Header Image

Dziennik z podróży do Rosji - John Steinbeck, Robert Capa

W 1947 roku Amerykanie literat, John Steinbeck oraz fotoreporter wojenny, Robert Capa udali się ze swoistą rewizytą do kraju Ilji Ilfa i Eugeniusza Pietrowa. Choć to oczywiście czysty przypadek postanowiłam zestawić obie podróże, co z kulturowego punktu widzenia można odczytać symbolicznie. 
Po wojnie coraz bardziej nasilały się nastroje antysowieckie, a powtarzane plotki o mającej nastać kolejnej wielkiej wojnie podsycane były przez opiniotwórcze dzienniki a także zwykłych mieszkańców Ameryki. Wszyscy skupieni byli na polityce i domniemaniach co do poczynań Stalina, a "nikt nie pisze o rzeczach, które interesują nas najbardziej - zaznacza Steinbeck - Jak ubierają się Rosjanie? Co jadają na kolację? Czy urządzają przyjęcia? Jaka jest tamtejsza kuchnia? (...) Pomyśleliśmy, że dobrze by było dowiedzieć się tego wszystkiego, sfotografować to." Ponadto autor pisze o niezrozumiałej dolegliwości, która trapi obie strony: "Odkryliśmy, że tysiące ludzi cierpi na coś w rodzaju ostrej moskwofobii - stanu, którego objawami była wiara w każdy absurd i ignorowanie faktów. Oczywiście, w swoim czasie uświadomiliśmy sobie, że Rosjanie cierpią na odmianę tej samej choroby, waszyngtonofobię."
źródło zdjęcia: LubimyCzytac.pl

Powstał plan podróży po Związku Radzieckim, który o dziwo dla zainteresowanych zaczął się klarować. I tak uzbrojony po zęby w aparaty, tysiące rolek klisz fotograficznych i stosowne fotograficzne utensylia Robert Capa, oraz zaopatrzony jedynie w literackie zdolności i ryzę papieru John Steinbeck pojawili się w Moskwie. I tu od razu zaczęły się piętrzyć niewielkie, ale dokuczliwe przeszkody, bowiem John Newman, który miał przygotować w Rosji wszystko na przyjazd wycieczki, depesz nie otrzymał, ponieważ gościł na targach futrzarskich. Steinbeck i Capa zmuszeni byli więc "wprosić się" do apartamentu korespondenta, bu nie spać na ulicy. I co niedopuszczalne w kodeksie korespondentów, wyżłopali Newmanowi whiskey.

Podróżnikom została przydzielona tłumaczka, Swietłana, "porządna dziewczyna", ubierająca się zgodnie z ówcześnie panującą stonowaną modą, nie stosująca na ogół makijażu i ostentacji w wyglądzie. Panowie od razu przemianowali ją na Sweet Lanę. Skoro wycieczka miała być objazdowa, jak to sobie obaj podróżnicy zaplanowali, zaczęto od zwiedzania Moskwy; Steinbeck porównuje jej czyste ulice i równe chodniki z tymi, które widział przed ponad dekadą. Zadziwiły go setki nowych budynków mieszkalnych, postawione na miejsce niegdysiejszych obskurnych chatynek. Jednak da się zauważyć pomnikomanię i wszechobecną stalinomanię. Pozwolenia, biurokracja (połączona ze schizofreniczną podejrzliwością) posunięta do granic absurdu - od zamówień w lokalu gastronomicznym, do pozwolenia na fotografowanie, czy opuszczenie Moskwy. Steinbeck narzeka, że więcej spędzają z Capą w pokoju, niż gdziekolwiek indziej.

Kijów jest nazywany spichlerzem ZSRR; w czasie wojny zniszczony w takim samym stopniu jak nasza Warszawa, równie jak ona podnosi się po wojnie z kolan, choć znacznie wolniej. Przy odbudowie miasta pracują przymusowo jeńcy niemieccy; to ci sami żołnierze, którzy rujnowali miasto jeszcze kilka lat temu. Mieszkańcy miasta myślą o przyszłości, jak każdy w Związku Radzieckim: "Chyba nikt nie czerpie takiej energii z nadziei , jak Rosjanie", nieustannie myślą o tym, co dobrego może przynieść przyszłość.

Podczas wizyty w jednej z ukraińskich wiosek, w której właśnie odbywają się żniwa, spotykają Wandę Wasilewską, polską poetkę i działaczkę komunistyczną, i jej męża Aleksandra Korniejczuka, ukraińskiego pisarza. Wieś jawi się dostatnio, a ludzie wyglądają na szczęśliwych. Steinbeck sam zastanawia się nad tym, jaki obraz powojennej Rosji mu zaproponowano i dochodzi do wniosku, że Rosja wyciąga najlepszą zastawę, by należycie przyjąć zagranicznych gości, by pokazać się z najlepszej strony. "Owszem, było to coś w rodzaju przedstawienia. Mieszkańcy wioski chcieli się pokazać z jak najlepszej strony. Nie inaczej niż farmer z Kansas podejmujący swoich gości." Całości obrazka dopełniła malownicza Gruzja, której urokowi podróżni nie mogli się oprzeć.

Dziennik z podróży do Rosji obfituje także w arcyzabawne perypetie samych podróżników; Steinbeck pisze o "wszystkomającym" szwajcarskim scyzoryku, który nabyli specjalnie na tę eskapadę, a z tysiąca funkcji ostrz i możliwości technicznych wynalazku korzystali jedynie z funkcji... krojenia kiełbasy. Uśmiałam się kiedy czytałam o fotoreporterze kradnącym nałogowo książki kolegom, nawet kiedy byli w trakcie czytania. Także rozdział, w którym to Capa przejmuje pióro i skarży się na Steinbecka (oczywiście z przymrużeniem oka) jest uroczy i sporo wnosi do wiedzy o prywatnym życiu pisarza.

Właściwie spodziewałam się po Dziennikach dość smętnego obrazu powojennej Rosji, a dostałam barwną relacje w naprawdę dobrym stylu (o to byłam spokojna) i z zabawnymi momentami (na które liczyłam, znając pióro Steinbecka). Nie raził mnie optymizm książki, wręcz przeciwnie, wierzę, że pomimo całej politycznej sieczki tamtych czasów, to były czasy nadziei, przecież skończyła się w wojna, która już nigdy miała się nie powtórzyć.