Jak czytać stare książki i CZY je
czytać? Mówiąc „stare” mam na myśli te naprawdę stare, przedwojenne, lub te z
lat 40-50 ubiegłego wieku. Ze względów oczywistych możemy zapomnieć o starodrukach, inkunabułach,
etc. – po prostu mało kto je ma, a kogo już na nie stać – wkłada je za szybkę.
1. Zapach.
Nie każdy lubi zapach starych książek. I jeżeli kogoś on razi, raczej nie radzę
sięgać po książki wiekowe. Każda dekada odznaczała się innym papierem – inna była
kwasowość, inny skład, niektóre tańsze wydania miały szorstki papier a la
makulatura, a w innych litery wytłaczano niemal na bibułce. Dziwnie (to bardzo
subiektywne określenie, wiem) pachną książki z XIX-go wieku; mam dwie trzy
książki z drugiej połowy XIX-go wieku i zauważyłam, że mają kwaśny, jakby
octowy zapach. Za to przyjemnie pachną te z pierwszych lat ubiegłego wieku –
ale nic nie przebije książek w twardej okładce z PIWu z lat 50-tych.
2. Szkodniki,
grzyby, pleśnie. Jasne, że jeżeli książka jest „chora” lepiej jej nie ruszać, a
najlepiej oddzielić ją od księgozbioru. Na stan książki może wpłynąć wilgoć
(więc lepiej nie czytajcie w wannie i nie radzę trzymać książek w łazience!,
ani w piwnicy!), rozwijają się wówczas mikroorganizmy, w większości pleśnie (Aspergillus
terreus, Acrothecium, Chaetomium globosum, Cladosporium, Oencillium notatum,
Pellicularia isabellina, Penicillium)*. Nie zapominajmy, że kiedyś książki
klejone były klejami roślinnymi i oprawiane w skóry, a te – będąc organicznymi –
są wspaniałą pożywką dla drobnoustrojów. W książkach również żyją niewielkie
owady, takie jak rybiki cukrowe, mole i skórniki i szubaki.
Jednak
jeżeli książka jest zdrowa (co można poznać po wyglądzie i zapachu) nie ma obaw
– możemy ją śmiało czytać.
3. Archaiczny
język. No cóż, szczególnie przed 1933 rokiem, kiedy zreformowano język polski –
takie odniosłam wrażenie – panowała w naszym języku wolna amerykanka. Chodzi o słowa takie jak tryumf, czy kuryer, pisanie niektórych słów razem, końcówki takie jak "w sercu mem", "serjo" i wiele innych. Nieco szerzej piszę o tym przy okazji recenzji Rodziny Thibault.
fragment starego wydania Rodziny Thibault 1926 r. |
Upsułam... |
Ale mam
też gros książek po-bibliotecznych, które skoro przetrwały iks osób przez te wszystkie lata - przetrwają jeszcze jedno czytanie ;)
W czytaniu staroci jest coś przyjemnego. Może to ten „ludzki” element, bo przecież
kiedyś książki nie były drukowane na drukarkach, tylko na prasach, a każda
strona składana była osobno przez zecera? Niekiedy widać, gdzie odbiła się
czcionka, to taki malutki kwadratowy znaczek dookoła litery. Byłam kiedyś na wycieczce w Muzeum Drukarstwa i polecam każdemu molowi książkowemu takie zwiedzanie, szczególnie, kiedy pan przewodnik tak ciekawie opowiada o starych czasach. Również fajnie
jest się zapoznać z autorami, o których mało kto pamięta, bądź z archaicznym
językiem, jakim mówiły nasze prababcie.
Ślady po kleju z taśmy klejącej. |
A plaster? Taki zwykły płócienny plaster z klejem, starego typu? Można nim kleić książki czy nie bardzo?
OdpowiedzUsuńJa nim kleiłam stare wydanie "Targowiska próżności" Thackeray'a, bo było oprawne w płótno (wydanie z lat 1970) i trzymał jak trzeba. Ale z powodów estetycznych wyrzuciłam to wydanie jak tylko ukazało się nowe Repliki i je zakupiłam.
Absolutnie odradzam z uwagi na rodzaj kleju. Plaster sie nie nadaje, tak samo jak taśma klejąca.
Usuń