Header Image

Bermondsey Boy: Memories of a Forgotten World - Tommy Steele

Dzisiaj przypadają urodziny kogoś dla mnie bardzo ważnego. Jest to człowiek kultury, o którym słyszał każdy Brytyjczyk, a którego kojarzą jedynie starsi Polacy (jest równolatkiem mojego taty, który kojarzył nazwisko tego artysty). O niektórych ludziach mówi się, że noszą w sobie słońce. I choć dziś, pewnie w gronie najbliższej rodziny będzie obchodził swoje 82 urodziny, to ja tutaj, z tego miejsca przesyłam swoje najserdeczniejsze życzenia. 

Kiedy widziałam go po raz pierwszy w bajkowym musicalu miałam niespełna dziesięć lat. Dziś jestem po trzydziestce, a moja platoniczna miłość do niego się utrzymuje, a podziw przez te ponad dwadzieścia lat jeszcze wzrósł.

Bermondsey Boy: Memories of a Forgotten World - Tommy Steele

Tommy Steele (właściwie Thomas Hicks) przyszedł na świat w podlondyńskim Bermondsey 17 grudnia 1936 roku w niezamożnej rodzinie żyjącej w szeregowych domkach z wychodkiem na miniaturowym podwórku. Dzieciństwo przypadające na lata wojny Tommy'ego naznaczone było przykrymi wydarzeniami - zmarła większość jego rodzeństwa, a on sam przez długie miesiące pozostawał w szpitalu. Po wkroczeniu w dorosłość zaczął pracę jako majtek na statku rejsowym z Wielkiej Brytanii do Stanów Zjednoczonych. 

W Stanach usłyszał rock'n'rolla i... od tamtego momentu zmieniło się jego życie. Obdarzony talentem do gry na gitarze, a także miłym głosem i scenicznym "tym czymś", szybko stał się gwiazdą! Praktycznie z dnia na dzień nikomu nieznany chłopak stał się brytyjskim królem rockandrolla, angielską odpowiedzią na Elvisa Presleya. Zdobył rzesze fanek, koncertował na całym świecie (nawet w Związku Radzieckim). Wystąpił nawet w filmie opartym na jego życiu - komedia muzyczna z wieloma zabawnymi akcentami.

W pewnym momencie, koło roku 1960-go, kiedy ożenił się z Ann Donoghue (małżeństwo trwa do dziś!) doszedł do wniosku, że rola idola nastolatek mu nie odpowiada i związał się z teatrem. Od tamtej pory grał w musicalach, sam je również reżyserował, jak choćby sceniczną wersję "Deszczowej piosenki". Jako aktor jest aktywny po dziś dzień, bowiem rok rocznie gra rolę Scrooge'a w "Opowieści wigilijnej"! Steele jest także utalentowanym rzeźbiarzem - jego pomnik Eleanor Rigby jako hołd złożony Beatlesom stoi w Liverpoolu, a przed stadionem Twickenham można obejrzeć inny pomnik jego autorstwa, przedstawiający graczy rugby. Do jego talentów można dopisać talent literacki: jest autorem powieści o Dunkierce ("The Final Run"), a także wspaniałych, napisanych ze swadą i humorem wspomnień "Bermondsey Boy: Memories of a Forgotten World". 


Bermondsey Boy: Memories of a Forgotten World - Tommy Steele

"Bermondsey Boy" czytałam ze trzy lata temu, może cztery. Steele czaruje w nich anegdotkami, a także w ciepły sposób pisze o swojej rodzinie, z która był bardzo zżyty. Do dziś ciarki mnie przechodzą, kiedy sobie przypomnę fragment o tym, jak Tommy stracił braciszka, z którym zwykł bawić się piłeczką, a kiedy sam miał bardzo wysoką gorączkę... kontynuował zabawę, bynajmniej nie sam...

>Francisa Forda Coppolę zna każdy kinoman. Reżyser kojarzy się z filami takimi jak "Czas apokalipsy", "Ojciec Chrzestny", czy "Cotton Club". Jednak Coppola ma na swoim koncie również musical i to z takimi gwiazdami jak Fred Astaire, Petula Clark (znana z evergreenu "Downtown", niedawno wydała kolejną płytę!), oraz Tommy Steele właśnie. "Tęcza Finiana" jest starym broadwayowskim przebojem duetu Burton Lane - E. Y. Harburg. Pełna humoru i wspaniałych piosenek urocza opowieść o podstarzałym emigrancie, marzycielu i leniu, Finianie McLonerganie, jego córce Sharon, skrzacie (który za sprawą wykradzionego kociołka ze złotem stał się "pełnowymiarowym" człowiekiem) imieniem Og (Steele właśnie), oraz całej wiosce Rainbow Walley, pełnej marzycieli i indywidualistów. Ok. Przyznam się, że znam ten film na pamięć, nadal śmieję się z żartów, podśpiewuję piosenki i robię "magiczne sztuczki". To film totalnie rozpraszający ciemne chmury. Po prostu: mój ukochany film. Tommy Steele nauczył mnie, że można mieć trzydziestkę na karku i nadal się wydurniać, a jego uśmiech - miły, szczery, uśmiech dobrego człowieka starcza za sto słonecznych dni. Pokazał mi także, że można robić swoje i nie patrzyć na koniunkturę (wycofał się z muzyki pop kiedy był na szczycie), a także, że będąc gwiazdą można pozostać przyzwoitym człowiekiem, który najwyżej ceni rodzinę. Jego filmowe występy były niezwykle żywiołowe i zabawne, jak fragment ze wspomnianego przeze mnie filmu, kiedy "tańczył Susan pytanie, a ona miała mu odtańczyć odpowiedź" - tak się wczuł w "pytanie", że przypadkiem rozdarł spodnie (widać to na filmie).

Bermondsey Boy: Memories of a Forgotten World - Tommy Steele

Kair. Historia pewnej kamienicy - Alaa Al Aswany

"Żądze, bieda, zimna kalkulacja i fanatyzm religijny" - taki podtytuł mogłaby mieć książka egipskiego pisarza Alaa Al Aswany. Wydana w 2002 roku Kair, historia pewnej kamienicy [Yacoubian Building] jest drugą powieścią w dorobku tego autora. Urodzony w 1957 roku Aswany jest synem arystokratki i prawnika. Dzieciństwo spędził w rodzinnym Kairze, gdzie skończył uniwersytet w 1980. Następnie na Uniwersytecie Illinois studiował... stomatologię. Studiował także literaturę iberyjską w Madrycie. Włada biegle kilkoma językami. Brał czynny udział w arabskiej wiośnie.

Pierwsza powieść Aswany'ego, "The Papers of Essam Abdel Aaty" przeszła niemal bez echa, lecz druga rozsławiła autora na cały świat; książkę przetłumaczona na języki obce rozeszła się niemal natychmiast, a cztery lata po premierze została zekranizowana. Za "Kair..." dostał także wiele międzynarodowych nagród.
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że to prosta, obyczajowa historia: kairska kamienica, która lata świetności ma dawno za sobą zaludniona jest przez mieszkańców skrywających swoje tajemnice w czterech ścianach; Zaki ad Dassuki, chociaż skończył sześćdziesiątkę wciąż szuka kobiecego ponętnego ciała, Taha, syn "gospodarza domu" pragnie z całych sił dostać się do szkoły policyjnej i ożenić się z piękną narzeczoną, a elegancki redaktor poczytnej gazety Hatim Raszid wplątuje się w kolejny burzliwy homoseksualny romans. Postaci przewijających się na kartach powieści jest oczywiście więcej, każda obdarzona życiem przez wspaniałe nakreślenie charakteru.

Poza solidną porcją obyczajowości współczesnego Egiptu dostajemy również mały bonus - konfrontację z naszymi oczekiwaniami i stereotypami; Egipt to nie tylko luksusowe hotele, wspaniałe bazarki dla turystów i piramidy, o czym niby wiemy, ale dopiero dobra książka potrafi nam to zobrazować.

Tytuł: Kair. Historia pewnej kamienicy
Autor: Ala al-Aswani
Tytuł oryginalny: ʿImārat Yaʾqūbiyān (Arabski: عمارة يعقوبيان‎, The Yacoubian Building)
Tłumaczenie: Agnieszka Piotrowska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Media Lazar
Rok wydania: 2008
Opis fizyczny: 320 strony, okładka miękka
Gatunek: powieść
ISBN: 978-83-922452-7-8

Kiedy dojrzeją porzeczki - Joanna Concejo

„Kiedy dojrzeją porzeczki” to oszczędna w słowach ilustrowana opowieść o samotności. Nostalgiczna podróż przez życie do późnej starości. Joanna Concejo pięknymi rysunkami stylizowanymi na fragmenty fotografii ukazuje starość jako sumę wspomnień, ale jednocześnie jako kroplę w oceanie życia. Twarz na zdjęciu jest twarzą zatartą w pamięci. Skrawki łączą się niemal w swoisty strumień świadomości siedemdziesięciolatka.

Kiedy dojrzeją porzeczki Joanna Concejo

Autorka snuje opowieść o pięknie wspomnień i niemal już dziś zatraconej umiejętności kontemplacji świata – widoku zza okna, polnej drogi, ptaków podrywających się do lotu na ściernisku. To opowieść uniwersalna i intymna zarazem. Rysunki są emocjonalne, ale powściągliwe. Ma się wrażenie, że świat na obrazkach żyje – kiedy widzimy wiatr, niemal go czujemy, a kiedy na jednej z ilustracji z ust bohatera wydobywa się para, niemal czujemy wieczorny chłód.

Opowieść obrazkową „Kiedy dojrzeją porzeczki” wydało niszowe wydawnictwo Wolno, które znalazłam przypadkiem na targach książki w Krakowie. Tę książkę polecam nie tylko dzieciom, ale i dorosłym – wszystkim wrażliwym duszom, które potrafią przystanąć na chwilę i zdziwić się światem.

Autorkę, Joannę Concejo odkryłam niedawno. Kupiłam świetnie zilustrowanego „Czerwonego Kapturka”, i nie mogłam się napatrzeć na oszczędne, ale bogate w przekaz strony. Chciałabym jeszcze kupić „Zagubioną Duszę” Olgi Tokarczuk, bo podobnie jak do „Opowiadań bizarnych”, tak i do Duszy autorką oprawy graficznej jest właśnie moja nowa ulubiona ilustratorka.

Tytuł: Kiedy dojrzeją porzeczki
Autor: Joanna Concejo
Wydawnictwo: Wydawnictwo Wolno
Rok wydania: 2017
Opis fizyczny: 92 strony, okładka twarda
Gatunek: książka obrazkowa
UKD: 821.162.1-3 741/744.071(438)
ISBN: 9788394629748

Jak naprawić grzbiet książki?

Dwa lata temu pokazywałam, jak naprawić strony książki, żeby nie było widać rozdarcia. Pokazywałam wówczas zastosowanie bibułki bezkwasowej, dzięki której można uratować niejedną książkę. 

jak naprawić grzbiet książki
Niedawno zamówiłam kolejną rzecz przydatną w domu, a mianowicie taśmę grzbietową, czyli bezkwasową tekstylną taśmę do naprawy grzbietów książek, oraz zabezpieczania map, planów, a nawet obrazów (chodzi o "tyły" obrazów). 

Taśma jest bardzo łatwa w użyciu. Z tyłu ma wyznaczone linie podobnie jak tapeta, więc nie ma problemu z przycinaniem. 

Najpierw należy usunąć wszystkie pozostałości po grzbiecie książki.

jak naprawić grzbiet książki

 Następnie przycinamy wypełnienie z tektury.

jak naprawić grzbiet książki

Przycinamy taśmę tak, aby nieco wystawała z wypełnienia. Taśmę zaginamy w następujący sposób:

jak naprawić grzbiet książki

I przylepiamy taśmę równo do okładek. Jeżeli zachodzi potrzeba, można dodać po pasku taśmy po obu stronach grzbietu. 

jak naprawić grzbiet książki
W ten sposób naprawiłam widoczny na zdjęciach Archipelag Gułag. 

Koszt takiej taśmy to około 50-60 złotych. Wybrałam taśmę szarą, ale można kupić w zależności od fantazji niebieską, zieloną, białą a nawet czerwoną. Na rolce 5 cm szerokości jest 10 metrów taśmy. Taśma jest samoprzylepna. 
Taśmę można kupić w sklepach specjalizujących się w sprzedaży artykułów dla bibliotek, oraz w portalu aukcyjnym u sprzedawcy detalicznego. 

I na koniec jeszcze raz apeluję: nie używajmy do "naprawy" książek taśmy klejącej, ani "szkota". Jeśli nie wiecie jak naprawić książkę, albo nie chcecie inwestować w specjalne produkty, lepiej książkę zostawić w takim stanie, w jakim jest. Taśma ma zgubny wpływ na papier. Więc jeśli myślicie o zabezpieczeniu swojego księgozbioru polecam taśmy.

Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez. Powieść mińska - Uładzimir Niaklajeu

Wpisując w wyszukiwarkę nazwisko autora, Uładzimira Niaklajeu znajdziemy się w centrum wydarzeń na Białorusi. Niaklaleu jest bowiem nie tylko poetą i prozaikiem, ale i opozycjonistą i byłym kandydatem na prezydenta kraju w 2010 roku. Wielokrotnie aresztowany za działalność opozycyjną.

Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez. Powieść mińska - Uładzimir Niaklajeu


Urodzony w 1946 roku Niaklajeu w powieści "Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez" wraca do burzliwej młodości, kiedy jako uczeń szkoły technicznej był równocześnie "stiljagą", czyli białoruskim bikiniarzem. Stiljadzy na ojca duchowego obrali Eddiego Rosnera, złamanego przez Kołymę jazzmana, którego talent porównywano z Louisem Armstrongiem.


"Chciałem tańczyć, rock'n'rolla, słuchać Duke'a Ellingtona, Deana Reeda i Elvisa Presleya, czytać Agathę Christie, którą przetłumaczyli z angielskiego Big i Wił [przyjaciele autora], no i kochać Asię." Asia jest piękną córką Sałamona Majsiejewicza, pracującego przy obsłudze tytułowego mechanizmu. "Gdy po raz pierwszy założyłem rurki, a do tego koszulę, na której rosły bananowce obwieszone małpami i papugami, poczułem, że życie to święto". 


Galerię postaci skupionych wokół dysydenta Pułkownika, otwierają Kniaź, czyli sam Niaklajeu, kagebista Guryk, rzeźbiarz Woran, As, Big, Wił i Amerykanin, którego świat niedługo po opuszczeniu ZSRR poznał jako Lee Harveya Oswalda. Dziwnie toczą się ich losy w postalinowskiej Białorusi. Kto by pomyślał, że wśród przyjaciół ktoś zostanie mordercą, inny kandydatem na prezydenta, jeszcze inny generałem w Moskwie, a inny zaś, oligarchą. 


Wspomnienia Niaklajeu są słodko gorzkie, nostalgia przeplata się z humorem (nareszcie- z przymrużeniem oka - można się dowiedzieć, dlaczego JFK został zabity i dlaczego o mały włos jego losu nie podzieliłby Chruszczow!). Autor oprowadza nas również po Mińsku; nazwy ulic nakładają się na siebie - te z poprzedniego systemu, te dzisiejsze, miejsca interferują, zlepiając się ze sobą z różnych czasów, podobnie jak ludzie, niby ci sami, ale nie ci sami, zmieleni w maszynce do mięsa KGB, naznaczeni latami wyborów "mniejszego zła". 


"Automat" zostanie we mnie na długo. Wcześniej nie czytałam ani jednej powieści białoruskiego autora, ale jeśli KEW zdecyduje się wydać pozostałe dzieła Niaklajeu, znajdzie we mnie czytelnika.

Tytuł: Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez. Powieść mińska
Autor: Uładzimir Niaklajeu
Tytuł oryginalny: Аўтамат з газіроўкай з сіропам і без
Tłumaczenie: Jakub Biernat
Wydawnictwo: Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego
Rok wydania: 2015
Opis fizyczny: 244 strony, okładka miękka ze skrzydełkami
Gatunek: wspomnienia/powieść
ISBN: 9788378931131

Blisko, coraz bliżej - Albin Siekierski

To nie jest dobra literatura. A szkoda, bo saga o śląskiej rodzinie z wielką historią w tle jest tematem nośnym również dziś. "Blisko, coraz bliżej" opowiada historię prawie stu lat rodziny Pasterników osiadłych na Górnym Śląsku. Nic tu nie jest proste, rodzina jest coraz bardziej skłócona, dzieli się również politycznie, a także narodowościowo - jeden z wnuków starego kowala czuje się Niemcem, a pozostali Polakami.

Albin Siekierski Blisko, coraz bliżej
Jednak, co się doskonale sprawdza w serialu, to nie koniecznie w powieści. Rozbita na cztery tomu historia jest wiernym odzwierciedleniem serialowego pierwowzoru. Pierwsze dwa tomy zostały wydane w 1983 roku w nakładzie 200 tysięcy kopii. Dwa kolejne tomy w roku 1987 wydano w 180 tysiącach kopii, czyli 20 tysięcy czytelników teoretycznie nie miało szans dokupić ciągu dalszego. Serial cieszył się ogromną popularnością. Książka również, chociaż - odnoszę dziwne wrażenie, że owszem, z pewnością powieść Siekierskiego znajduje się (lub do niedawna znajdowała) w każdym śląskim domu, to jednak tak na prawdę mało kto ją czytał. Ja sama jako dziecko tylko oglądałam zdjęcia, bo w "filmowej opowieści" nie może zabraknąć fotosów, to do czytania "zmusiłam się" dopiero niedawno. Do tego tomy dosłownie rozpadają się w rękach (klejenia, papier makulaturowy).

Albin Siekierski Blisko, coraz bliżej
Wrażenia z lektury mam właściwie nijakie. Dobry temat, ale zmarnowany złym pisarstwem. Chociaż na przykład "Stowarzyszenie umarłych poetów" jest znakomitym przykładem dobrze przełożonego scenariusza na język literatury, to tym razem przeszczep się nie przyjął. Język Siekierskiego jest strasznie sztywny, miejscami niemal patetyczny, a tam gdzie potrzebny większy namysł, skrótowy. Być może kiedyś Śląsk doczeka się sagi z prawdziwego zdarzenia. Pozostał wielki niedosyt, a na otarcie łez serial, który co jakiś czas jest powtarzany w telewizji.

Tytuł: Blisko, coraz bliżej T. 1-4
Autor: Albin Siekierski
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Rok wydania: 1983/1987
Opis fizyczny: stron w poszczególnych tomach: 239/239/172/239
Gatunek: powieść

Bolesne wspomnienia, czyli "Podróż w krainę dzieciństwa" - Horst Bienek

W zeszłym tygodniu wybraliśmy się na mały, literacki spacer po Gliwicach. To tu, 7 maja 1930 roku na świat przyszedł niemiecki pisarz, Horst Bienek. Zmarł 7 grudnia 1990 roku na AIDS.
Na ślicznie odnowionym familoku przy ulicy noszącej dziś imię pisarza wmurowana została niedawno tablica pamiątkowa poświęcona autorowi "Pierwszej Polki".
Tablica pamiątkowa Horst Bienek
Tablica głosi: Horst Bienek 1930-1990 Pisarz niemiecki Mieszkał w tym domu od 1930-1945 Swoje miasto rodzinne Gliwice Utrwalił w czterotomowym cyklu powieściowym "Pierwsza Polka" "Światło wrześniowe", "Czas bez dzwonów", "Ziemia i ogień". Zmarł w 1990 r. w Monachium.

Autor krótko po "wyzwoleniu" miasta wraz z innymi uciekinierami znalazł miejsce w Niemczech, gdzie jego błyskotliwą karierę poety przerwało polityczne aresztowanie. Bienek po bodajże sześciu latach został zwolniony, ale czasu się nie cofnie... 


Czterdzieści lat po opuszczeniu rodzinnego miasta Bienek wraca, jak to się mówi "na stare śmieci"; po trosze przymuszony przez ekipę filmową, kręcącą film o podróży pisarza do kraju dziecięctwa, po trosze ze zwykłej ciekawości. W domu, w którym się wychował mieszkają obcy ludzie, ale w starszym mężczyźnie "widzi" despotycznego ojca. Dom przedpogrzebowy, projektu Maxa Fleischera nadal nie został odbudowany, gliwiccy Żydzi nic nie wiedzą o swoich poprzednikach (Gliwiccy Żydzi cieszyli się swobodą do 1938 roku, jako mniejszość narodową nie obowiązywały ich ustawy norymberskie), ulica Zwycięstwa, była Wilhelmstrasse nie jest już tak wystawna jak niegdyś. Bienek opowiada nam o Gleiwitz konfrontując miasto z tym obecnym, schyłku epoki PRLu, narzeka na zanieczyszczenie, brud. 
Dom Horsta Bienka w Gliwicach

Dom, w którym w latach 1930-1945 mieszkał  Horst Bienek w Gliwicach.


"A tutaj w pobliżu mostu na Kłodnicy znajdował się sklep delikatesowy Kodrona, gdzie można było kupić dziczyznę, drób i ryby, angielskie konfitury, francuskie pasztety i polskie gęsi. My, dzieci, przyklejaliśmy nosy do szyb wystawowych. Przede wszystkim dlatego, że w basenie można było zobaczyć prawdziwe raki i węgorze, i karpie. Raz w roku na Boże Narodzenie kupowała tu moja mama karpie i rodzynki, i pierniki, i różnorodne przyprawy. Zawsze byłem przy tym obecny, gdyż pachniało tam fantastycznie i zawsze można było skosztować czegoś egzotycznego: kawałka imbiru albo plasterka kandyzowanej pomarańczy, albo suszonego goździka czy nawet kawałka błyszczącego, brunatnego świętojańskiego chleba, którego smak przypominał dalekie kraje. 


Teraz znajduje się tutaj partyjna księgarnia, a okno wystawowe jest tak brudne, że prawie nie widać za nim książek. Są to klasycy, tacy jak Marks i Engels, pisma Lenina i Bieruta. Prawdopodobnie wystawę udekorowano po raz ostatni w czasach Gomułki. 


Po drugiej stronie ulicy mieścił się sklep tytoniowy Gzurmynsky'ego, który odwiedzali najczęściej eleganccy panowie w kapeluszach (robotnicy nosili czapki!). Wychodzili oni po chwili osnuci ciemnoniebieskim obłokiem dymu. Papierosy można było kupić w każdym kiosku, nie były one niczym nadzwyczajnym. U Gzurmynskiego czuło się podmuch świata! Teraz znajduje się tu sklep z lampami, jeżeli sądzić po dekoracjach. Na drzwiach wisi duża tablica: ZAMKNIĘTE. 


Gdzieś w pobliżu był sklep sportowy Lachmanna. Jego właściciel był kiedyś bramkarzem w reprezentacji narodowej. Połowa niemieckiej reprezentacji narodowej pochodziła z Górnego Śląska, a zdjęcia wszystkich piłkarzy widniały na opakowaniach papierosów marki R6. Wówczas udało mi się przekonać szwagra Alfonsa, żeby zamiast papierosów Juno palił jedynie (trochę droższe) R6, żebym mógł zdobyć zdjęcia. 


Dom towarowy Defaka'ego jest znowu (albo nadal) domem towarowym, tak samo jak dom towarowy Barrascha, w sklepie obuwniczym Tacke'go są buty, w sklepie sportowym Lachmanna konfekcja sportowa." 


Równocześnie snuje wspomnienia bardzo intymne, wręcz mamy wrażenie, że wyjawia nam swoje najskrytsze tajemnice, chłopięce fascynacje, lęki, wypadek, któremu uległ jeszcze w czasie względnego pokoju. Bez ogródek opisuje "wyzwalanie", oraz samotną ucieczkę. 


"Ewakuowano obóz koncentracyjny w Oświęcimiu i pierwszym pochodem więźniowie ciągnęli także przez Gliwice, tysiące, może dziesiątki tysięcy więźniów maszerowało ulicą Kronprinzenstrasse, siedziałem w tramwaju i widziałem, jak pod razami pałek zganiano więźniów na jedną stronę ulicy, aby nam zrobić miejsce. Wszyscy widzieli ten pochód, ludzie stali przy drodze i czynili znak krzyża, wiedzieli, że to nie wróży dobrego końca, dla nas, dla miasta, dla Rzeszy.(...) 


Zabarykadowaliśmy drzwi na nowo i w dalszym ciągu pozostawaliśmy w piwnicy. Następnego dnia walki w zachodniej części miasta trwały nadal, przybył inny oddział i wysadził drzwi granatem ręcznym, pytali o gospodina Gnotta, to był blokowy w naszym domu, i zabrali go ze sobą. Podobno został później rozstrzelany. Ktoś musiał im zdradzić, że pan Gnott był członkiem partii. Podczas pierwszego gwałtu panna Alma krzyczała tak głośno, że nikt nie odważył się wejść do jej mieszkania, a po trzecim znaleziono ją bez życia, zbrukana krwią na klatce schodowej. Przywiązaliśmy ją mocno do sanek i popędziliśmy do miejskiego szpitala. Sanki wraz z panną Almą zostawiliśmy po prostu na korytarzu, gdy usłyszeliśmy, że wszystkie miejsca są już zajęte. 


Zabarykadowaliśmy się w piwnicy niczym w jakiejś twierdzy. nad nami, w mieszkaniach, plądrowano prawie każdej nocy. Gdy było cicho, szliśmy na górę i oglądaliśmy spustoszenie. Kobiety płakały. To byli przymusowi robotnicy ze wschodu, którzy pracowali w fabrykach zbrojeniowych w mieście i już od dłuższego czasu byli niedożywieni, szukali przede wszystkim czegoś do jedzenia i gdy niczego nie znaleźli, z wściekłości rozbijali naczynia i meble. Nie było już niemieckiej władzy zwierzchniej, a Rosjanie pociągnęli dalej, walczyli właśnie nad odrą. nie było bogatych i biednych, nie było góry i dołu, nie było wczoraj ani jutra. Było tylko życie albo śmierć." 


Wspomnienia są gorzkie jak łzy, szczere. Bienek wydaje się być rozczarowany. Nie miastem, ale czasami, które mu przypomina. Kraina dziecięcej ułudy, przerywanej gwałtownymi wybuchami sfrustrowanego ojca, relacje z ukochaną matką, która wcześnie go obumarła mieszają się ze wspomnieniami spacerów po parku miejskim. 


Czuję z Bienkiem duchowy kontakt. Często chodziliśmy na spacery w "jego tereny", przechodziłam wielokrotnie obok szkoły podstawowej, do której uczęszczał. Moje Gliwice sprzed lat nastu to te Gliwice, do których Bienek wrócił po latach, ale zupełnie inne niż te, które odwiedzam dzisiaj. Sama ulica Zwycięstwa znacznie się zmieniła - nie jest już ulicą reprezentacyjną, pełną sklepów, kawiarni i delikatesów; dziś to ulica przelotowa, pełna banków i fastfoodów; nie ma sklepów - są sieciówki. 


Opisywane sklepy znam ze starych zdjęć - delikatesy Kodrona rzeczywiście wyglądają imponująco nawet dziś; ja zapamiętałam księgarnię jako językową, no, ale wiadomo, zmienił się ustrój. Dziś tam jest bodajże bank. Defaka to dla mnie IKAR, dom towarowy przy Kłodnicy, dziś na dole jest drogeria, na górze chyba siłownia.

Tytuł: Podróż w krainę dzieciństwa
Autor: Horst Bienek
Tytuł oryginalny: Reise in die Kindheit
Tłumaczenie: Maria Podlasek-Ziegler
Wydawnictwo: Wokół Nas [Gliwice]
Rok wydania: 1993
Opis fizyczny: 343 strony, okładka twarda z obwolutą
Gatunek: wspomnienia/pamiętniki
ISBN: 9788385338185

Spotkanie autorskie z Jakubem Małeckim w Rybniku

W ubiegły czwartek miałam wielką przyjemność moderować spotkanie z Jakubem Małeckim. Do tej pory czytałam trzy jego powieści, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Spotkanie odbyło się w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rybniku.

W książkach Jakuba Małeckiego jest zawarty duży ładunek emocjonalny. Tak było w przypadku "Śladów", "Rdzy", "Dygotu", a także w najnowszej książce "Nikt nie idzie". Jednak ta książka różni się od pozostałych, wątki zostały sfokusowane na osobie młodego mężczyzny, którego nazywa Dzikiem. Historia ma swój początek w autentycznym spotkaniu w tramwaju. Autor, podobnie jak książkowa Olga, zostaje zaintrygowany tajemniczym niepełnosprawnym chłopcem-mężczyzną z plecakiem wypełnionym balonami. Z tej fascynacji powstał książkowy żywot Klemensa Mazura.

Jakub_Małecki_spotkanie_spotkanie_autorskie_w_Rybniku_
Jakub Małecki na spotkaniu z czytelnikami w rybnickiej bibliotece

Historie z powieści mają swoje pierwowzory, a raczej właśnie inspiracje - opowieść o Wiktorze, albinosie z prowincji, nie powstałaby gdyby nie zdjęcie niewidomych albinosów z sierocińca widziane na wystawie World Press Photo. Reszta jest już materializacją wyobraźni autora.

Tytuł "Nikt nie idzie" zaczerpnięty jest z haiku Matsuo Basho. Jednak nie jest to wynikiem fascynacji autora wschodem, a naturalną konsekwencją rysu charakterologicznego Igora (postaci z powieści), zafiksowanego na punkcie rodzinnej traumy, którą w ten sposób przepracowuje.

Bohaterowie Jakuba Małeckiego mają coś z niego samego, jakąś alienację, do której w duchu się przyznaje. Jak przypuszcza, być może to wynika z jego dzieciństwa, choć sam podkreśla - szczęśliwego, lecz dość samotnego, bo wśród rówieśników z zamiłowaniem do "siłki" jako jedyny był nałogowym czytelnikiem, a to w środowisku podwórkowym uchodziło za "lamerskie". Właściwie nie trzeba było specjalnie ciągnąć pisarza za język, by wydobyć, co dobrego do przeczytania poleca, a wymienił mianowicie tytuły dwóch powieści: "Sunset Limited" Cormaca McCarthy, oraz "Ścieżki Północy" Richarda Flanagana (już zapisane na mojej liście do przeczytania).

Z wcześniejszych wywiadów wiedziałam, że praca w bankowości dostarczyła autorowi narzędzie w postaci tabel w Excelu, z którego korzysta w komponowaniu książek. Jak sam mówi, dużo skreśla, każda z jego książek początkowo jest o jakieś 30 % dłuższa, skraca i wycina, by nie zostało ani jedno zbędne słowo. Przygotowanie do pisania jest równie ważne, jak samo pisanie - rozpisuje plan powieści, osobowości postaci, a nawet wydarzenia historyczne, które są tłem ludzkich dramatów spisanych na kartach powieści.

Padło również sporo pytań od publiczności. Czytelnicy pytali zarówno o książki starsze jak i o ostatnią, a także o plany na przyszłość. Po spotkaniu słyszałam wiele głosów aprobaty; Jakub Małecki dał się poznać jako człowiek skromny, szalenie sympatyczny, zabawny, rzeczowy, a przede wszystkim entuzjastycznie nastawiony do spotkania z czytelnikami. Te cechy złożyły się w rezultacie na jedno z absolutnie najlepszych spotkań. W każdym razie nie tylko ja wyszłam oczarowana i w dobrym humorze. Nadal jestem pod wrażeniem niedawno przeczytanych powieści, a w oczekiwaniu na kolejne, sięgnę po "Dżozefa" i "Ślady".

Jakub_Małecki_spotkanie_autorskie_w_Rybniku_
Jakub Małecki w rybnickiej bibliotece