Header Image

Blogowo filmowo cd.

O Apartamencie pisałam już wcześniej. Świetna intryga, dobrze się ogląda. W sobotę widziałam w telewizji Penelope. Taka trochę bajka, trochę komedia romantyczna. Za Ricci nie przepadam, ale jak w programie przeczytałam, kto gra (McAvoy), to pozycja z nieobowiązkowej, zrobiła się obowiązkowa! Film właściwie nie zostaje w pamięci.
W poniedziałek wybrałam się do kina na Jestem miłością. Wspaniały dramat w starym, klasycznym europejskim stylu. Dawno nie widziałam tak dobrego filmu, który skupiłby całą moją uwagę, który ująłby mnie każdym szczegółem. Uśpione namiętności, które prowadzą do tragedii rodzinnej. Wspaniała Tilda Swinton, która staje się jedną z moich ulubionych artystek. Ten film na prawdę trzeba obejrzeć!
Obejrzałam również polecanych przez Was Nietykalnych. Mogłabym go porównać do filmu sprzed piętnastu lat Życie jest piękne. Wiedziałam, że skądś znam twarz Philippe'a - toż to złodziejaszek Bob (Bab;) z Francuskiego Pocałunku! Sam film jest dobry. Spokojny, niezwykle ciepły. Po filmie widz wierzy w dobro i w drugiego człowieka. Przyjemnie ogląda się takie produkcje.
Z Romolą Garai oglądałam już ze cztery filmy i to wszystko w ostatnim czasie. Skusiłam się na Wspaniały rok 1939. Dobra obsada. Świetny klimat angielskiej prowincji końca lat 30tych. Do tego szpiegowska intryga. Niestety, końcówka mnie zawiodła.
Na koniec, już z półprzymkniętymi oczami (do osiem po dwunastej) oglądałam Fish Tank. W odróżnieniu od Penelope i Glorious '39 w Fish Tank pokazana była 'gorsza' część Anglii - szare blokowiska, zryty beton, brzydota przedmieścia. Mia wychowuje się w dysfunkcyjnej rodzinie. Nowy 'przyjaciel' mamy, Connor (Fassbender) jest inny niż poprzedni - jest słodki i miły dla dziewczynek. Od razu przejrzałam Connora! Film jest bardzo dobry. Dorastanie, złość, rozczarowanie, instynkt. Telewizor, jako okno z widokiem na lepszy świat, taniec jako jedyna droga porozumienia. Gdyby nam udało się robić takie filmy, gdzie młodzi ludzie grają w ten sposób... A propos - do jakiejś gazety (TS?) dodają Salę samobójców.
W planach: Hotel Marigold. I cała potężna lista, którą sobie przygotowałam:)


PS. Mam prośbę do Anonimów - czy mogłabym prosić o podpisywanie się przynajmniej nickiem, albo imieniem? Byłabym wdzięczna.

Agnes Grey* - Anne Brontë

Patrick Brunty, syn ubogiego irlandzkiego chłopa od najmłodszych lat wykazywał niezwykłą ambicję. W Cambridge (sic!) uzyskał stypendium, które pozwoliło mu zdobyć upragnione wykształcenie. Przyjął święcenia, zmienił nazwisko na Brontë, a małżeństwo z inteligentną córką pastora z Kornwalii pozwoliło mu na objęcie własnej parafii w Haworth. Małżeństwo było udane, lecz nie trwało długo, bo zaledwie siedem lat – Maria wydawszy na świat sześcioro dzieci, zmarła na raka w wieku 38 lat. Patrick pragnąc zapewnić dzieciom dobre wykształcenie posłał cztery najstarsze dziewczynki do szkoły z internatem. Niestety, straszne warunki, w jakich się znalazły odbiły się na zdrowiu dwu najstarszych dziewczynek – Maria i Elizabeth zmarły na gruźlicę w skutek niedożywienia i braku opieki. Przerażone Charlotte i Emily wróciły do domu. Od tamtej pory pastor zajął się kształceniem dzieci: religia, gramatyka, geografia, historia. To on zaszczepił dzieciom miłość do literatury – Szekspir, Milton, Byron, Walter Scott i in. Również zasługą Patricka była miłość całej czwórki do natury i poszanowanie dla zwierząt (co widać w twórczości sióstr). Branwell dał się poznać jako wspaniały portrecista, jednak jego nadwrażliwa, zmienna i skłonna do uzależnień natura kazała mu raz po raz niweczyć szanse na stałą posadę i sukces.
Dziewczynki od najmłodszych lat podejmowały próby literackie. Zadebiutowały wspólnie przyjmując męskie pseudonimy tomikiem poezji w 1846 roku (Poems by Currer, Ellis and Acton Bell). Następnie przyszedł czas na wydanie powieści, którą każda z sióstr pisała od lat.
Anne Brontë, przyszła na świat 17-go stycznia 1820 roku, jako najmłodsza córka Patricka i Marii. Naturalne, że tak jak siostry, w wieku dziewiętnastu lat znalazła posadę jako guwernantka w domu państwa Ingham w Mirfield. Rodzina obawiała się o jej wątłe zdrowie, lecz Anne była nieugięta. „Jej ciężkie przejścia w tym domu, wiernie opisane w powieści Agnes Grey, dają miarę upokorzeń i cierpień, jakie często musiały znosić guwernantki w zacnych skądinąd rodzinach. Na tej posadzie wytrwała osiem miesięcy, po czym, mimo swej cierpliwej i obowiązkowej natury, została niechlubnie zwolniona”**. W powieści znajdujemy określenia „gehenna, jaką przechodziłam”, czy „moi mali dręczyciele”***. W Agnes Grey można również odnaleźć echa nieszczęśliwej miłości Anne. W osobie wikarego Edwarda Westona, Anne unieśmiertelniła – również wikarego - Williama Weightmana, w którym była z wzajemnością zakochana. Weightman zmarł na gruźlicę, co Anna przypłaciła długą depresją.
Żadne z rodzeństwa nie dożyło czterdziestki – Anne zmarła na gruźlicę w wieku zaledwie 29 lat. Emily pięć miesięcy po Anne odeszła w wieku 30 lat. Branwella również zabrała gruźlica (w wieki 31 lat). Charlotte żyła najdłużej – wydała jeszcze dwie powieści, wyszła za mąż za (a jakże!) wikarego, Arthura Bella Nichollsa i zmarła w połogu mając 39 lat.

* Dziś, pozwolicie, że zamiast stricte recenzji - krótki biogram autorki.
** Wstęp do Wichrowych Wzgórz Emily Brontë, Ossolineum, 1990 r.
*** Agnes Grey - Anne Brontë, wyd. MG, 2012 r., s. 48


Książką Agnes Grey biorę udział w wyzwaniu Trójka E-pik.

Czarne mleko - Elif Şafak

Najnowsza książka tureckiej pisarki Elif Şafak traktuje o głównym życiowym wyborze wielu kobiet - kariera, albo macierzyństwo. Jaki jest los kobiet-pisarek? Na przykładzie Judyty, hipotetycznej siostry Szekspira, Şafak przeczuwa los ogółu: Cały dzień będzie upływał jej na wykonywaniu prac domowych, gotowaniu, prasowaniu, opiekowaniu się dziećmi, robieniu zakupów, wywiązywaniu się z obowiązków względem rodziny i tym podobnych(...) W rzadkich chwilach samotności pozwoli się pokonać wyczerpaniu fizycznemu albo frustracji. Jak zdoła coś napisać? Kiedy? Na poparcie tej tezy przytacza curriculum vitae Zofii Tołstoj, która poświęciła całe swoje życie (i twórczość) mężowi, jego dziełom i kilkanaściorgu dzieci. Czy zostałaby pisarką, gdyby Lew Tołstoj wspierał ją tak samo, jak ona jego?
Kobiety mogą jednocześnie sprawdzić się w roli matki i realizować zawodowo. I mogą być szczęśliwe(...) Kluczem do sukcesu jest zarządzanie czasem - stwierdza sarkastycznie autorka - Wysłać dziecko do szkoły, usmażyć dla męża doskonały omlet z dwóch jajek i łyżki masła, ubrać się w pośpiechu, wyszykować do pracy, wieczorem pędem wrócić do domu, nakryć do stołu, nakarmić dziecko, a potem zemdleć na kanapie przed telewizorem.
W taki styl życia wpasowała się Sylvia Plath - samotna matka dwójki dzieci dążąca do doskonałości we wszystkim co robiła. Swoje wiersze pisała czekając aż mleko się ugoruje, kąpiąc dzieci, czy w czasie popołudniowej przerwy na dziecięcą drzemkę. Şafak czerpie garściami z życiorysów pisarek; jak radziły sobie z wyborem, jakimi były matkami, a może jednak postawiły na literaturę? Autorka zastanawia się nad tym nie bez kozery, mianowicie - sama rozważa zostanie matką. Trochę mnie dziwi, że tak dojrzała kobieta, jeśli chodzi o tak ważną kwestię zachowuje się jak nastolatka. Powieść, tak sądzę, miała być swoistym manifestem feministycznym, ale rozdziały z miniaturowymi kobietami przeczą temu, by Şafak traktowała kobiety poważnie. Można było zachować głos wewnętrzny, ale nie halucynacje jak z Ally McBeal! Do tego Dżin (sic!) Depresji Poporodowej jak personifikacja Niskiej Samooceny Eda z Przystanku Alaska. Ale to, chwałą Bogu jedyny minus powieści.
Genialne są mini-eseje o pisarkach. Na kartach Czarnego mleka roi się od kobiet niezwyczajnych - Virginia Woolf, Anaïs Nin, Sylvia Plath, Doris Lessing, Ayn Rand, Ursula K. Le Guin, Dorothy Parker i wiele wiele innych.
Tak, powieść przypadła mi do gustu właściwie jeszcze przed tym, jak zaczęłam ją czytać. Wystarczył mi jeden fragment w radiu. Swój egzemplarz pokreśliłam; wyłowiłam mnóstwo wspaniałych cytatów, ciekawostek, niekiedy pokusiłam się o wykrzyknik. Jak napisałam powyżej - fragmenty z Calineczkami są niepotrzebne i po pewnym czasie tylko prześlizgiwałam się po nich wzrokiem. Chociaż taka maleńka Pani Sufi chyba by mi się przydała.
Ciekawe są spostrzeżenia Şafak odnośnie depresji poporodowej. To jeszcze temat tabu w naszym społeczeństwie, chociaż jak zauważyła autorka, pokolenie naszych babek, prababek potrafiło się z tym zmierzyć. Kobiety dotknięte d. p. postrzegane są jako złe matki, a czasem wręcz niebezpieczne dla siebie i dzieci. A przecież d. p. dopada kobiety różnych warstw społecznych z różnych szerokości geograficznych.
Şafak rozważa również na ile chęć zostania matką jest wrodzona, a na ile narzucona przez społeczeństwo. Czy pisarka może być dobrą matką? A jeśli weźmiemy to w szerszej perspektywie, to każdej pracującej matce coś umyka, każde dziecko może być zazdrosne o czas, który mama spędza w pracy.
Polecam. Nie tylko kobietom rzecz jasna, ale również mężczyznom. Może któregoś ruszy sumienie i złapie za odkurzacz, albo przygotuje na obiad spaghetti bolognese?

Nocny lot - Antoine de Saint-Exupéry

Ostatnie dni lipca 1944 roku były upalne. Słońce złotymi refleksami oślepiało pilotów maszyn zwiadowczych. Saint-Exupéry miał się udać na kolejny, rutynowy lot. Nigdy jednak z niego nie wrócił. Jego samolot został zestrzelony. Kochał latać. Kochał tę samotność, wolność i niezmierzone przestworza. I za tę miłość oddał życie.
Antoine de Saint-Exupéry szerokiej publiczności znany jest przede wszystkim z filozoficznej przypowiastki Mały Książę. Ale największą sławę przyniosło mu opowiadanie Nocny Lot. Opisuje w nim jedna noc z życia jednostki ekspediującej pocztę na trasie z Europy do Ameryki Południowej i z powrotem. Kanwą opowieści są wspomnienia pilotów liniowych. Strach, samotność, odpowiedzialność są bohaterami tej powieści na równi z młodym pilotem, czy szefem portu lotniczego. Książa jest niewielka, ot, mieści się w damskiej torebce: ponad osiemdziesiąt stron i mały format. Ale ile w niej emocji! Ile pragnień! Nadziei! Daje się wyczuć starą szkołę pisania opowiadań. Styl zwięzły, ale paleta emocji porywa czytelnika głębią. Pozornie nic się nie dzieje. Podobnie refleksyjne były "Śniegi Kilimandżaro" Hemingwaya, czy "Los Człowieka" Szołochowa. Małe pisarskie perły. Ciężko trafić na współczesne opowiadanie tak mądre i pełne humanistycznego przekazu. Dorobek Saint-Exupéry'ego jest niewielki. Zaledwie kilka opowiadań. Filozoficzne. Myślę, że warto sięgnąć, po dzieła tak wybitnego prozaika.

Brzemię rzeczy utraconych - Kiran Desai

Brzemię rzeczy utraconych to powieść wielowątkowa, wielowarstwowa, napisana językiem tak plastycznym, że czujemy go wszystkimi zmysłami. Kiran Desai w swojej drugiej powieści (jej debiut to Zadyma w dzikim sadzie) opisuje losy kilku barwnych postaci z Kalimpondu, niewielkiej miejscowości leżącej u podnóża Kanczendzongi. Koniec lat 80-tych, w regionie wybuchają zamieszki na tle narodowościowym. Na tle tego całego zamieszania toczy się normalne życie. Dziewczyna zakochuje się w korepetytorze, staruszek pieści swojego pieska, a stary kucharz czeka na listy od syna, pracującego za granicą. Jednak na postaciach prędzej czy później dostrzeżemy rysy - staruszek, emerytowany sędzia, okaże się człowiekiem bez serca, Sai, wnuczka sędziego pokarze egoizm (nastolatki), Gjan, korepetytor, z pozoru mądry student, okaże się niewdzięczny i małostkowy. W powieści nic nie jest jednoznaczne, postacie są bardzo ludzkie, a świat - zwyczajny.
Brzemię... to także opowieść o emigracji. O tym, jak ciężko jest się zaaklimatyzować, jak ciężko wrócić. Utrata korzeni spowodowana wyjazdem jest trwała. Obserwacje Desai na temat emigracji zarobkowej są bardzo aktualne, nieomal cyniczne, trafne. Książkę jeszcze przetrawiam, myślę nad nią. Wracam cały czas do tego czy owego fragmentu. Świetną recenzję napisała Iza z bloga Book-erka.blogspot.com. Szkoda, że egzemplarz musiałam zwrócić (książkę przeczytałam na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki), bo tak rozważam, czy nie kupić własnego. Na pewno sięgnę po debiut Desai.
Wczoraj kupiłam tę Safak, o której wspominałam. Przeczytałam "na spróbówkę" Do Czytelnika i już wiem, że mi się spodoba. Agnes Grey nie było (sic!); ale ja to jednak durna, rozkojarzona baba jestem, bo najpierw poprosiłam o Jane Eyre. Ale potem się zreflektowałam. Wracając do Brzemienia rzeczy utraconych - to doskonała lektura, dla tych, którzy pragną od książki czegoś więcej, niż chwilowego zapomnienia. Do prozy Desai trzeba się ustosunkować, bo nie pozostawia obojętnym. To nie jest książka do autobusu. Ale na długie wieczory przy zachodzącym na pomarańczowo słońcu.
I jeszcze tak na marginesie dodam, że za tę książkę Desai otrzymała Booker Prize, najbardziej prestiżową nagrodę literacką Wielkiej Brytanii (przyznawana od 1969 roku za książki w języku angielskim). Moim skromnym zdaniem, całkowicie zasłużenie. [pełna lista nagrodzonych]

Wieniedikt Jerofiejew razy dwa

No, jakże to tak można leżeć w trumnie? Tak po prostu, zwyczajnie leżeć?
Żeby chociaż czymś przykryli... Bo inaczej ja przecież mogę się zdradzić. Mimo woli drgnie ręka albo... jeszcze coś innego.
A położyli mnie jakby dla śmiechu. Położyli i czekają, aż się czymś zdradzę... Westchnę albo poruszę...
Nawet oczu nie wolno otworzyć... Otworzę - a oni stoją i patrzą...
Umarłemu, na ten przykład, wszystko wolno... Umarły może leżeć z otwartymi oczami. I tak nikogo nie zobaczy. Pewnie mu się zdaje, że nikt na niego nie patrzy. Dlatego się nie wstydzi... I oczy zamknąć - może... Nawet wypada, żeby umarły w trumnie cały czas zamykał oczy...
"Obywatele! To nie będziecie się śmiać, jeśli na was popatrzę? Co?"
Dziwne, dlaczego wszyscy milczą... Pewnie myślą, że naprawdę jestem nieżywy, a tymczasem ja po prostu udaję takiego... rozmownego... Jakby mi rzeczywiście głównie o to chodziło - odstawiać takie numery i zabawiać ich...
"Obywatele! A ja pomimo wszystko otworzę!
I popatrzę na was! To dla was będzie nawet interesujące. Umarły, a patrzy... Hi, hi... Będziecie parskać śmiechem w chusteczki. A potem pójdziecie i wszystkim będziecie opowiadać: «Umarły, a patrzy... »"
Teraz już na pewno będą mówić, że umarłem: oczy otworzyłem, ale i tak nic nie widzę. Zupełnie inaczej niż w ciemnościach. Jeśli w ciemnościach dobrze wytężyć wzrok, to na początku zwyczajnie widać kontury... A potem już nawet twarze można dostrzec. Rozpoznać tych, których kiedyś się już widziało. Mrugniesz albo kopniesz... A tu nie tylko konturów, ale i samej ciemności... Samej ciemności nie widać.
Bywa, że człowiek obudzi się, otwiera oczy - a nie widzi... Ale przecież tak bywa we śnie... A ja nawet nie zamierzam spać. Dobrze wiem, że na mnie patrzą...
"Obywatele! A co, jeśli się przewrócę na drugi bok? I w ogóle - będę się przewracać, śpiewać pieśni rewolucyjne, krzyczeć będę... Przecież się wtedy odwrócicie? Tak?"
Śmieją się... Pewnie z "rewolucyjnych pieśni" się śmieją... Niepotrzebnie to powiedziałem... Nawet samemu mi głupio. Trzeba było powiedzieć coś mądrzejszego, żeby sobie pomyśleli: "Taki mądry, a leży w trumnie. To znaczy, że umarł".
A przecież to bardzo trudne. Leżeć w trumnie, czuć, że się oślepło - i mówić mądre rzeczy. To bardzo trudne.
"Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie, i światłość wiekuista niechaj świeci duszy zmarłego sługi twojego! Obywatele! Nie myślcie, że ja wierzę w brodatego Boga! Bóg jest wszędzie prawdziwy i jedyny...!"
Proszę, jaka ze mnie cwana gapa.
"A w to, co powiedziałem do tej pory - temu nie wierzcie. Wszystko z niewiedzy mojej, z braku pomyślunku Dlatego, że mi tu obco, nie przywykłem jeszcze. W powietrzu jakby zapach kuchni. I wszyscy się patrzą... Straszno mi... "
Naprawdę mi straszno.
"Obywatele! Jeśli jest wśród was chociażby jeden ślepiec - to on mnie zrozumie. Okropnie kocham ślepych! Jeszcze w dzieciństwie chciałem, żeby wszyscy byli ślepi, żeby wszyscy mieli zamknięte powieki... A jeśli u kogokolwiek gałka oczna rozsuwa powieki, należy to uznać za złośliwy nowotwór i pomóc człowiekowi...
Tfu, co za bzdury opowiadam!
Czuję nawet, że zaczynam się czerwienić. Dziwne przyzwyczajenie! Kiedy zaczynam się rumienić, czerwienieję coraz bardziej i bardziej. I już żadną zimną krwią nie potrafię się powstrzymać...
Niechby mnie czymś przykryli... Bo inaczej mogą przecież pomyśleć: "Najwyraźniej udaje, przecież umarli się nie czerwienią". Chociaż całunem, czy jak...
"Obywatele! Przykrylibyście mnie czymś, bo przecież widzicie, że purpurowieję i rumienię się..."
A pod całunem nawet kichać wolno.
"No to lepiej na mnie nie patrzeć... wieczne odpoczywanie..."
Zapiski psychopaty Wieniedikt Jerofiejew

Spójrzcie: z prawej, pod oknem siedzi dwóch facetów. Jeden tępak w waciaku i drugi, starszy mądrala w gabardynie. I proszę bardzo, nikogo się nie wstydzą, nalewają i piją. Rąk nie załamują, na platformie nie biegają. Tępak łyka, stęka i powiada: "O, kurwa, ale dobrze poszła!" A mądrala pije i mówi: "Tran-cen-den-talnie!" A głos ma odświętny. Tępak zakąsza i powiada: "Zagry-ychę mamy dzisiaj po byku! Zagrycha typu jak cię mogę." A mądrala żuje i mówi: "Ta-a-ak...Trans-cen-den- talnie!"
Moskwa-Pietuszki Wieniedikt Jerofiejew

Komu przypadły do gustu cytaty - polecam, zakocha się w Jerofiejewie. Komu do gustu nie przemówiły - sięgać nie powinien.

Musimy porozmawiać... o filmach

Są filmy, które trzeba obejrzeć. Ot, takie małe wydarzenia sezonu. Niestety nie "załapałam się" na Nietykalnych (tytuł zawsze będzie mi się kojarzył z Elliotem Nessem), ale jakiś czas temu nareszcie widziałam Różę. Musimy porozmawiać o Kevinie obejrzałam wczoraj. Dopiero. Ale zawsze. Wrażenia? Zdenerwowałam się troszeczkę. Mam wrażenie, że cały świat obwinia matkę chłopca, łącznie z nią samą oczywiście. Jednak gdyby wina była tylko po stronie matek, na Ziemi mielibyśmy więcej potworów niż nam się zdaje. (Chociaż może i mamy, sądząc po ostatnich wydarzeniach...) Jasne, z racji tego, co się wydarzyło każdy miałby takie wyrzuty sumienia, że można było dziecku poświęcić więcej czasu, więcej miłości... Ale myślę, że oboje rodzice - chronicznie niezadowolona matka i Mr Cellophane byli jakby wyjałowieni z ludzkich uczuć. Na kogo ma wyrosnąć dziecko niekochane, któremu mówi się same przykrości, bez uśmiechu na co dzień i humoru w życiu codziennym? Bez zrozumienia i szacunku. Film był oczywiście tylko takim nabrzmiałym jednostronnym przedstawieniem, ale rozumiem o co chodziło reżyserowi - idźcie i kochajcie swoje dzieci! No, ale to jeden z filmów, przy których można bez przerwy przerzucać się argumentami w stylu "chociaż z drugiej strony..." I dyskusja, jaką film zaczyna liczy się o wiele bardziej niż to, czy zdjęcia, lub montaż są dobre, czy niedobre.
Wolny weekend przyniósł mi również szansę obejrzenia kina lekkiego, łatwego i przyjemnego. I tak oto obejrzałam gniot wszech czasów o wymownej nazwie Angel. Film miał być w zamyśle reżysera grą konwencji. Takie połączenie Ani z Zielonego Wzgórza z Gigi. A wyszedł niestrawny kotlet bez polotu, w niektórych scenach tak śmieszny, że aż żałosny. Oczywiście, łatwo się domyślić, czemu sięgnęłam po ten film i to był jedyny plus. Przy okazji tego arcydzieła przypomniało mi się, że kiedyś skusiłam się na jedną jedyną książkę Catherine Cookson. Z tym, że filmy na podstawie jej dzieł są strawne, a to - nie. W połowie filmu nie zniosłam i wyszłam zrobić sobie maseczkę, napić się kawy, przekąsić ciastka z żurawiną i pobawić się w pocztę, a potem robótkowałam. Sympatyczny był za to filmik Połów szczęścia w Jemenie (Jakiego szczęścia?! - salmon to łosoś!!!) Film tak prosty, że aż szare komórki odpoczywają. Plus ładne zdjęcia, ślicznie ubrana Emily Blunt i jak zwykle czarujący Ewan McGregor. W Planach mam Jestem miłością ze Swinton, Fish Tank i Glorious '39. Polecacie coś na przyszły weekend?

- Potrafię panią uszczęśliwić...

- Potrafię panią uszczęśliwić - mówił spoza krzaku wpatrzony w kark odwróconej od niego dziewczyny. - Za rok lub dwa miałaby pani pianino; teraz żony farmerów coraz częściej kupują sobie pianina, a jeszcze zacznę pilnie wprawiać się w grze na flecie, abyśmy wieczorami mogli grywać razem.

- Owszem, to by mi się podobało.

- Kupiłbym za dziesięć funtów taka lekka bryczuszkę do wyjazdu na targ; mielibyśmy ładne kwiaty i drób, to jest kury i koguty, gdyż uważam, że są pożyteczne - mówił lawirując pomiędzy poezją i prozą.

- Bardzo by mi się to podobało.

- ...i pod szkłem grządkę ogórków, jak prawdziwi państwo.

- Tak, tak...

- A po ślubie dalibyśmy do gazety ogłoszenie w rubryce matrymonialnej.

- Ach, to byłoby wspaniale!

- ...a w łóżeczkach dzieci, jedno w drugie sami chłopcy. A zaś w domu, przy ognisku, co spojrzę, to zobaczę panią, a pani, co spojrzy, to zobaczy mnie.

- Zaraz, zaraz, proszę być przyzwoitym.

(...) Gabriel nie przestawał wpatrywać się w czerwone jagody głogu tak uporczywie, że w przyszłości dzika róża stała się dla niego niejako symbolem miłosnych oświadczyn.


Z dala od zgiełku tłumu - Thomas Hardy



Mroczny Rycerz powstaje

Na serii o Batmanie się wychowałam. Najpierw widziałam film z Keatonem, Tima Burtona. Dwa świetne odcinki. Potem Kilmer i Clooney w filmach Schumachera. Burton wprowadził widzów w surrealistyczny świat mrocznego dekadenckiego miasta, postacie były groteskowe (no, jak to u Burtona), ale było w nich "to coś". No i oczywiście serial animowany. Uwielbiałam animowane Batmany i nawet jako starsza nastolatka oglądałam je z przyjemnością. Nolanowski Batman Początek był dla mnie zaskoczeniem. Wykasował całą poprzednią serię i zaczął da capo al fine. Nie jestem wielką fanką facetów w rajtkach, jedynkę oglądałam z pokrzywioną twarzą, ale jedno, co mi się podobało - to miasto. Na dwójce byłam w kinie. W fotel mnie nie wgniotła, ale Jocker wypadł znakomicie.Na prawdę - tu chyba wszyscy się zgodzą, że Ledger usunął Bale'a w cień. Trójki nie mogłam się doczekać. Wiedziałam, że dostanę porządny kawałek komercyjnego filmu, który nie znudzi mnie po pięciu minutach. Jeśli ktoś nastawia się na niesamowite przeżycie powinien iść do opery, a nie na Batmana, ale Nolan zrobił dobry, porządny film sensacyjny (no, quasi-sensacyjny). Jak doskonały rzemieślnik, który wie, co z czym połączyć, żeby wyszło akurat to, co widzowi się spodoba. Na filmwebie oczywiście toczy się zażarta dyskusja, czy to film dla pryszczatych gimbusów, czy nie. No i wszyscy wyłapują błędy w filmie. Przecież film to iluzja! Reżyser i aktorzy, to kuglarze; przecież kiedy ktoś w filmie zginie, to nie umiera na prawdę (no, chyba że jest Brandonem Lee), tylko po "cięciu" wstaje. I mnie nie obchodzi, że raz papierek jest po jednej, raz po drugiej stronie, a raz go nie ma. Czy to takie strasznie istotne? Ale wracając do filmu. Trochę się bałam, że film mnie zdołuje - przecież mamy tu do czynienia z czystym złem w postaci odhumanizowanej twarzy Bane'a. Skojarzenia z Lordem Vaderem nasuwają się chyba wszystkim po tym jak Bane odezwie się pierwszy raz. Wcześniej widziałam Hardy'ego Incepcji i Szpiegu, wiem, że sporo nabrał ciała do roli, ale nie wiedziałam, że to taka maszyna. Faceta bym się bała na żywo, a w filmie jego masa robi wrażenie i kontrastuje z chuchrowatością Batmana. Bane przedstawiony jest jako czyste zło. O ile Jocker był wariatem na maksa, inteligentnym prowokatorem, który planuje swoje akcje jakby domek z kart układał, to Bane zachowuje się jak słoń w składzie porcelany, jak taran i czołg. Jak zachować się w obliczu masowego terroryzmu? Czy więc dobro ma jakiekolwiek szanse, skoro Bane obija Batmana po gębie i patrzy, czy równo puchnie? Przed filmem słuchałam audycji, w której panowie (dranie!) zdradzili całe zakończenie. Ja Wam go nie zdradzę. Powiem, że dwa razy byłam zaskoczona, a dwa razy intuicja mnie nie zawiodła. Ten, kto jest zdecydowany na Batmana, pójdzie. Ten, kto nie lubi poprzebieranych facetów w średnim wieku, nie pójdzie. Poza tym trochę dziwi mnie, że taki mocny psychicznie facet tak przeżywa śmierć ukochanej sprzed ośmiu lat. Jak panna Havisham! No i (uwaga, spoiler!) scena, w której Bane'owi płyną łzy. Nieee! Jeszcze takie małe post scriptum do wczorajszego posta: przed filmem puścili zapowiedź... nowego Supermana... I na koniec jeszcze podsumowanie - Nolan dał nam nowego Batmana na nowe, mroczne czasy.

Moje życie we Francji - Julia Child

Postać ikony amerykańskiego domowego gotowania, Julię Child poznałam dzięki filmowi niedawno zmarłej Nory Ephron Julie and Julia z Amy Adams i Meryl Streep [uwielbiam ten film i mogę oglądać co tydzień;)]. Child zamieszkała we Francji wraz z mężem, Paulem, artystą i dyplomatą. W Moim życiu we Francji Child w przemiły sposób opowiada o Paryżu, Marsylii, gotowaniu, przyjaciołach, rodzinie, w końcu o pracy nad książką, o cyzelowaniu każdego przepisu, oraz o pracy nad serią programów telewizyjnych. Przepadam za wszelkiego rodzaju wspomnieniami, pamiętnikami, dziennikami, biografiami, etc., więc czytałam tę książkę z przyjemnością. Poza tym w życiu Julii Child, zdaje się, nie było skandali, burz, niesnasek, przez co książkę okraszoną poczuciem subtelnym humoru czyta się bardzo dobrze. Właściwie to takie fajne, letnie czytadełko, które z powodzeniem można wziąć do autobusu. Może trochę za dużo pisze o potrawach, których nawet wyobrazić sobie nie można, ale - ja się tam nie znam na wołowinie bourguignon.
W książce znajdują się ponadto przepiękne, klimatyczne zdjęcia autorstwa Paula, który ponoć nie rozstawał się z aparatem. Może Paul był wielkim, nieodkrytym artystą, a może to ten Paryż taki niesamowicie fotogeniczny...
Ponadto postać Child przypomina mi naszą rodzimą niegdysiejszą gwiazdę gotowania na ekranie, panią Katarzynę Pospieszalską, wielką propagatorkę kuchni egzotycznej. Mam zbiorek przepisów Pospieszalskiej. Kto wie, może powinnam kupić Mastering the Art of French Cooking?