Header Image

Obsługiwałem angielskiego króla - Bohumil Hrabal

“Posłuchajcie, co wam teraz powiem...”

Wydana w 1971 roku powieść Obsługiwałem angielskiego króla to symfonia na cześć miłości cielesnej i celebracja kobiecego ciała. Łona przystrojone jak pogańskie ołtarze.



 

Przedwojenny czeski kelner jest świadkiem zmieniającego się świata, czego zdaje się nie zauważać. Jan Dziecię (lub Detsche) to konformista, koniunkturalista oraz oportunista, który jednak swoją filozofią życiową przypomina – przywołanego również przez Andrzeja Kaczorowskiego w biografii Hrabala, bohatera polskiej kinematografii, Jana Piszczyka, który stara się dopasować do zmieniającej się jak w kalejdoskopie sytuacji politycznej, a także osiągnąć szczęście osobiste, choć wszystkie próby pojedynków z losem palą na panewce. Porównałabym również Dziecię do innego bohatera, znanego z literatury, a mianowicie do Colasa Breugnona, który mimo przeciwności losu zachowuje nieproporcjonalną wręcz pogodę ducha. Choć Francuz jest świadomy sytuacji geopolitycznej, ufa, że zmieni się ona tak, by znów żyło się znośnie.

Kiedy już czujemy do kelnera sympatię, ba! niemal zakochaliśmy się w nim, o wielka naiwności! Nasz ulubieniec zostaje kolaborantem! Naturalnie, myślimy, nasz kelner jest bardzo niemądry, naiwny wręcz, być może na manowce sprowadziły go kobiety i te ich ukwiecone brzuszki... Bohater żeni się z germańską nauczycielką gimnastyki i daje się wysługiwać Niemcom, co wcale mu nie przeszkadza, a nawet, można powiedzieć, czerpie z tego satysfakcje.

Kluczem do odczytania postaci jest zdanie Hrabala - “Opowiadam o tym, co przydarza się zwykłym ludziom, nie oglądając się na humanizm, na jakąś wielką ideę, na bohatera, który by działał w imię jakiejś wyższej racji i wiedział wszystko z góry” - cytowane przez Andrzeja Kaczorowskiego w biografii pisarza Słodka apokalipsa. Kaczorowski pisze: “Ciepły, wyrozumiały stosunek do bliźnich charakteryzuje niemal całą twórczość Hrabala. Czytając jego książki, od pierwszych stron wiemy, że autor lubi swoich bohaterów. Teraz jednak w jego prozie pojawił się nowy ton: chęć rozgrzeszenia ich nawet z takich postępków, za które spotyka ich potępienie ze strony otoczenia.”

Dziecię odnajduje się również w czasach komunistycznych. O wszystkim, czy dobre, czy złe, opowiada z równą emfazą.

Książkę dawkowałam sobie po rozdziale przed snem. Kiedy Hrabal kończył każdy rozdział dość kategorycznie i ja rozstawałam się z książką. Język Bohumila Hrabala jest przesycony sympatią dla bohaterów, swoistą nostalgią, ale nie melancholią, jest pochwałą życia. Choć - pozwolę sobie jeszcze raz zacytować autora Słodkiej apokalipsy - “Schopenhauer i Klima w ogromnym stopniu wpłyn[ęli] na jego rozwój, [są] akuszerami jego filozofii i strategii życiowej”, to dostrzegam kapeczkę bergsonowskiej élan vital.



Ścieżki Północy - Richard Flanagan

Ścieżki Północy to znakomita powieść Richarda Flanagana dotycząca jednej z zapomnianych kart historii II wojny światowej. Tasmański pisarz porusza bowiem temat japońskich obozów pracy, a ściślej rzecz ujmując powstanie słynnej Kolei Śmierci. 


Kolej Birmańska, czyli linia kolejowa o długości ponad 400 kilometrów została wybudowana niewolniczą pracą jeńców (16 tyś. to alianci) oraz niewolników cywilnych (100 tyś., głównie Azjaci) pod koniec wojny. Jednym z jeńców był wówczas ojciec Flanagana, będący pierwowzorem powieściowego Dorrigo Evansa, australijskiego lekarza nawiedzonego bolesnymi wspomnieniami jeńca wojennego. Dorrigo po wojnie uważany jest za bohatera wojennego; w swojej opinii nie zasługuje na to miano i jako jeden z ocalałych ma poczucie winy. W jednym z wywiadów Flanagan przyznał, że napisał kilka wersji powieści, ale dopiero tym, co spoiło ją w koherentną całość był wątek miłosny, który został pięknie poprowadzony i podobnie jak doświadczenia wojenne ojca Flanagana ma swój pierwowzór. 

Wspomnienia Dorrigo z obozu są wstrząsające. Japończycy systematycznie męczyli fizycznie i psychicznie skazanych na nieludzkie warunki więźniów. Okrucieństwo, z którym działali nie miało precedensu. Wszystko w imię cesarza, który dla Japończyka jest świętością. Zaskakujące jest to, że wielu zbrodniarzy nie zdaje sobie sprawy ze zła, które wyrządzili. 

O japońskich obozach czytałam do tej pory w “Niezłomnym”, czyli biografii Luisa Zamperiniego, a także w “Drodze do zapomnienia” Erica Lomaxa. Pierwszym, który poruszył ten temat był Pierre Boulle w pamiętnej książce “Most na rzece Kwai”, wydanej już w 1952 roku.

Polecam tę powieść traktującą o okrucieństwie wojny, sumieniu i miłości. 

Kroniki portowe - Annie Proulx

Kroniki portowe ujęły mnie swoim klimatem i fabułą płynącą niespiesznie niczym morska woda. Obfitująca w miejscowy koloryt i anegdoty opowieść o nieładnym zahukanym ojcu dwóch małych córeczek nie jest bynajmniej konwencjonalną powieścią obyczajową. To napisana barwnym językiem historia zwyczajnego życia mieszkańców Nowej Fundlandii.


Może to niedorzecznie zabrzmi, ale ta powieść jest jak plaster z opatrunkiem - podskórnie spodziewałam się jakiegoś kataklizmu, ostatecznego nieszczęścia, ale dostałam powieść o miłości, przyjaźni i codzienności i nade wszystko o odnajdywaniu siebie, choć postawiło się na sobie już krzyżyk... Kolejny element, który mnie ujął to brak oceny bohaterów, autorka nie punktuje słabości swoich postaci, jedynie je nimi obdarza. 

Warto dodać, że to kolejne wydanie tej powieści na polskim rynku, co ciekawe w nowym tłumaczeniu Jędrzeja Polaka. Niestety, nie miałam okazji porównać obu wydań. Okładka już jest jedną z moich ulubionych. 

Pewnie część z Was obejrzała film z Julianne Moore i Kevinem Spaceyem, ja nie miałam jak dotąd okazji, ale jestem ciekawa ekranizacji. 

Jest właściwie jeszcze jeden powód, dla którego ta książka tak bardzo mi się spodobała. Choć mieszkam setki kilometrów od najbliższego morza, to właśnie woda jest moim żywiołem. Uwielbiam ten specyficzny zapach wodorostów, słonej wody, wiatru, skrzeczenie mew, szum fal rozbijających się o plażę czy burtę - ten specyficzny plusk, zimny piasek pod stopami, a nawet to, co nadbrzeżny wiatr wyczynia z fryzurą. Nie przepadam za upałem nad morzem i opalaniem, raczej jestem jedną z tych spacerujących postaci, którymi miota wiatr, w wiatrówce zapiętej po brodę i z sandałami dyndającymi w ręce...

Esej o typografii - Eric Gill

W ramach wyczytywania zapasów sięgnęłam po niepozorną książeczkę, która przywiozłam z zeszłorocznych krakowskich targów książki. Do tej pory nie spotkałam się z wydawnictwem d2d.pl, ale oferta, na która składają się eseje o designie i liternictwie bardzo mnie przekonuje. I jak na pracownię ukierunkowaną na design książka jest wydana wyśmienicie. 


Esej o typografii Erica Gilla to pierwsze polskie wydanie manifestu brytyjskiego artysty czasów międzywojennych. Gill żył w latach 1882-1940. Był nie tylko teoretykiem, ale przede wszystkim rzeźbiarzem, grafikiem i projektantem krojów Perpetua, Gill Sans i Joanna, powstałych w latach 20 i 30 ubiegłego wieku. 

Esej o typografii został napisany pierwotnie w 1930 roku, do rąk polskich czytelników trafiło wydanie poprawione i uzupełnione z 1936 roku. 

Gill krytykuje nadmierne dążenie do ozdobników. Pisze o swoistej dychotomii świata wytwarzanych dóbr - bezmyślne maszyny i ludzkie-trybiki pochłaniani na czas pracy przez fabryki, oraz tęsknota za odchodzącym światem drobnych rzemieślników, gdzie “pojęcie wolnego czasu właściwie nie istnieje”. Wolny czas robotników jest bowiem nastawiony na konsumowanie tych samych dóbr, które w czasie godzin pracy wytworzyli. I właśnie w takiej postawie odnajduje Gill dążenie do nadmiernej ornamentyki, które jest "godne pożałowania, a świat, który ponad wszystko inne pragnie przyjemności, otacza się rzeczami mogącymi zadowolić jedynie głupców.” A dalej czytamy: “szlachetna architektura nigdy nie potrzebowała ornamentu; proste litery, odpowiednio dobrane i racjonalnie wymierzone, maja w sobie całą szlachetność prostych słów.” 

Na liternictwo oczywiście ogromny wpływ miały narzędzi używane przez piszących. Rylce, patyczki, pióra, wreszcie odlewane czcionki - “pierwsze drukowane książki były po prostu typograficznymi imitacjami pisma ręcznego, tak samo jak piętnastowieczne inskrypcje w kamieniu.” “Drukowana litera – pisze o historii typografii - była (…) zabarwionym kształtem na dnie wgłębienia (…) dzieje drukarstwa to historia znikania tych wgłębień.” Prócz tego, co ładne i szlachetne, otacza nas niestety wszechobecna tandeta. 

Do niewybaczalnych błędów typografii Gill zalicza m.in. mieszanie różnych krojów pisma na jednej stronie bądź książce, za długi wiersz, dłuższy niż 10-12 słów, oraz nieodpowiednie światło w literach, a także nieodpowiedni margines! Ryciny unaoczniają czytelnikom rażące przykłady typograficznych niedociągnięć oraz podają dowody, że istnieje dobra droga, która powinno iść liternictwo. 

O tym, jak ważne jest, by książka dobrze się czytała, wiemy chyba bardzo dobrze. A rady i sugestie Erica Gilla zdają się być aktualne po niemalże stuleciu od wydania eseju. Kroje zbliżone do antycznych wzorców są uważane za najbardziej eleganckie, a przesadnie zdobione pismo może być źródłem nieporozumień. 


Jest jeszcze coś w eseju Gilla bliskiego pociesznemu humorowi starego Przekroju, czy może zachowując właściwą czasoprzestrzeń - bliskiemu Puncha. Czytelnik łapie kilkukrotnie autora na piszczeniu oka, szczególnie w opisach rycin, które zostały załączone. 

Warto na zakończenie wspomnieć nazwisko redaktora prowadzącego, który książkę zaprojektował i złożył w tak miły dla oka i poprawny wedle zaleceń Gilla sposób, a jest nim Robert Oleś.

Tytuł: Esej o typografii 
Autor: Eric Gill 
Przekład: Magdalena Komorowska 
Wydawnictwo: d2d.pl 
Rok wydania: 2016 
Opis fizyczny: 144 stron, okładka twarda 
Gatunek: esej 
ISBN: 978-83-940306-4-3

Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków Marta Sapała

Mniej. Intymny zakupowy portret Polaków Marty Sapały to zapis eksperymentu socjologicznego, który miał miejsce zaledwie kilka lat temu. Autorka zmęczona konsumpcjonizmem postanowiła zrezygnować z zakupowego szaleństwa na rok. Do eksperymentu zaprosiła kilkanaścioro ochotników, którzy z lepszym czy gorszym skutkiem zaprzestali zakupów.


źródło zdjęcia: LubimyCzytac.pl


Mam co do tej książki mieszane uczucia. Właściwie nie do samej książki, bo napisana jest potoczystym językiem, a autorka posiłkuje się danymi statystycznymi na poparcie swoich tez, ale o ile ograniczenie konsumpcji jest godne naśladowanie, o tyle np. zjawienie się na urodzinach dziecka kuzynki czy koleżanki z pustymi rękami, albo obdarowywanie jubilata ręcznie zrobionym kolażem z gazet jest prostackie i chamskie. I ciekawa jestem, jak taki reżim będą wspominały dzieci, jak choćby synek jednej z uczestniczek, który miał do przedszkola przynieść misia (potrzebnego do nauki angielskiego), a mama nie chciała mu kupić, bo przecież zobowiązała się nie kupować.

Jednocześnie autorka przytacza, ile wydaje się na żywienie w rodzinie 2, 2+1, 2+2, itd., a zaraz potem zastrzega, że na jedzenie wydała 1600 złotych z hakiem (na dwie osoby dorosłe i kilkulatka), bo lubi produkty dobrej jakości. Wydało mi się to takie nieautentyczne z jednej strony, bo w eksperymencie oszczędzano na produktach chemicznych, kosmetycznych, etc.

Od chwili wydania książki wiele się zmieniło w budżecie statystycznego Polaka: rodziny wielodzietne dostają dofinansowanie od państwa. Widać to w sklepach, w biurach podróży.

Zastanawiam się jeszcze nad pewną kwestia, na ile niekupowanie = oszczędzanie? Można sobie odmówić wielu fanaberii, ale nie skazujmy się na dobrowolne dziadowanie.

Jednakże “Mniej” może inspirować. Działa orzeźwiająco na perspektywę. Chociaż wydaje mi się, że wyrośliśmy już z euforii zakupowej, która ogarnęła nas po transformacji ustrojowej. Zużywamy mniej jednorazówek nie dlatego, że są płatne, ale ze względu na ekologię. Kupujemy również mniej sprzętów - być może nasyciliśmy już głód konsumpcji. Nadal lubimy promocje, ale promowany towar potrafimy porównać cenowo z tym samym w innym sklepie. Potrafimy zadać sobie pytanie “czy potrzeba mi kolejnego... (tu staw cokolwiek)?”

Jesteśmy przed świętami Wielkiejnocy. Czy znów Polacy rzucą się do sklepowych półek, by kilka dni później wyrzucić masę jedzenia, którego nie są w stanie przejeść? Czy jak co roku tony zabawek będą niemal nowe wyrzucane do kontenera? A może zamiast kolejnego zestawu popularnych klocków sprawić dziecku karnet do kina?

Książkę wypatrzyłam na blogu Mniej niż 100 słów i od razu wypożyczyłam z biblioteki.

Tytuł: Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków
Autor: Marta Sapała
Wydawnictwo: Mamania
Rok wydania: 2018 (wyd. 2)
Opis fizyczny: 416 stron, okładka miękka
Gatunek: reportaż społeczny
ISBN: 978-83-66117-23-5

Kronika pewnego miasta - Pandelis Prévélakis / Bębny nocy. Studium - Miljenko Jergović

Zdarzyło mi się w jednym miesięcy przeczytać dwie książki o bardzo podobnym wydźwięku: ocalić od zapomnienia miasto i jego mieszkańców. Ponoć każdy nosi w sobie jedną książkę. Jesteśmy nośnikiem historii swoich własnych oraz zbiorowych – anegdot, dykteryjek, itp. Na takie spisane relacje zaludnione przez wspomnienia osób żyjących (lub fikcyjnych) dawno temu natrafiłam w książkach “Kronika pewnego miasta” oraz “Bębny nocy”.

W obu książkach świat jest rzeczywisty, a całość przypomina nieco filmy live-action. Na tle prawdziwych wydarzeń możemy spotkać postacie fikcyjne bądź rzeczywiste – na dobrą sprawę to nie ma znaczenia, ponieważ autorzy roztaczają przed nami pewną kreację świata zapomnianego, nieistniejącego już, odrobinę nostalgicznego, ale niezmiernie kolorowego i wartego uwiecznienia.

źródło okładki: LubimyCzytac.pl


“Kronika pewnego miasta”* Pandelisa Prévélakisa jest próba uchwycenia Rethimno takim, jakie ono było we wspomnieniach autora. Choć Prévélakis wydał Kronikę mając zaledwie 29 lat, narrator wydaje się być u progu starości i z emfazą wspomina swoją młodość w nadmorskiej miejscowości. Lokalny koloryt wyrosły na żyznej glebie zawirowań historii jest pretekstem do ukazania multikulturowości wyspy. Na kartach książki uwiecznione zostały barwne postaci zaludniające miasteczko wówczas, a których, jak się możemy domyślać, trudno szukać dziś.

źródło okładki: LubimyCzytac.pl


W podobny sposób zostali nam zaserwowani bohaterowie “Bębnów nocy” bośniackiego pisarza, Miljenko Jergović. Autor zastosował tu ten sam wybieg, co A.S. Byatt w “Opętaniu” - W pierwszej warstwie znajdujemy biografię Josipa Gubernika, austriackiego dendrologa badającego w Sarajewie specyficzną odmianę klonu jaworu. Do miasta przybywa, co znamienne, na dwa tygodnie przed zamachem na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Wpleciony w wir historii prowadzi dziennik, w którym przywraca pamięci zbiorowej postaci golibrody-gaduły, czy sympatycznego sklepikarza, który traci podczas epidemii hiszpanki trzech synów.

Właściwie obie powieści przypominają mi trzecią, “Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez” Uładzimira Niaklajeu. Toż to istne tłumy postaci, spacerujące czytelnikom przed oczami. I ja się cieszę z takich małych spotkań. Każdy z opisywanych w trakcje czytania staje się z automatu moim znajomym, a każda z odwiedzanych ulic, każdy sklepik czy kawiarnia zostają żywo w mojej pamięci. Być może właśnie to jest przesłaniem tych powieści - pamiętać!

Tytuł: Bębny nocy. Studium
Autor: Miljenko Jergović
Tytuł oryginalny: Doboši noći
Tłumaczenie: Magdalena Petryńska
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Rok wydania: 2019
Opis fizyczny: 150 stron, okładka miękka ze skrzydełkami
Gatunek: powieść
ISBN: 9788364887413
Tytuł: Kronika pewnego miasta
Autor: Pandelis Prevelakis
Tytuł oryginalny: The Tale of a Town or The Chronicle of a Town (Το χρονικό μιας Πολιτείας, 1937)
Tłumaczenie: Janusz Strasburger
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Rok wydania: 2013
Opis fizyczny: 160 stron, okładka miękka ze skrzydełkami
Gatunek: powieść
ISBN: 9788364169021
* Książką "Kronika pewnego miasta" biorę udział w wyzwaniu Trójka e-pik (edycja marzec'19)

Zielone sari - Ananda Devi (refleksje na dzień kobiet)

“Zielone sari” jest książką ponadczasową i uniwersalną, ponieważ niestety wciąż aktualny jest również temat przemocy wobec kobiet. To książka miażdżąca, ale nie pozostawiająca czytelnika w bezsilnym oszołomieniu.

Ananda Devi to pisarka maurytyjska, kojarzona z nurtem feministycznym. Na swoim koncie ma kilkanaście powieści. “Zielone sari” jest jej pierwszą przetłumaczoną na nasz język powieścią.

Stary doktor umiera. Na łożu śmierci prowadzi monolog wewnętrzny pełen nienawiści do bliskich: nieżyjącej żony, córki oraz wnuczki. Mimo iż starzec jest niemal bezsilny fizycznie, wykorzystuje swoją ustaloną pozycję domowego tyrana do dalszego gnębienia psychicznego kobiet. W swych rojeniach szczyci się pozycją społeczną doktora-boga, niezastąpionego w społeczności, w której żyje.

Jednakże w marę zagłębiania się w historię, czytelnik odkrywa, że pozłota doktora-boga coraz bardziej się łuszczy, a kobiety łącząc siłę przechylają szalę zwycięstwa ku swojej stronie.

Ta książka to manifest. Traktuje o godności kobiet niezależnie od szerokości geograficznej i odchodzeniu do lamusa (miejmy nadzieję) szowinistycznej postawy “pana i władcy”. W skądinąd bardzo dobrej recenzji “Zielonego sari” “Kto zostanie ofiarą” zamieszczonego w najnowszym numerze Nowych Książek Paulina Małochleb pisze: “Ryż (...) surowy lub rozgotowany, nieporządek w domu, pajęczyny na suficie stają się przyczyną bicia.” Pozwolę sobie się nie zgodzić, ponieważ wyżej wymienione wyglądają raczej na PRETEKST przemocy, a nie jej przyczynę, które upatrywałabym w mizoginii i agresji głównego bohatera.To nie ofiara przemocy jest winna, a sprawca.


Jeśli jesteś ofiarą przemocy domowej, albo wiesz, że komuś dzieje się krzywda, zadzwoń pod nr
800-120-002
Jest to telefon Niebieskiej Linii, pod którym "uzyskasz wsparcie, pomoc psychologiczną, informacje o możliwościach uzyskania pomocy najbliżej miejsca zamieszkania." 

Tytuł: Zielone sari
Autor: Ananda Devi
Tytuł oryginalny: Le Sari vert
Tłumaczenie oraz posłowie: Krzysztof Jarosz
Wydawnictwo: Wydawnictwo W Podwórku
Rok wydania: 2018
Opis fizyczny: 240 strony, okładka miękka z obwolutą
Gatunek: powieść
ISBN: 978836413425-8

Pierwsza osoba - Richard Flanagan

Na dniach ukazała się najnowsza powieść autora „Ścieżek Północy”, Richarda Flanagana. Jest on obecnie najbardziej rozpoznawalnym autorem pochodzącym z dalekiej Tasmanii. 


„Pierwsza osoba” jest zapisem wspomnień snutych przez początkującego pisarza, Kifa Kehlmanna, który w finansowym dołku postanawia podjąć się zlecenia graniczącego z mission imposible - w zaledwie sześć tygodni napisać jako ghost writer autobiografię znanego bankstera, Siegfrida Heidla.

Tok pisania jest niezwykle frustrujący, ponieważ obiekt nie bardzo współpracuje – zwodzi i lekceważy pisarza, w rezultacie nie zdradzając szczegółów swojego życia. „Równie dobrze mógłbym starać się podnieść nożyczkami rtęć z podłogi”, żali się Kif. Kiedy jednak z Siegfrida uda się wydobyć choć kusztyczek osobistych wywodów, te okazywały się zmyślone. „Zaprzeczał swoim kłamstwom nowymi kłamstwami, a potem zaprzeczał własnym zaprzeczeniom. Jak gdyby nie potrafił żyć inaczej niż w chaosie samozaprzeczenia”. 

Czytelnik również nie wiele się dowie o konfabulancie. Bo tak naprawdę kto manipuluje kim – czy Siegfrid Kifem, czy może Kif czytelnikiem? 

Sama akcja powieści dawkowana jest homeopatycznie i na dobrą sprawę przypomina ścieranie kamienia na tarce do sera. Choć język jest potoczysty, autor ustami Kifa ulega pokusie licznych powtórzeń. Niemniej jednak książka Flanagana zbiera w większości pozytywne recenzje. Ciekawa jestem również Waszych opinii. 

Za możliwość zmierzenia się z tym, co autor chciał powiedzieć, dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

Tytuł: Pierwsza osoba
Autor: Richard Flanagan
Tytuł oryginalny: First Person
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2019
Opis fizyczny: 452 stron, okładka twarda
Gatunek: powieść
ISBN: 978-83-08-06826-7

Spotkanie autorskie z Anną Kamińską

6 lutego gościem rybnickiej Biblioteki była Anna Kamińska, dziennikarka, scenarzystka, felietonistka i pisarka, kojarzona przede wszystkim z dwiema biografiami niezwykłych kobiet. Miałam ogromną przyjemność moderować spotkanie z autorką biografii "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak", "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz", oraz reportażu "Białowieża szeptem. Historie z Puszczy Białowieskiej".



Spotkanie autorskie z Anną Kamińską w PiMBP w Rybniku

Autorka opowiadała przede wszystkim o pracy nad biografiami Wandy Rutkiewicz i Simony Kossak. Obie te wspaniałe postacie pochodziły z jednego pokolenia (urodzone w 1943 r.). Do cech wspólnych obu pań należała bezkompromisowość, opisywany przez znajomych dystans emocjonalny, oraz stuprocentowe oddanie powołaniu.

Do dziś Wanda Rutkiewicz jest uważana za wzór odwagi i determinacji. Od dziecka predestynowana do sukcesów w sporcie, robiła wszystko, by dotrzeć do upragnionego celu. W 1992 nie wróciła z Kanczendzongi.

Simona długo nie umiała znaleźć sobie miejsca – "To miał być czwarty Kossak", jednakże nie wykazywała talentów malarskich, ani literackich, jak jej sławne ciotki. Za to od najmłodszych lat otaczała się zwierzętami; po studiach osiadła w Białowieży, która była jej domem do samej śmierci w 2007 roku. W leśniczówce Dziedzinka, w której mieszkała Simona była istna menażeria - zwierzęta chodziły wolno, nierzadko strasząc gości.

"Białowieża szeptem", wspaniały reportaż o polskim "Miasteczku Twin Peaks", był efektem ubocznym pracy nad Simoną. Książka jest zapisem wielu rozmów z mieszkańcami białowieskich wsi. Już samo zdjęcie wybrane na okładkę jest zapowiedzią czegoś niezwykłego, niepokojącego - dopiero czytając można się dowiedzieć, że przedstawia Filimona Waszkiewicza, ostatniego bartnika z jego narzędziem pracy, specjalnymi linami służącymi do wspinania się na drzewa.

Anna Kamińska opowiadała o pracy nad książkami, o rozmowach z rodziną i znajomymi bohaterek, a także o wynajdywaniu informacji w archiwach, by najrzetelniej przedstawić fakty.

Na koniec autorka przygotowała dla czytelników w ramach małego prezentu jedną z gawęd radiowych Simony Kossak.

Pisarka dała się poznać jako niesamowicie sympatyczna osoba, która zaraża swoim entuzjazmem i pogodą ducha. Podczas podpisywania książek po oficjalnej części spotkania chętnie odpowiadała na pytania czytelników, oraz pozowała z czytelnikami do zdjęć.

Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny - Max Blecher

Max Blecher to rumuński prozaik pochodzenia żydowskiego żyjący w latach 1909-1938. Mając 19 lat wyjechał z rodzinnych stron do Paryża, by studiować medycynę. Jednakże wkrótce po wyjeździe zdiagnozowano u niego wówczas nieuleczalną gruźlicę kręgosłupa. Kolejną dekadę spędził w sanatoriach, pionizowany specjalnymi aparatami i utrzymywany nieruchomo gipsem.


Pisze się, że gdyby nie choroba, która zmieniła jego priorytety, nie zostałby pisarzem. To właśnie pod wpływem przeżyć z okresu choroby powstają jego powieści “Zabliźnione serca”, czy “Zdarzenia w bliskiej nierzeczywistości”. Prowadzi również ożywioną korespondencję z najwybitniejszymi awangardowymi umysłami epoki, Martinem Heideggerem (w 1927 ukazuje się jego “Bycie i czas”), André Bretonem (po pierwszej wojnie światowej powstaje surrealizm), André Gide’m (Gide ma już ugruntowaną pozycję, jego “Lochy Watykanu” ukazały się w roku wybuchu wojny). 

Max Blecher w “Rozświetlonej jamie” przenosi nas do przedwojennych sanatoriów, gdzie egzystują pacjenci terminalni i ci, dla których nie ma miejsca w “zdrowym” społeczeństwie. Dziennik o dusznym klimacie, odrealnionym, jakby świat poza sanatoriami nie istniał. Ówczesne sanatoria, jak można wnioskować z choćby Prousta czy Manna są połączeniem szpitali, hospicjów oraz ekskluzywnych hoteli. Terapie eksperymentalne są niekiedy jedynym sposobem na złagodzenie męczących objawów czy wręcz przedłużenie życia kuracjusza.

Blecher jest w dzienniku niezwykle szczery, nie ma nic do stracenia, więc opisuje świat, w którym żyje oraz swój wewnętrzny świat na równym statusie ontologicznym: sny i jawa przeplatają się spajając w jedno. Ból, śmierć oraz jątrzące się rany nie są tu tematem tabu, bo są zbyt zwyczajne.

Po youtube’owej recenzji Madri nie mogłam nie kupić tej książki. Choć jest niewielka objętościowo, przez swoją prostotę i szczerość wali prosto między oczy. Kilka dni nie mogłam zacząć czytać nic innego.

Tytuł: Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny
Autor: Max Blecher
Tytuł oryginalny: Vizuina luminată: Jurnal de sanatoriu
Tłumaczenie: Joanna Kornaś-Warwas
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Rok wydania: 2018
Opis fizyczny: 200 stron, okładka miękka ze skrzydełkami
Gatunek: wspomnienia/dzienniki
ISBN: 978-83-65595-77-5

Po trochu - Weronika Gogola

Weronika Gogola w opowieści “Po trochu” snuje wspomnienia z okresu dzieciństwa i dorastania. W bezpretensjonalny sposób ukazuje świat wsi lat 90-tych. Wszystko powleczone werniksem nostalgii i mam wrażenie, głębokiej miłości do rodziny. Autorka jest przy tym do bólu szczera przeprowadzając przy tym wiwisekcję dorastania.


“Po trochu” to również pieśń o odchodzeniu, umieraniu, które wpisane jest w nasze życie niczym rewers monety. Odchodzą zwłaszcza mężczyźni, Gogole nie dożywają pięćdziesiątki, a znajomi i koledzy umierają w wypadkach jeżdżąc po pijanemu. Kobiety z podniesionym czołem znoszą swój los. Ta miniaturowa saga rodzinna pełna jest bowiem duchów snujących się na kartach książki.

Momentami miałam wrażenie swoistego anachronizmu – czy autorka rzeczywiście jest młodsza ode mnie i opisuje życie na przełomie wieków, czy jednak snuje gawędy o życiu, które odeszło już dawno temu? Gdyby nie wstawki o bojówkach czy walkmanach dałabym sobie rękę uciąć, że Gogola opisuje lata 60-te! I w pewnym momencie uderzył mnie pewien fakt - i Weronika Gogola i Jakub Małecki tak cudownie piszą o polskiej prowincji, z taką dozą nostalgii, a przy tym tak szczerze i ponadczasowo, chociaż nie są to laurki, a raczej obrazy malowane słowem. 

Szczerze polecam. Szczególnie równolatkom. Jeśli lubicie lekko nostalgiczne klimaty koniecznie sięgnijcie do Znaków szczególnych Pauliny Wilk.

Tytuł: Po trochu
Autor: Weronika Gogola
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Rok wydania: 2017
Opis fizyczny: 180 stron, okładka miękka ze skrzydełkami
Gatunek: powieść
ISBN: 978-83-65595-51-5

Koala - Lukas Bärfuss

W serii Ossolineum "Z kraju i ze Świata" ukazało się dotychczas 5 powieści. Jedną z nich jest powieść-esej szwajcarskiego autora Lukasa Bärfussa "Koala".

Czterdziestokilkuletni, pracujący w noclegowni brat przyrodni narratora popełnia samobójstwo. Po długiej nieobecności w rodzinnym mieście bohater musi się zmierzyć z przeszłością zmarłego, i co naturalne, z jego krokiem. "Paraliżował mnie swoim czynem, przez swoje samobójstwo wdzierał się w moją codzienność tak jak nigdy nie czynił tego za życia".


Samobójstwo brata staje się przyczynkiem do głębszego zastanowienia nad zjawiskiem jako takim. Samobójstwo jako kontestacja rzeczywistości, jako wyraz buntu, pragnienie wypisania się z życia. Zjawisko powszechne, jedna z opcji. "Samobójstwo, stwierdziłem, było powszechną śmiercią, pospolitą niczym krótkowzroczność."

Jednocześnie przezwisko brata z dzieciństwa staje się pretekstem do snucia analogii między charakterem brata jako człowieka a tytułowym torbaczem. Autor snuje refleksje o narodzinach nowego świata, narodzinach pełnych bólu i śmierci. Z niemal reporterską precyzją przytacza Bärfuss historie zesłanych za drobne kradzieże pomywaczek, złodziejaszków i zabójców. Pojawienie się białego człowieka na niegościnnym ladzie, jak w Afryce Josepha Conrada, zwiastuje nie tylko zagładę gatunków, ale i unicestwienie tubylczych plemion. Autor kładzie nacisk na niemal wirusową ekspansję zachodniej cywilizacji stawiając jej jad na równi z konsumpcyjnym stylem życia.

Bierność według naszego społeczeństwa jest czymś nieakceptowalnym. O ile koali jako zwierzęciu przypięliśmy łatkę zwierzątka sympatycznego, misia-przytulanki, to bierny człowiek nie ma prawa istnieć, jest wybrykiem natury, błędem systemu.


Tytuł: Koala
Autor: Lukas Bärfuss
Tytuł oryginalny: Koala
Tłumaczenie: Arkadiusz Żychliński
Posłowie: Grzegorz Jankowicz
Wydawnictwo: Ossolineum
Rok wydania: 2017
Opis fizyczny: 180 stron, okładka miękka ze skrzydełkami
Gatunek: powieść
ISBN: 978-83-65588-20-3