Na lata 20-te ubiegłego wieku przypadają czasy niezwykłej prosperity w Stanach Zjednoczonych. Farmerzy brali masowo kredyty pod zakup nowoczesnych maszyn rolniczych lub dokup ziemi do wciąż powiększających się farm. Ziemia rodziła bawełnę wielką jak wata cukrowa, zborze zapełniało silosy, a ludziom żyło się dostatnio. Jednak nic nie trwa wiecznie - olbrzymia bańka spekulacyjna pękła, nastąpił krach na giełdzie (słynny czarny czwartek - 24 października 1929 r., którego powtórkę mieliśmy w postaci pęknięcia bańki internetowej na początku XXI-go wieku, oraz bańki spekulacyjnej w handlu nieruchomościami kilka lat później). Nadeszły cięższe czasy i wielu farmerów, szczególnie tych mniejszych zostało wyrugowanych z farm przez banki domagające się spłaty kredytów.
Niestety i sama natura zemściła się na ekspansywnej gospodarce człowieka - pola zostały wyjałowione (nie znano w USA naszych słynnych trójpolówek, ziemia nie miała kiedy odpocząć) i z początkiem lat 30-tych stany Nowy Meksyk, Colorado, Kansas, Teksas i w szczególności Oklahomę nawiedziło zjawisko zwane Dust Bowl (TU można obejrzeć film dokumentalny). Dust Bowl to burze piaskowe spowodowane erozją gleby oraz silną suszą. Chmury piachu były tak ogromne, że 14 kwietnia 1935 roku jedna z takich chmur z prędkością stu kilometrów pognała z serca Oklahomy do Kanady!
W ciągu zaledwie kliku lat poznikało większość farm ze środkowych stanów USA. Nastąpił masowy exodus pozbawionych środków do życia rodzin. Farmerzy wyprzedawali resztki ruchomego dobytku za garść dolarów, byleby mieć na benzynę i ruszyć do Kalifornii, w której mieli nadzieję rozpocząć nowe, lepsze życie. Jednak znój drogi i kończące się pieniądze wymuszały na większości życie tułacze; spano w namiotach, w tak zwanych Hooverville, czyli nielegalnych obozach migrującej biedoty. Migrantów czekał ostracyzm mieszkańców miast i wiosek, w których się zatrzymywali.
Wielka depresja, migracja tysięcy głodnych rodzin zostały udokumentowane między innymi na zdjęciach amerykańskiej fotograf Dorothei Lang. Jest autorką słynnego zdjęcia Migrant Mother, na którym znalazła się Florence Owens Thompson w otoczeniu dzieci. O mało włos zdjęcie nie powstałoby - Lang, po całodziennym fotografowaniu pracujących na polach bawełny jechała właśnie do motelu, kiedy zjechała z drogi, by przystanąć przy samotnym namiocie. Tu właśnie Owens czekała na męża i najstarszego syna, którzy wyruszyli w poszukiwaniu części do zepsutego samochodu, by móc ruszyć dalej za chlebem. Lang opublikowała zdjęcie Owens; kobieta ze zdjęcia zwana Migrant Mother stała się ikoną Wielkiego Kryzysu, jego symbolem cierpiącym w milczeniu.
Właśnie o takiej rodzinie pisze John Steinbeck w Gronach gniewu. Kilkunastoosobowa rodzina poczciwych farmerów zostaje wyrugowana z własnej ziemi. Zalegają bankowi spłatę kredytu, a bank to nie człowiek, nie da się z nim nic polubownie. Wysiedlona zostaje cała okolica, a ziemia zaorana przez "bankowy" ciągnik będzie rodziła "bankową" bawełnę.
Joadowie sprzedają wszystko, czego nie mogą zabrać ze sobą i jadą pickupem drogą 66 do Kalifornii; każdy z migrantów widział ulotki informujące o pracy od zaraz na plantacjach pomarańczy. Można będzie zarobić i godnie żyć... Niestety z pracą jest coraz gorzej: wielu takich Joadów się znajdzie, a skoro pracowników są tysiące, praca może być niemiłosiernie tania, źle opłacana: jeśli nie ty, to na twoje miejsce są setki Oklaków... (skąd my to znamy?!) Wreszcie Joadowie trafiają na plantację pomarańczy, gdzie cała rodzina pracując od rana do nocy zarobiła akurat tyle... by zaopatrzyć się w lichą kolację kupioną w sklepie prowadzonym przez samego plantatora.
Steinbeck opisuje degradację i rozpad rodziny, która jednak mimo wszystko trzyma się jakichś głębszych wartości: wyrzutkom, takim jakimi są Joadowie mogą pomóc tylko tacy sami jak oni - im ktoś ma mniej, tym chętniej pomoże.
Myślę, że dużo się wie o głodzie w Irlandii (zaraza ziemniaczana w XIX wieku), głodzie na Ukrainie, ale nie każdy wie, że USA również mają tę ciemną plamę na kartach historii. Grona gniewu zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a ten post jest wynikiem moich poszukiwań. Steinbeck nie pozostawia obojętnym. Do tego temat jest tak niezwykle aktualny: może nie ma u nas głodu, nie musimy migrować, ale w postępowaniu plantatorów jest coś ponadczasowego (niestety).
Sama opowieść - nie chcę oczywiście zdradzać szczegółów - kończy się małą iskierką nadziei: tym promykiem jest ludzka dobroć i bezinteresowność. Warto przeczytać, warto!
Zdjęcie jest mojego autorstwa. Chciałam czymś zilustrować moją wypowiedź, więc proponuję zdjęcie inspirowane Dust Bowl i Gronami gniewu.
W ciągu zaledwie kliku lat poznikało większość farm ze środkowych stanów USA. Nastąpił masowy exodus pozbawionych środków do życia rodzin. Farmerzy wyprzedawali resztki ruchomego dobytku za garść dolarów, byleby mieć na benzynę i ruszyć do Kalifornii, w której mieli nadzieję rozpocząć nowe, lepsze życie. Jednak znój drogi i kończące się pieniądze wymuszały na większości życie tułacze; spano w namiotach, w tak zwanych Hooverville, czyli nielegalnych obozach migrującej biedoty. Migrantów czekał ostracyzm mieszkańców miast i wiosek, w których się zatrzymywali.
Wielka depresja, migracja tysięcy głodnych rodzin zostały udokumentowane między innymi na zdjęciach amerykańskiej fotograf Dorothei Lang. Jest autorką słynnego zdjęcia Migrant Mother, na którym znalazła się Florence Owens Thompson w otoczeniu dzieci. O mało włos zdjęcie nie powstałoby - Lang, po całodziennym fotografowaniu pracujących na polach bawełny jechała właśnie do motelu, kiedy zjechała z drogi, by przystanąć przy samotnym namiocie. Tu właśnie Owens czekała na męża i najstarszego syna, którzy wyruszyli w poszukiwaniu części do zepsutego samochodu, by móc ruszyć dalej za chlebem. Lang opublikowała zdjęcie Owens; kobieta ze zdjęcia zwana Migrant Mother stała się ikoną Wielkiego Kryzysu, jego symbolem cierpiącym w milczeniu.
Właśnie o takiej rodzinie pisze John Steinbeck w Gronach gniewu. Kilkunastoosobowa rodzina poczciwych farmerów zostaje wyrugowana z własnej ziemi. Zalegają bankowi spłatę kredytu, a bank to nie człowiek, nie da się z nim nic polubownie. Wysiedlona zostaje cała okolica, a ziemia zaorana przez "bankowy" ciągnik będzie rodziła "bankową" bawełnę.
Joadowie sprzedają wszystko, czego nie mogą zabrać ze sobą i jadą pickupem drogą 66 do Kalifornii; każdy z migrantów widział ulotki informujące o pracy od zaraz na plantacjach pomarańczy. Można będzie zarobić i godnie żyć... Niestety z pracą jest coraz gorzej: wielu takich Joadów się znajdzie, a skoro pracowników są tysiące, praca może być niemiłosiernie tania, źle opłacana: jeśli nie ty, to na twoje miejsce są setki Oklaków... (skąd my to znamy?!) Wreszcie Joadowie trafiają na plantację pomarańczy, gdzie cała rodzina pracując od rana do nocy zarobiła akurat tyle... by zaopatrzyć się w lichą kolację kupioną w sklepie prowadzonym przez samego plantatora.
Steinbeck opisuje degradację i rozpad rodziny, która jednak mimo wszystko trzyma się jakichś głębszych wartości: wyrzutkom, takim jakimi są Joadowie mogą pomóc tylko tacy sami jak oni - im ktoś ma mniej, tym chętniej pomoże.
Myślę, że dużo się wie o głodzie w Irlandii (zaraza ziemniaczana w XIX wieku), głodzie na Ukrainie, ale nie każdy wie, że USA również mają tę ciemną plamę na kartach historii. Grona gniewu zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a ten post jest wynikiem moich poszukiwań. Steinbeck nie pozostawia obojętnym. Do tego temat jest tak niezwykle aktualny: może nie ma u nas głodu, nie musimy migrować, ale w postępowaniu plantatorów jest coś ponadczasowego (niestety).
Sama opowieść - nie chcę oczywiście zdradzać szczegółów - kończy się małą iskierką nadziei: tym promykiem jest ludzka dobroć i bezinteresowność. Warto przeczytać, warto!
Zdjęcie jest mojego autorstwa. Chciałam czymś zilustrować moją wypowiedź, więc proponuję zdjęcie inspirowane Dust Bowl i Gronami gniewu.