strony były nierozcięte, stąd nazwa tygodnika. O ile pamiętam Przekrój w takim wydaniu ukazywał się jeszcze w późnych latach 80-tych.

Ilustrowane wydanie Lalki Bolesława Prusa


Dopiero „odwilż” przyniosła prawdziwy boom na dobrze wykonane tomy: Iskry, Ossolineum, Czytelnik, czy Państwowy Instytut Wydawniczy w połowie lat 50-tych zaczęły wydawać wielotomowe dzieła najsławniejszych pisarzy polskich i zagranicznych. Niektóre wydania ukazały się do tej pory tylko raz (jak w przypadku Thomasa Hardy). Twarde okładki były obłożone w materiał, klejenie było dodatkiem do szycia, książki nierzadko ukazywały się z ilustracjami. Matryce były dobrze przygotowane i dobrze odbijały dopracowany druk.  Właściwie z tych czasów pochodzą moje najukochańsze (i najpiękniej pachnące) zbiory.


Na zdjęciu seria z lat 70-tych

Lata 70-te to miniaturyzacja (która zaczęła się w późnych latach 60-tych). Niewymieniane matryce były słabe, a papier coraz cieńszy. Okładki przeważnie twarde, ale zbyt dużo było (jak dla mnie) eksperymentów. PIW, Czytelnik (seria Nike) i inne wydawnictwa „kombinowały” z formatem.
Od tamtych czasów zaczęła się równia pochyła: koniec lat 70-tych oraz lata 80-te przyniosły książki złej jakości, wydawane coraz tańszym kosztem. Jak widać wszystkie przemiany społeczne, historyczne i kulturowe odbijają się i na książkach. Koniec lat 80-tych i początek 90-tych to totalna wolna amerykanka wydawnicza. Słyszałam o wydawnictwach, które zatrudniały studentów i każdemu rozdzielały po powiedzmy rozdziale do tłumaczenia, co dawało kuriozalne skutki w postaci książek źle przetłumaczonych i niespójnych.
Na szczęście koniec lat 90-tych przyniósł świeży powiew jakości. Zaczęto wydawać na powrót książki o twardych okładkach, dobrze przygotowane edytorsko. Co prawda takie wydawnictwa jak Amber, czy Zielona Sowa stawiały na niską cenę, nie na jakość (Abmerowi zarzucam okropną czcionkę, Zielona Sowa rozpada się po jednym czytaniu, a odstępy między wierszami po prostu nie istnieją), ale Świat Książki, PIW czy PWN trzymały wysoki poziom. Od lat 90-tych w kioskach i tak zwanych salonikach prasowych pojawiają się również kolekcje Hachette i tym podobne. Chociaż okładki mają nawiązywać do „starych dobrych czasów”, kiedy oprawiano książki w półskórek, to jednak pod względem edytorskim książki pozostawiają wiele do życzenia (literówki!!!).

Pokój Jakuba nakładem WL uważam za książkę z najpiękniejszą okładką, jaką widziałam. Dla porównania również nakładem WL Fale z 1983 roku.


Ostatnio w księgarniach można dostać cudnie wydane książki, które mimo kryzysu wydawane są naprawdę wzorowo. Dobrą pracę wykonuje tu między innymi Wydawnictwo Literackie, dla którego zawsze miałam szacunek, oraz Zysk i S-ka, Znak; wydawnictwa te postawiły na dobrą jakość, wspaniałych grafików (okładki są po prostu piękne!), dobrych pisarzy. Te książki na pewno przetrwają przynajmniej jeszcze jeden wiek, a już na pewno „przeżyją” i mnie.
Wszystkie książki i wydawnictwa podałam jako przykłady. Temat jest bardzo szeroki, a ja chciałam go zarysować. Mogłabym książkę napisać o samych wydawnictwach podając przykłady książek, które posiadam.  Cieszę się, że wydaje się obecnie dużo dobrej literatury, okładki są ładne (nie mówcie, że nie zwracacie uwagi na okładki, bo nie uwierzę;), druk czytelny, a strony nie odlatują po otwarciu. Życzę nam, czytelnikom, by książki były tak wspaniale wydawane, jak za najlepszych czasów. Chociaż trochę psioczę na te wydane pod koniec ubiegłego wieku, to miałam okazję zapoznać się z wieloma wspaniałymi tytułami.

Lektor - Bernhard Schlink


Znalazłam dowód na to, że wcale nie trzeba pisać pięciuset stron, by zachwycić czytelnika. Na 166 stronach autor umieszcza tak wielki ładunek emocjonalny, że książkę dosłownie można pochłonąć z wypiekami na twarzy i to w jeden wieczór.
Lektor Bernharda Schlika jest jedną z najlepszych współczesnych powieści niemieckich. Jest to napisana w formie wspomnień opowieść o trudnej miłości nastolatka i dojrzałej kobiety. Autor bardzo subtelnie porusza temat inicjacji seksualnej. Opowieść składa się z trzech części - pierwsza, to opowieść o budzeniu się namiętności i dojrzewaniu, druga część jest spojrzeniem na powojenne oblicze Niemiec. Trzecia część jest swoistą pokutą obojga bohaterów.
Język, jakim operuje Schlik jest prosty, jednocześnie oddziałuje silnie na wyobraźnię. Świat zapachów, dźwięków i emocji zapadają w pamięć. Przy tym książka na prawdę daje do myślenia.

Cytrynowy stolik - Julian Barnes

Najnowszy tom opowiadań Juliana Barnesa Cytrynowy stolik (The Lemon Table – wydany w 2004 roku, a Polsce dopiero teraz), bez sentymentalizmu prezentują różne odcienie starości. Pierwsze opowiadanie, jak preludium, czy może bardziej trailer, zapowiada jakiego tematu podejmie się autor w kolejnych utworach. Starość, starzenie się, wiek dojrzały. Ale starość nie ta, co odbiera siły i rozum, w której nie pamięta wół jak dziecięciem buł, ale ta, w której człowiek dalej chce żyć, kochać, czuć i pragnąć. Barnes przekonuje, że pociąg fizyczny dalej jest obecny w życiu starzejącego się mężczyzny (wierzę na słowo, bo nie jestem starzejącym się mężczyzną, a autor – tak), a chuć, czy „głupstwa młodości” dalej atakują.
Świetnie się czyta opowiedziane z różnych perspektyw opowiadania Rzeczy, o których wiemy (śniadanie, na które umawiają się dwie wdowy okazją do zaprezentowania doświadczenia życiowego), oraz Czujność (jak można zabrnąć w swoją – przepraszam bardzo – stetryczałość). Bardzo filmowe i zapadające w pamięć są romantyczna i smutna historia o miłości, której „nie było”, rozgrywająca się w XIX-wiecznej Szwecji Historia Matsa Izraelsona, oraz współczesna opowieść Higiena , która moim zdaniem świetnie nadaje się na kanwę scenariusza filmu np. Mike’a Leigh.
Opowiadania Barnesa czyta się gładko, ale nie wszystkie z równym zaangażowaniem. Tomik przez to jest nierówny. Poza tym, mam wrażenie, żyjemy w czasach, w których kiedy tylko jakiś pisarz sprawnie operuje językiem, od razu okrzyknięty jest mistrzem słowa. Niemniej jednak chcę się przyjrzeć bliżej twórczości laureata Man Booker Price.
Więcej o Cytrynowym stoliku możecie znaleźć na stronie autora: http://www.julianbarnes.com/bib/lemon.html
Oraz bardzo ciekawa opinia http://www.deseretnews.com/article/595077600/Lemon-Table-tales-enchant-reader.html




Stalowe mięśnie, czyli coś dla facetów i dla babeczek

Z okazji walentynek wybraliśmy się z mężem do kina na Szklaną pułapkę 5 (nie mogę uwierzyć, że już 5!) Totalnie klasyczne kino wyżynankowe: spektakularne pościgi z rozwałką połowy Moskwy, wybuchy jak za starych dobrych czasów, dużo gunów, strzelania (celnego) do tych złych, oczywiście terroryzm i opcja "to nie jest tak, jak wygląda". I zamiast jednego kowboja, jest dwóch kowbojów, bo mały McClane dorósł i w wyżynaniu nie ustępuje ojcu;) Dla fanów serii mały bonus w postaci pewnej sceny nawiązującej do jedynki. Bardzo odprężające kino, przy którym mózg zostawiamy w domciu i oglądamy rozwałkę.
Jeśli już jestem przy nowościach: Poradnik pozytywnego myślenia. Dla mnie płytkie amerykańskie patrzydło, zrobione nie wiem po co. Postacie denerwujące. Jest kilka fajnych momentów, ale jako całość bardzo rozczarowuje i ciągnie się niemiłosiernie. Nie rozumiem zachwytów. I, niestety, Cooper dla mnie zawsze zostanie Buźką. I tylko żal, że De Niro przyjmuje każdą rolę, jaką mu zaproponują.
Trzyodcinkowy serial brytyjski Koniec Defilady na pozór ma wszystko, żeby być doskonałym; piękne wnętrza, super sukienki głównej bohaterki, porcelanę, trochę komicznych fragmentów... Ale oprócz patrzydła "na bogato" nie oferuje nic. Serial powstał na podstawie książki Forda Madoxa Forda; bohaterowie są irytujący, przez co serial strasznie traci. Główną bohaterkę chętnie bym udusiła już w pierwszych pięciu minutach. Bardzo lubię Rebeccę Hall i uważam ją za piękną kobietę, ale pocieszam się, że rola Sylvii była już tak napisana.
Za to film Była sobie dziewczyna, na który ostrzyłam sobie ząbki okazał się przejść nawet moje oczekiwania: Carey Mulligan, którą do tej pory uważałam za drewno, zagrała wspaniale! Film był mądry, wciągający, pięknie zagrany, dopieszczony i przede wszystkim "o czymś", z przesłaniem; przy czym jednak nie było niepotrzebnego moralizowania. Tylko czasami miałam wrażenie, że Peter Sarsgaard gra deczko upośledzonego, ale David był po prostu niedojrzały emocjonalnie.
W zeszłym tygodniu w Kocham Kino obejrzałam (niestety, nie do końca, bo mnie zmogło) Powrót do Brideshead z Matthew Goode i Benem Whishawem. Melodramat. Ładny. Wiem, że strasznie naciągany, ale podobał mi się.
Oczywiście w poniedziałek obejrzałam z wypiekami na twarzy Ostateczne rozwiązanie. Doskonały! Wstrząsający i rewelacyjny film o tajnej naradzie, na której zapadły decyzje o eksterminacji Żydów w obozach śmierci. Kenneth Branagh jako Heydrich (doprowadził do prowokacji gliwickiej, nazywany katem z Pragi lub aniołem zła), Stanley Tucci jako Adolf Eichmann (Eichmann był "pomysłodawcą" Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej). Film/teatr mrożący krew w żyłach.
Jak widzicie - i ambitnie i rozrywkowo. Co przede mną? Chciałabym obejrzeć tę ekranizację Dumy i uprzedzenia z Keirą, może wreszcie dorwę Strasznie głośno, niesamowicie blisko, mam jeszcze trochę filmów na dvd; jakoś "oblecę" koniec lutego:D

Spowiedź dziecięcia marines

Utwory Pata Conroya oscylują zasadniczo wokół jednego tematu: trudne dorastanie w rodzinie oficera marines. Amerykańscy marines to niemal grupa społeczna, z własnymi osiedlami, zasadami. Życie z głową rodziny, która przenosi wojskowy dryl na grunt rodzinny jest trudne, obfituje w akty przemocy fizycznej i psychicznej. Synów wychowuje się (bardziej pasuje słowo: trenuje) na dobrych marines, a córki na dobre żony marines. Od syna, szczególnie pierworodnego wymaga się, by prześcignął ojca, ale paradoksalnie, kiedy syn da się poznać jako silny mężczyzna, zaczyna się swoista walka kogutów. Conroy wychował się jako najstarszy z siedmiorga dzieci pułkownika Piechoty Morskiej. Większość tego, co przeżył jako dziecko i nastolatek, całą tę traumę opisał w takich utworach, jak Wielki Santini, czy Władcy dyscypliny. Nie sposób pisać o jego powieściach pomijając życiorys.
Wielki Santini to przydomek używany przez Byka Meechama, starzejącego się Marine, ojca czworga dzieci i męża pięknej Lilian. Byk nie terroryzuje dzieci non stop, jak sugerowałoby wiele pobieżnych opisów książki. Presja, bat nad głową, obawa przed wybuchem – tak. Ale w domu wiele jest ciepła, żartów (spodziewałam się, że dzieci będą siedziały jak myszki pod miotłą, ale pozwalają sobie na różnego rodzaju psikusy i żarty słowne), zabawy w wojnę, dzieci i dorośli mają swoje specyficzne zwyczaje.
Nie będę rozwodziła się nad psychiką żołnierza, ale myślę, że Byk jest po prostu facetem niedojrzałym emocjonalnie. Nawet język, którego używa przekomarzając się z przyjaciółmi, z tego, co zdążyłam zaobserwować (np. w książce Marcinki) jest wyjątkowo szczylowski, przy czym przekomarzania Bena i Mary Anne (dwójki starszego rodzeństwa) wyglądają dojrzale.
Wielki Santini to wspaniała powieść. Wciąga – może nie od pierwszej strony i gwałtownie, ale powoli wnikamy w życie Bena i Byka. Poznajemy również życie na Południu z jego zaszłościami, podziałami społecznymi, wymogami życia. Przy tym Conroy pisze niezmiernie plastycznie, co podchwyciło Hollywood przekładając powieść na język filmu. Powiem szczerze, że film widziałam tak dawno temu, że pamiętam z niego tylko grę w koszykówkę. Myślę, że jednak książka bardziej wbije mi się w pamięć, bo zrobiła na mnie mocne wrażenie.
A już w niedługim czasie sięgnę, jak niektórzy zauważyli, po Księcia przypływów. Już się cieszę:)

Rynek książki

Na rynku książki* mamy zarejestrowanych ponad 30 000 wydawnictw, z czego aktywnych jest nieco ponad 2000. W 2011 roku wydano prawie 122,4 mln egzemplarzy, a to o 12% mniej niż w 2010. Na dane za rok ubiegły musimy jeszcze poczekać.
Dziesiątka największych wydawców w naszym kraju to:
1. Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne
2. Nowa Era
3. Wolters Kluwer Polska
4. Grupa PWN
5. Weldbild Polska
6. Grupa Edukacyjne MAC
7. Reader's Digest
9. Wiedza i Praktyka
10. Wydawnictwo Olesiejuk

Średnia cena książki w roku 2011 to 37,8 zł, a rok wcześniej cena wynosiła 34,3 zł. Jak wiemy, ceny systematycznie rosną i wcale nie zdziwiłabym się, gdyby za rok 2012 przekroczyła 40 zł.
Jeśli chodzi o wydawnictwa czysto literackie, pierwsza dziesiątka plasowała się następująco:
Albatros (120 nowych tytułów)
Czarne (47 nowych tytułów)
Muza (101 nowych tytułów)
Prószyński i S-ka (176 nowych tytułów)
Rebis (134 nowe tytuły)
W.A.B. (100 nowych tytułów)
Weltbild (106 nowych tytułów)
Wydawnictwo Literackie (107 nowych tytułów)
Znak (191 nowych tytułów)
Zysk i S-ka (ok. 200 nowych tytułów)
Najchętniej kupowane w 2011 roku były "Cmentarz w Pradze" Umberto Eco (lit. piękna), "Marzenia i tajemnice" Danuty Wałęsy (lit. faktu)

Jaka jest tendencja? Chyba nie muszę mówić, że spadkowa (żeby ceny książek chciały tak spaść;). Ceny książek rosną, a część wydawnictw i to największych, po których nikt nie spodziewałby się upadłości, znika z rynku; Ossolineum, Weltbild/Świat Książki, a ostatnio gruchnęła informacja o upadłości wyd. Słowo/Obraz/Terytoria. Kto następny? Chwała Bogu na tym polu możemy znaleźć i pozytywne informacje, bo powstała Grupa Wydawnicza Foksal.
Wszyscy głowią się nad tym, jak w Polsce podnieść czytelnictwo? Ostatnio wystosowano list otwarty do ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, ale czy to coś zmieni? Czy pod względem czytelnictwa możemy kiedyś być "drugą Szwecją"?
Ale, tak sobie myślę, że jednak ludzie czytają. Chcą czytać. Ktoś w komentarzu pod listem napisał: Na prowincji powodzenie mają tylko lektury szkolne, choć na półkach stoi wiele wartościowych pozycji. Ludzie nie oglądają filmów w telewizji, bo nie rozumieją fabuły, a książki mieliby czytać? Będę prowincji broniła jak lew: czytamy, otwieramy kluby dyskusyjne (właśnie w Rybniku otwarto drugi klub dyskusyjny!), kupujemy książki dla siebie, nie tylko "na prezent". Jak uzdrowić system? Wycofać vat na książki i e-booki, obniżyć ceny książek najlepiej przez wprowadzenie dopłat do każdego egzemplarza, dofinansować małe biblioteki, otworzyć więcej filii tam, gdzie jest problem z dotarciem do innej biblioteki, zaopatrzyć filie w atrakcyjne tytuły, nauczyć dzieci myśleć podczas czytania lektury, a nie kroić Wokulskiego, jak od linijki na pozytywistę i romantyka. Jednym słowem - UATRAKCYJNIAĆ czytanie na skalę ogólnokrajową.

* Dane pochodzą z zestawienia rocznego, dostępnego na stronie Instytutu Książki http://www.instytutksiazki.pl/images1/File/RYNEK_KSIAZKI_W_POLSCE_2012.pdf