Header Image
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura francuska. Pokaż wszystkie posty

Kobieta w czasach katedr - Régine Pernoud

Francuska badaczka średniowiecza, Régine Pernoud, kultową już pozycją Kobieta w czasach katedr udowadnia, że średniowiecze było zupełnie inne niż utarte stereotypy. Jej praca rzuca światło na wiele aspektów życia społecznego i kultury średniowiecznej Europy. Wydana po raz pierwszy w 1980 roku książka (polskie wydanie 1990 r.) doczekała się kolejnych wydań i wciąż jest na liście najpoczytniejszych pozycji dotyczących średniowiecza, a także jedną z najpopularniejszych książek o historii kobiet.
Kobieta w czasach katedr - Regine Pernoud. źródło: LibimyCzytac.pl

W starożytności kobiety i niewolnicy byli traktowani jak przedmioty; ojcowie mieli prawo pozbywać się nowonarodzonego dziecka zgodnie z prawem, jeśli urodziło się wątłe lub płci żeńskiej. Kiedy chrześcijaństwo zaczynało przybierać na sile, kobiety zaczynały wyzwalać się spod hegemonii ojców zostając wybrankami Jezusa - nie była to czcza egzaltacja, tylko praktyczne podejście do życia: nie chciały, by mężczyzna narzucał im swoją wolę, nie chciały spod jurysdykcji ojca przechodzić pod nie zawsze opiekuńcze skrzydła męża - niczym rzecz.

Pernoud podkreśla emancypacyjny charakter chrześcijanizmu zaczynając stwierdzeniem niezaprzeczalnego faktu, że to kobiety właśnie, chrześcijanki, "nawracały" swoich pogańskich mężów zasiadających na tronach Europy, jak Klotylda, która "nawróciła Francję" - Chlodwig, potężny władca Franków przyjął chrześcijaństwo w około 500 roku za namową i staraniami Klotyldy.
św. Hildegarda z Bingen. źródło: wikipedia.pl

Wówczas także narodził się nowy typ kobiety: zakonnica. Rzymska wdowa, Fabiola (późniejsza święta) zaczęła prowadzić szpital, a Paula Rzymianka prowadziła klasztor kształcąc pokolenia mniszek, oczywiście w tym zestawieniu nie mogło zabraknąć świętej Hildegardy z Bingen, której kult trwa po dziś dzień. Pernoud wylicza liczne kopistki pracujące nad rękopisami, uczone, a także podkreśla koedukacyjny charakter ówczesnych przyklasztornych szkół.

Najciekawsze rozdziały poświęca Pernoud życiu rodzinnemu, wyliczając niekiedy wiernie sprzęty potrzebne w średniowiecznym domostwie, pokazuje jak ubierały się chłopki, a jak mieszczanki, a jakie bajeczne toalety nosiły damy dworu. Przypomina o urządzeniach, takich jak kołowrotek czy młyn, szkło okienne, twarde mydło, komin i guziki, które dosłownie zrewolucjonizowały życie, co opatruje spostrzeżeniem, iż "w epoce feudalnej, właśnie kobieta była pierwszą użytkowniczką wszystkich tych udogodnień". 

Ówczesna kobieta ma także miejsce w życiu wspólnoty i może podejmować czynności prawne, które w późniejszych wiekach były zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn, a także zajmuje się zarobkowo pracą - pracują panny, wdowy, a mężatki współpracują w rodzinnych interesach. W księdze z 1297 roku jest wymienionych ponad 150 zawodów, takich jak: balwierka, prządka jedwabiu, piekarka, młynarka, bieliźniarka, kuśnierka szyjąca futra, sklepikarka, płatnerka, gobeliniarka, ale księga wylicza także introligatorkę, czy księgarkę. Warto odnotować, że Pernould wspomina także o pewnej sportsmence, która w piłce (jeu de paume) nie ma sobie równych wśród mężczyzn!
Christine de Pisan - pierwsza francuska pisarka. źródło: wikiperia.org

Część książki poświęcona jest oczywiście władczyniom oraz kobietom wpływowym feudalnej Europy, które "wcale nie starały się kopiować ani naśladować męskich wzorców". Wykształcone i pewne siebie kobiety, nawet kiedy usuwały się w cień, były poważanymi zakonnicami, których głos liczył się przy podejmowaniu ważnych decyzji.

Kiedy sprzyjające kobietom czasy katedr chyliły się ku końcowi, nastały czasy innych katedr, uniwersyteckich, wrogich kobietom przez następne pięć wieków. Kobiety nie były przyjmowane na uniwersytety, a bez dyplomu wiele z nich nie mogło leczyć, czy studiować teologii. Również literatura oświecenia stała się wybitnie antyfeministyczna z jej pamfletami na życie małżeńskie, choć przecież na przełomie XIV i XV wieku tworzyła jedna z pierwszych francuskich pisarek, Christine de Pisan.
Joanna d'Arc. 1412-1431. źródło: wikipedia.pl

Pernoud kończy książkę dwoma przykładami wybitnych kobiet swojej epoki - Katarzyny ze Sieny oraz Joanny d'Arc, której nie mogło w książce zabraknąć. Ta pierwsza została wybitnym teologiem, świętą, jedną z najbardziej wpływowych kobiet tamtego okresu. Druga z wymienionych jako młoda kobieta została stracona w groteskowym procesie mającym pokazać jedynie, że zdaniem mizoginistycznej hierarchii kościelnej kobieta nie powinna równać się z mężczyzną...

Tajemnice szafotu - Auguste de Villiers

W ubiegły weekend znów sięgnęłam po moje wiekowe skarby i wyłuskałam z nich niewielka objętościowo książeczkę w marmurkowej oprawie – Tajemnice szafotu: Powieść i inne opowiadania nakładem wydawnictwa LUX, Warszawa 1923r. Autorem zbiorku jest hrabia Auguste de Villiers de L'Isle-Adam (właściwie Jean-Marie-Mathias-Philippe-Auguste de Villiers de L'Isle Adam). Villiers przyszedł na świat w 1823 roku, a zakończył żywot w 1889 roku poślubiwszy na łożu śmierci swoją wieloletnią partnerkę, by móc prawomocnie objąć nazwiskiem swoje nieślubne dziecko. Z ciekawostek na temat autora znalazłam wzmiankę, że z ramienia legitymistów był kandydatem do paryskiej Rady Miejskiej w 1881 roku, a także współtworzył pismo Krzyż i szpada (La Croix et l’Épée).


Mając lat 45 święcił Villiers swój największy sukces wydawniczy: w 1883 roku światło dzienne ujrzał tom Opowieści okrutnych, którego wyborem są moje Tajemnice szafotu. Nowelki są krótkie, przesycone niesamowitością, i wyobrażam sobie, jakie mogły robić wrażenie na czytelniku te ponad sto lat temu. Szczególnie tytułowe, w którym autor dywaguje, czy po ścięciu gilotyną „pacjent” nadal jest w stanie odczuwać. Czytając miałam wrażenie, że autor garściami czerpie z Edgara Alana Poe. I miałam racje – Villiers żywo się na Amerykaninie wzorował, co jednak bardzo niechętnie przyznawał.


Opowieści okrutne wyszły w Czytelniku w latach 70-tych ubiegłego wieku, ale zaistnienie w spisie Lubimy Czytać Tajemnic szafotu świadczy o popularności autora, a przynajmniej dość dużym zachowanym nakładzie nowel z 1923 roku.

Rodzina Thibault - Roger Martin du Gard




Mam taka półkę, (właściwie dwie, no, trzy, ok, cały regał) która mieści książki z początku dwudziestego wieku. Nie są to wprawdzie białe kruki, o które pobiliby się bibliofile z wypchanym portfelem, ale mam kolekcję kilku powieści, podręczników, poradników, które niekiedy służą mi za eksponaty w czasie wystaw w mojej filii. Część mojego zbioru jest wycofana z nieistniejących już bibliotek przyzakładowych, lub została wygrzebana na pchlim targu. Interesuje mnie zwłaszcza jaki przez ostatnie dziesięciolecia sytuacja geopolityczna miała wpływ na wydawanie książek - co ciekawe, niektóre książki choć czytane wiele razy nadal trzymają fason, a niektóre "nowe", klejone, robione na łapu-capu rozpadają się przy pierwszym, drugim czytaniu. No i nie ukrywam faktu, że LUBIĘ MIEĆ książki. Lubię na nie patrzeć, oglądać, wąchać je (wiem, wiem, pewnie dostanę gruźlicy, albo jakiejś innej strasznej choroby od starego papieru; tak, wiem, nie powinnam tego lekceważyć). Ale książki służą przede wszystkim czytaniu. Więc przy okazji „książkowego spisu powszechnego” (zostały mi jeszcze cztery wypchane po brzegi regały, więc na razie nie pytajcie, ile mam książek) każdą książkę do czytania „na cito” zaznaczyłam małą karteczką samoprzylepną (nigdy nie mogę zapamiętać, jak się taka karteluszka nazywa).
Nie jestem przekonana, czy ma powstać jakiś nowy cykl – w końcu chyba już dosyć rozwarstwiania się i powtarzania, bo przecież te brązowe tomy są bardzo nieoczywiste. Pierwszą książką, po którą sięgnęłam już w zeszłym roku była Dama Kameliowa. Takie niepozorne kieszonkowe wydanie z lat 20-stych. Pisałam również o Chacie wuja Toma, które mam w starym wydaniu – co prawda z 1947 roku, ale książka jest wydana przez Gebethnera i Woolfa. Dziś chciałam napisać o Szarym zeszycie Rogera Martina du Garda.


Roger Martin du Gard jest laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1937. W uzasadnieniu komisji można przeczytać, iż uhonorowano go za „siłę artystyczną i prawdę w przedstawieniu człowieka, a także najbardziej odczuwalnych problemów współczesnego życia”*. Szary zeszyt, oraz zamieszczone w tym samym tomie dwie części Pokuty są początkowymi częściami wielotomowej Rodziny Thibault. Cykl opowiada o braciach – Jakubie (w starym wydaniu imię bohatera zostało przetłumaczone jako Jacek) i młodym lekarzu Antonim, ich despotycznym ojcu, Oskarze Thibault, który wyczekuje wysokiego odznaczenia (ten motyw w literaturze francuskiej pojawia się dość często), przyjacielu, Danielu de Fontanin, oraz bliższej i dalszej rodzinie, a czas który powieść obejmuje to niemal dwie pierwsze dekady ubiegłego wieku. U du Garda obecne są miłość (spełniona lub wzgardzona), pożądanie, oraz wielka polityka; Jakub angażuje się w ruch socjalistyczny, a z rozdziałów obejmujących czasy wielkiej wojny i te tuż po niej wyraźnie znać antywojenne nastroje Francuzów. Jest taka główna cecha powieści francuskich (nie, nie monumentalność, chociaż…) i jest nią niewątpliwie postawienie moralności - bądź dwuznacznej moralność bohatera - na pierwszym planie. Bez wstydu obnażają francuscy pisarze zakłamanie epoki, niesprawiedliwość względem słabszych, a to wszystko na przykładzie skomplikowanych relacji bohaterów.


Ze zdziwieniem odkryłam, że ta niepozorna książeczka ma ciąg dalszy. Rodzina Thibault wyszła w czterech tomach (maczkiem!) w Czytelniku pod koniec lat 80-tych. Były jeszcze starsze wydania, do których się dokopałam w bibliotecznych magazynach, ale są zdekompletowane i tłumaczone przez kilku różnych tłumaczy. 
Taka przedwojenna powieść, jeszcze sprzed reformy językowej z 1936 roku może być dla dzisiejszego czytelnika trudna w odbiorze. Dziwić może pisownia wielu wyrazów (hygjena, w naszem domu, bibljoteka, poprostu, etc.), ale warto sięgnąć choćby z ciekawości po taką "ramotkę". 
Co do samej powieści, owszem, zaintrygowała mnie, ale raczej do niej nie wrócę. Irytowali mnie bohaterowie, zwłaszcza Jakub/Jacek, który sprawiał bardzo niesympatyczne wrażenie i jako postać nie dawał się lubić, choć "w skali Mildred" (okropnie irytująca bohaterka W niewoli uczuć) dostałby ode mnie 8/10.

Teraz jestem w trakcie czytania trzech książek równocześnie. To do mnie nie podobne. Na tapecie mam Noblistę, książkę na DKK oraz powieść do poduszki. We czwartek kolejne "sprawozdanie" ze spotkania autorskiego, a w kolejny poniedziałek - kryminał!

*[źródło cytatu:Wikipedia]

Kiedy byłem dziełem sztuki - Eric-Emmanuel Schmitt

Hm... mam problem z tą książką. Niby dobra, ale jakaś nie do końca. Chyba pierwszy raz (lekko) zawiodłam się na autorze. 
O Schmicie pisałam wielokrotnie, bo autor przekonał mnie do siebie nie tylko swoją proza, ale i osobowością. Kiedy byłem dziełem sztuki  to powiastka filozoficzna, parabola o świecie sztuki, granicy człowieczeństwa, o tym, ile ludzie są skłonni oddać za blichtr, za pięć minut sławy. Schmitt nie opisuje bohatera wprost - młody chłopak pragnie targnąć się na siebie, ale przed desperackim krokiem ratuje go rzeźbiarz przeistaczając niedoszłego samobójcę w żywe dzieło sztuki - dostajemy jedynie informacje, że młodzieniec zostaje zdeformowany poprzez liczne operacje i "usprawnienia". Autor sugeruje jedynie, jak żywa rzeźba zostaje odebrana przez entuzjastów, a jak przez przeciwników owej na wskroś nowoczesnej sztuki. Owszem, sam pomysł wydaje się wspaniały, ale na krótkie opowiadanie, na etiudę, ale nie na ponaddwustrustronicowe dzieło. Postacie wydają się zbyt papierowe i jednostronnie przedstawione, nie ma światłocieni w poszczególnych charakterach, rezultatem czego jest przewidywalność i w końcu - trywialność powieści.
Jednakże nie skreślam Kiedy byłem całkowicie, a to dlatego, że naszpikowana jest trafnymi sądami dotyczącymi świata szeroko rozumianej kultury: Najpierw fotografowano cię dlatego, że byleś inny - mówi twórca do swojej rzeźby. - Teraz fotografują cię dlatego, że jesteś sławny. Popularność to zwierze, które karmi się samo sobą. (...) Sukces to zazwyczaj coś, co nie pochodzi od artysty, lecz od publiczności.

Dama Kameliowa - Aleksander Dumas (syn)

Z klasycznymi powieściami jest ten problem, ze ciężko wnieść coś nowego do dyskusji na ich temat. Z pewnością większość z Was zna fabułę, ale nakreślę ją pokrótce dla tych, którzy z Damą Kameliową się nie spotkali.
Akcja powieści rozgrywa się w połowie XIX-go wieku w Paryżu. Właśnie odbywa się licytacja dóbr zmarłej na gruźlice kurtyzany, Małgorzaty Gautier. Młody narrator z czystej ciekawości postanawia przyjrzeć się jej bliżej i z czystej przekory nabywa tomik należący do zmarłej. W książce znajduje się tajemnicza dedykacja, która frapuje młodzieńca. Okazuje się, że autorem wpisu jest dawny kochanek Małgorzaty, Armand Duval... Tak zaczyna się jeden z najsłynniejszych melodramatów wszech czasów, który służył za kanwę Traviaty Verdiego, był wielokrotnie inscenizowany i ekranizowany (chociaż nie doczekaliśmy się ekranizacji prawdziwie epickiej w hollywoodzkim sensie).

Główna bohaterka, której ukochanymi kwiatami były właśnie kamelie, określana jest mianem kurtyzany. Nie jest to synonim wyrazu prostytutka, co bardzo często się słyszy; w dzisiejszych czasach można by określić tak dziewczyny piłkarzy, celebrytki spotykające się ze sławnymi mężczyznami, utrzymanki, z którymi można się pokazać w teatrze, na premierze filmu, na "ustawce" z paparazzi.  Taka "material girl" nie była w XIX-stym wieku dobrym materiałem na żonę, ale na towarzyszkę - owszem. Wręcz znamienna jest wypowiedź ojca Duvala pochwalającego wybór syna co do kochanki. I w tym znaczeniu Dama kameliowa traci swój łzawy wydźwięk na rzecz obrazu obyczajowości dziewiętnastowiecznej. Znaczący jest również fakt, że mamy do czynienia z powieścią francuską, nie angielską, czy amerykańską, gdzie taka główna bohaterka byłaby nie do przyjęcia. Taką przebrzmiałą dama kameliową jest również Odeta de Crécy ze słynnego cyklu powieściowego Marcela Prousta. 
Przemiana Małgorzaty z utrzymanki w romantyczną heroinę nie jest wcale niczym dziwnym, chociaż czytelnik nie byłby równie o niej przekonany, gdyby bohaterka nie była umierająca; czy na dłuższą metę mogłaby obejść się bez luksusów, z których miała zrezygnować w imię miłości do niezbyt bogatego dżentelmena z prowincji? Oczywiście nie odmawiam Małgorzacie prawa do miłości i nie wątpię w jej istnienie, ale czy Gautier i Duval - gdyby nie śmiertelna choroba - mogliby żyć długo i szczęśliwie?

Na zdjęciu są dwa wydania - na pierwszym planie znajduje się jeden z czterech tomików wydanych w 1924 roku, w tle wydanie z 2005-go.

Tajemnica komisarza Maigret - Georges Simenon

Pamiętacie jeszcze tę serię? W Klubie srebrnego klucza wydawane były w formie kieszonkowej kryminały, z których lwią część zajmowały takie tuzy literatury detektywistycznej, jak Agatha Christie, Dashiell Hammett, czy Georges Simoenon. I właśnie ostatnio w moje ręce trafiła niewielka, leciutka książeczka tego ostatniego. Tajemnica komisarza Maigreta stanowi  58 tom serii (sic!) liczącej ponad setkę powieści i opowiadań. Simenon był jak widać płodnym pisarzem. 
Georges Simenon był pisarzem belgijskim (dokładnie był Walończykiem), piszącym w języku francuskim. W wieku dziewiętnastym roku życia przeniósł się do Paryża, następnie do Lozanny, gdzie zmarł w 1989 roku.
Serię o komisarzu Maigrecie rozpoczyna powieść Maigret i goście z Europy Wschodniej (Pietr Le Letton), która ukazała się w roku 1929.
Tajemnica komisarza Maigreta jest klasycznym kryminałem, w którym śledztwo znajduje się na pierwszym miejscu. Podobnie jak w Dniu Szakala Forsytha (który chyba nieco bazuje na cyklu Simenona) wspaniale widać pracę całego wydziału, oraz współpracujących z policjantami lekarzy. Policja krok po kroku znajduje wskazówki, przesłuchuje świadków, by wreszcie bez fajerwerków aresztować winnego (bo w dobrym kryminale nie ma wątpliwości, że winny jest winny!).
Myślę, że nie ma sensu streszczać fabuły, bo kryminały tego typu pisane są według wypracowanego przez lata schematu. Nie należę do fanów kryminałów skandynawskich, nie przepadam za jatką na kartach powieści, za to właśnie jeśli sięgam po sensację, to wybieram klasyków. Z pewnością na tej jednej książce Simenona nie poprzestanę.

Książka przeczytana na wyzwanie: CZYTAMY KSIĄŻKI NIEOCZYWISTE



Follow on Bloglovin

Ulisses z Bagdadu - Éric-Emmanuel Schmitt

Gorzkie spojrzenie na zachodnią cywilizację. Ulisses z Bagdadu to pisana z perspektywy Irakijczyka opowieść, w której Schmitt wytyka największe błędy Europejczyków w stosunku do nie-Europejczyków. Saad Saad, wykształcony młody Arab z dnia na dzień traci wszystko, czym przypomina bardziej biblijnego Hioba niż mitologicznego Ulissesa. Z Odyseuszem dzieli trudy wędrówki - nie jako bohater wojenny, lecz jako uchodźca; Saad spotyka doktor Kirke, tajemnicze Syreny, a także jednookiego olbrzyma, któremu przedstawia się, a jakże, jako Nikt. Jednak, czy dane bohaterowi dotrzeć bezpiecznie do jego własnej Itaki, którą tutaj „gra” Anglia (Anglia to moje miejsce. Nie wiem, dlaczego. Z pewnością to wina Agathy Christie)? Czy znękany uchodźca znajdzie ukojenie w ramionach Penelopy-Leili?
Powieść zaczyna się dialogami ojca z młodym Saadem, utrzymanymi w konwencji "wschodnich mądrości", co myślę, jest takim swoistym puszczeniem oka do czytelnika, takim "chcecie bajki, oto bajka", jakbyśmy oczekiwali tego łyku egzotyki w postaci filozoficznego języka wykształconych Arabów (np.: kurzajki to kwiaty, którym zagubione dusze każą zakwitnąć na skórze). Jednak w miarę jak akcja się rozwija, czytelnik obserwuje zmieniający się świat. Irak objęty embargiem pogrąża się w matni biedy, co jeszcze bardziej pogłębione zostaje chaosem, który nastał po odsunięciu od władzy Saddama Husseina. Ludzie Zachodu wyzwolili Irak spod jarzma dyktatora, krytykowali późniejszy bałagan, nie czuli się zań odpowiedzialni, wręcz uważali, że to była nasza wina, wina Irakijczyków, którzy nie są zdolni wykorzystać wolność podarowaną nam, Arabom, wybuchowym dzikusom, nie umiejącym się dogadać między sobą.
Eric Emmanuel-Schmitt w powieści porusza problemy, które w środkach masowego przekazu zostają jedynie zaznaczone: dziwnie patrzeć na Europę z perspektywy nielegalnego przybysza z Afryki, z perspektywy rozbitka, „towaru” na pace ciężarówki. Autor obnaża również bezduszność przepisów, które zamiast służyć ludziom, przeczą zasadom humanizmu.
Ulisses z Bagdadu to książka mądra, dająca czytelnikowi spojrzenie z innej perspektywy na samego siebie, oraz na to, co dzieje się na bliskim wschodzie i Afryce. W wydźwięku przypomina Chłopca z latawcem; oba kraje – Afganistan i Irak pogrążone są od wielu lat w konfliktach, podobnie jak i Syria, Libia, Egipt.
Książkę przeczytałam w jeden wieczór, a jej zakończenie złamało mi serce. To już któraś z kolej książka tego autora, którą jestem zachwycona; niedawno przeczytałam Małżeństwo we troje, o którym niedługo opowiem. Najbardziej mnie cieszy, że ani jeden akapit mnie nie rozczarował, a tego najbardziej się obawiam u pisarza, który choć raz mnie sobą zachwyci. A Schmitt zachwycić potrafi, oj, potrafi…  


Kolabo-song - Jean Mazarin

Tę książkę wygrzebałam przy okazji porządków na bibliotecznych półkach. ot, taki mały przegląd, po którym wyniosłam cały stosik. Książką Mazarina biorę udział w wyzwaniu Czytamy książki nieoczywiste, bo świetnie się do niego nadaje. Kolabo-song jest opisem środowiska kolaboracyjnego we Francji w czasie II wojny światowej. Niestety, czytając miałam wrażenie, że wszyscy Francuzi popierali rząd Vichy i jako oportuniści cieszyli się, że nie muszą walczyć. Mazarin nie sięga zbyt głęboko do podziemia, ot, kilka razy słyszymy wyzwisko pod adresem kochanki Niemca.
Bohaterka jest Laura Santenac. Młoda pretensjonalna kobieta bez moralności, żona lekarza-dziwkarza, która z nudów wydaje w ręce gestapo swoją pokojówkę, ukrywającą się pod fałszywym nazwiskiem Rozę Goldenberg. Przy okazji, niejako w skutek "sprzedaży wiązanej" pozbywa się również (niechcący?) znienawidzonego męża.
Laura pod wpływem znajomej, Kamili, nawiązuje relacje z towarzyskim skolaborowanym światkiem francuskiej socjety, która bawi się w najlepsze i wcina tonami pasztet strasburski jakby wojny nie było.
Plejada bardziej lub mniej niemoralnych postaci.
I pomyśleć, że w tym samym, szpitalu, w którym operował Edmund Santenac, mąż Laury, mógł operować Ravic...
Niestety, książkę oceniam dość surowo, bo spodziewałam się, że mnie porwie. Nie stało się tak jednak w skutek dość uciążliwej, jednostajnej fabuły. Gdyby autor zatrzymał się na śmierci męża Laury wyszłoby świetne opowiadanie. Niemniej jednak polecam frankofilom i miłośnikom historii wojennych.

Follow on Bloglovin

Recenzja z dygresją, czyli o pozorach, które mylą

Mam taka prywatną listę pisarzy do zapoznania. Na tej liście od czasu spotkania autorskiego (półtora roku temu) "wisi" Eric-Emmanuel Schmitt. Julia Orzech zachęciła mnie do Intrygantek, które znalazłam raz-dwa i po powrocie do domu zaczęłam czytać.
I tutaj muszę zrobić dygresję: otóż abstrahując od spotkania, (które było niezwykle udane, autor dosłownie rozkochał w sobie publiczność, tłumacz niemal czytał w myślach Schmitta, a Bugalski pełnił funkcję wisienki na torcie) spodziewałam się czegoś nieznośnie babskiego w duchu jak nie Coelho, to przynajmniej Wiśniewskiego. Okładka z półnagą kobietą, tytuł oraz tekst z tyłu okładki miały mnie utwierdzić w tym przekonaniu. I dlatego przez te półtora roku nie sięgnęłam po prozę Schmitta. No więc jakież było moje zdziwienie, kiedy Intrygantki okazały się zbiorem świetnych dramatów scenicznych, dotyczących nie tylko miłości, ale i winy, tożsamości, przemiany, woli, Boga i przyczynie zła na świecie. 
Na okładce jak byk stoi: 
Pięć kobiet pałających żądzą zemsty zastawia pułapkę na mężczyznę, który dawno temu złamał każdej z nich serce. Jednak kiedy zwabiony podstępem Don Juan wpada w ich sidła, cały misterny plan wali się w gruzy. Okazuje się, że mimo upływu lat uwodzicielskie słowa Don Juana nie straciły nic ze swojej zniewalającej mocy.
Kobiety szybko odkrywają, że tajemniczy łajdak, którego tak przez lata nienawidziły, wciąż ma nad nimi władzę.
Dawne namiętności odżywają – i okazują się o wiele silniejsze niż pielęgnowany latami gniew z powodu zdrady.
Proszę państwa, pozory mylą - wydawca zapewne chciał skierować książkę do masowego odbiorcy, któremu wmówił, że to literatura w spódnicy. A ja oczyma wyobraźni widziałam znakomite przedstawienia teatralne, w które wcieliłam najznakomitszych polskich aktorów. Ani słowa o pozostałych trzech dramatach!
Co więcej, ze zdumieniem przeczytałam, że autor skończył filozofię; kiedy nieznajomy mężczyzna z dramatu "Gość" mówi o niewinie Boga i wolnej woli człowieka, od razu poczułam się, jakby Schmitt uczęszczał na te same wykłady u prof Dembińskiego, co ja. Do tego ostatni, króciuteńki dramacik jest bardzo przewrotną kpina z wielkich filozofów.
Tytuł oryginału brzmi: Théâtre. La Nuit de Valognes, Le Visiteur, Le Bâillon, L'École du diable, co można było przetłumaczyć: Dramaty: Noc w Valognes, Gość, Knebel, Szatańska filozofia (polskie tytuły poszczególnych dramatów). Czemu więc Intrygantki? 
Oczywiście nie jest to moje ostatnie spotkanie ze Schmittem. Ale nie mogę się zdecydować po co sięgnąć teraz, żeby nie stracić tego, co odkryłam?

P.S. dla porównania pokazuję zagraniczną okładkę. Można bez kobiety? Można.


Nagasaki - Eric Faye

Na koloniach, w akademiku, czy w pracy może się zdarzyć, że ktoś... cichaczem podpija wam sok z butelki, zjada jogurt, czy wyjada płatki śniadaniowe. Zdarza się. Ale co zrobić, kiedy jedzenie znika w tajemniczy sposób, mieszka się samemu, a lodówki nie dzieli z innymi? Paranoja? Może...
Tak zaczyna się nagrodzona Grand Prix Akademii Francuskiej powieść Erica Faye Nagasaki. Samotny starszy pan, Shimura-san, pracujący jako meteorolog, stwierdza, że jego żywność w tajemniczy sposób znika z lodówki. Czy ktoś u niego zamieszkał, czy może to duch? A może z bohaterem coś "niedobrego" się dzieje? Powieść ma niespełna sto stron, ale niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny i moralny. Faye wspaniale wczuł się w ducha Japonii i czytając miałam wrażenie, że nie napisał tej powieści Francuz, a Japończyk. Z początku Nagasaki przypominała mi Gołębia Süskinda, ale inaczej niż w przypadku Jonathana Noela (główny bohater Gołębia), Shimura nie drażnił mnie, a intrygował. Co do stylu powieści bliżej tu zdecydowanie do takich mistrzów jak Yasunari Kawabata (Tysiąc żurawi), czy Kazuo Ishiguro (Malarz świata ułudy, Pejzaż w kolorze sepii), niż prozy stricte europejskiej. Na kartach powieści jest informacja, że Faye zaczerpnął pomysł z informacji prasowej. Nie wiem, czy to prawda, czy zabieg literacki, ale być może jeszcze raz okazuje się, że życie pisze lepsze scenariusze niż by się mogło wydawać. 

Ta książka bierze udział w Majowa Trójce E-pik [książka, która została nagrodzona/której autor został nagrodzony]

Nocny lot - Antoine de Saint-Exupéry

Ostatnie dni lipca 1944 roku były upalne. Słońce złotymi refleksami oślepiało pilotów maszyn zwiadowczych. Saint-Exupéry miał się udać na kolejny, rutynowy lot. Nigdy jednak z niego nie wrócił. Jego samolot został zestrzelony. Kochał latać. Kochał tę samotność, wolność i niezmierzone przestworza. I za tę miłość oddał życie.
Antoine de Saint-Exupéry szerokiej publiczności znany jest przede wszystkim z filozoficznej przypowiastki Mały Książę. Ale największą sławę przyniosło mu opowiadanie Nocny Lot. Opisuje w nim jedna noc z życia jednostki ekspediującej pocztę na trasie z Europy do Ameryki Południowej i z powrotem. Kanwą opowieści są wspomnienia pilotów liniowych. Strach, samotność, odpowiedzialność są bohaterami tej powieści na równi z młodym pilotem, czy szefem portu lotniczego. Książa jest niewielka, ot, mieści się w damskiej torebce: ponad osiemdziesiąt stron i mały format. Ale ile w niej emocji! Ile pragnień! Nadziei! Daje się wyczuć starą szkołę pisania opowiadań. Styl zwięzły, ale paleta emocji porywa czytelnika głębią. Pozornie nic się nie dzieje. Podobnie refleksyjne były "Śniegi Kilimandżaro" Hemingwaya, czy "Los Człowieka" Szołochowa. Małe pisarskie perły. Ciężko trafić na współczesne opowiadanie tak mądre i pełne humanistycznego przekazu. Dorobek Saint-Exupéry'ego jest niewielki. Zaledwie kilka opowiadań. Filozoficzne. Myślę, że warto sięgnąć, po dzieła tak wybitnego prozaika.