Header Image

Do kina, czy na film?

Miałam wielką ochotę wybrać się do prawdziwego kina. Chwała Bogu, w Rybniku ostało się kino w Teatrze Ziemi Rybnickiej. Co poniedziałek puszczają tu filmy w ramach DKFu. Traf chciał, że miało polecieć akurat coś, co chciałam zobaczyć. Ostatnia miłość na Ziemi to film ładny, smutny, ale reżyser - chyba jako jedyny, spośród twórców jakiejkolwiek apokalipsy czy antyutopii - pokłada wiarę w człowieku. Mimo epidemii, mimo "końca świata" ludzie pozostają ludźmi, a nie dziką hordą demolującą co się da.
Ale wracając do kina. Wychowałam się na porankach w Kinie Apollo w Gliwicach (na zdjęciu powyżej). Pamiętam czerwone czy bordowe kotary, filar i specyficzną akustykę. Kiedy byłam starsza chodziłam do Bajki i Kino-Teatru X. W Bajce był taki specyficzny zapach, jakby pot i popcorn razem. To tu widziałam Gwiezdne Wojny. W X, blisko którego mieszkałam hall zajmowały plakaty filmowe. Nie te hollywoodzkie, ale te ze starej dobrej polskiej szkoły plakatu. Potem chodziłam na ambitniejsze filmy do Amoku (mieścił się w Prezydium). To było maleńkie, studyjne kino z tradycjami. Dzisiaj Amok działa w Bajce i gra świetne filmy.
Rybnickie kino przypomniało mi te wszystkie piękne chwile; powietrze o specyficznym aromacie, pozbawionym popcornu, nikt nie chrupał tacos (czy nachos, bo nigdy nie wiem), nikt nie siorbał litrowej coli. Akustyka, wnętrze tak przytulne jak w domu, skrzypienie foteli, kotara, a w końcu to specyficzne przygasanie świateł. Taaak, to jest prawdziwe kino, a nie takie udawane, masowe, jak z fabryki; niezależnie gdzie by się nie było wszystko jest takie samo. Mam nadzieję, że nigdy przenigdy kina studyjne nie ustąpią miejsca cyfrowym, że multiplesy nie wyprą Kin. Znalazłam taki artykuł: Czy multipleksy zabiły małe kina?.
Jeszcze jedno - przed Prometeuszem byliśmy zmuszeni obejrzeć 25 minut reklam i zapowiedzi. Przed Ostatnią Miłością wyszedł miły pan, zapowiedział film, opowiedział o filmie, który będzie nadany w przyszły poniedziałek i wycofał się za kulisy.

Prometeusz

Przed Prometeuszem broniłam się rękami i nogami. Średnie recenzje, do tego 3d, ograne tematy. Ale czy na pewno ograne? Jasne, obcy wyskakujący z brzucha może być już nieco nużący, ale (co zrozumiałam dopiero post factum) Prometeusz to prequel Obcego. Może za bardzo zapatrzyłam się w wątek Davida, androida, którego gra Michael Fassbender (wyglądający jak piąty członek Kraftwerku).
Dusza. Czy android ma duszę? Według starożytnych dusza była bezpośrednio powiązana z ruchem i tym sposobem duszę posiadał człowiek, zwierze, roślina (ruchy w stronę słońca), a nawet bursztyn, czy magnes.
Tak było przed Sokratesem. W kolejnych wiekach dusza była kojarzona z cnotami, wolą, umysłem. Czy android nie ma woli, skoro dla przyjemności (sic!) ogląda Lawrence'a z Arabii? Pije i je, choć nie musi i nikt go nie widzi, więc robi to dla siebie. Farbuje w włosy, chociaż teoretycznie powinno mu to być obojętne jak wygląda. No i jego mała, osobista zemsta za zniewagę. Nie ma "wgranych" praw robotyki. Ale prawdopodobnie ma jakiś program. Czy wyewoluował jak Hall 9000, czy bliżej mu do uczłowieczenia jak z AI? Wspaniały moment, kiedy holograficzny "stwórca" Davida przedstawia go załodze mówiąc, że różni się on od pozostałych, bo nie ma duszy. Co wyrażała w tym momencie twarz Davida? Zażenowanie? Wstyd? Głęboki smutek? Złość?
Arystoteles łączył duszę z życiem (nie uważał jej za nieśmiertelną). Według Tomasza z Akwinu dusza ludzka ma wewnętrznie zakodowane dążenie do dobra. Więc jak to jest z ludźmi złymi na wskroś, z psychopatami?
Ale czy my (ludzie) jesteśmy pewni, że mamy duszę? XVIII-wieczny lekarz i filozof Julien Offray de La Mettrie w swoim dziele o znaczącym tytule "Człowiek-maszyna" wysnuł tezę, że człowiek to tylko skomplikowana machineria, którą da się naprawić jak zegar, czy pozytywkę.
Z kolei Ernest Renan w swoim największym dziele "Życie Jezusa" napisał: "Boże (jeśli Bóg istnieje), zbaw moją duszę (jeśli dano mi duszę)". Sceptyczne, jednak nie pozbawione nadziei.
Skoro Katechizm mówi, że "każda dusza (...) jest bezpośrednio stworzona przez Boga nie jest ona "produktem" rodziców (...)" więc czy można przyjąć, że twórcy androidów są jak rodzice?
I w tym wątku Scottowi bliżej do Łowcy androidów, niż do Obcego. Łowca powstał na motywach opowiadania Philipa K. Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? A główny motyw (Inżynierowie) skojarzył mi się z tezami Ericha von Dänikena (pamiętacie kultowy komiks AIS?).
Film wywarł na mnie duże wrażenie właśnie ze względu na przemycony wątek istnienia duszy i Boga, a nie ze względu na efekty specjalne, czy trzeci wymiar. Przyznam się bez bicia, że zaczynam się przyzwyczajać do 3d i ogląda mi się dobrze. Tej nocy śniło mi się, że byłam na obrzeżach Gliwic i przez okno w poniemieckim budynku obserwowałam kręgi w trawie...


Paleta emocji, czyli ostatnio obejrzałam...

Zdarza mi się oglądać filmy na raty. Ze szkodą dla filmów oczywiście. Ale pomyślałam, że gdyby to było jakieś celuloidowe cudo, to nawet mogłabym zarwać noc.
Takim filmem na raty był Spisek. Dramat sądowy o pierwszej kobiecie skazanej na karę śmierci przez rząd federalny Stanów Zjednoczonych. Niestety, dość przeciętny. Co mnie najbardziej zaskoczyło, to... nazwisko reżysera - Robert Redford. Szczerze? Stać go na więcej. Ale nie krytykuję, bo rzemieślniczo film wyszedł dobrze.
Dość długo przygotowałam się psychicznie do głośnego ostatnio filmu Smarzowskiego. Zapowiedziałam mężowi, żeby ograniczył komentarze, bo chcę mieć niezakłócony odbiór. Róża jest filmem doskonałym, przerażającym i strasznym. Ukazuje okropności wojny i czasów powojennych. Zdziczenie i nienawiść nie skończyły się po wojnie jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki. Okaleczanie psychiczne trwało nadal. I gdzieś w tym brutalnym schamiałym świecie dwoje zwykłych pocerowanych ludzi odnalazło miłość. Aktorzy grali na wysokim poziomie. Doskonała Kulesza i wspaniały Dorociński, który staje się aktorem wybitnym (Uwaga, spoiler---> w Rewersie był po prostu cudny! Ta przemiana z księcia z bajki w chama!), a także plejada 'znanych gąb' Smarzowskiego (Preis, Dziędziel, Rogalski). Dawno polskie kino tak mnie nie wbiło w fotel.
Aaa, jeszcze skojarzenia z drugą serią Bożej Podszewki. Ziemie Odzyskane, powojenne niesnaski, bieda, aż piszczy.
I dwa filmy współczesne. Ja w środku tańczę. Dramat społeczny z dużą dozą humoru. Abstrahując od kondycji fizycznej bohaterów (porażenie dziecięce, dystrofia mięśni) określiłabym to jako klasyczny trójkąt miłosny, w którym każdy jest na straconej pozycji. To także, a może przede wszystkim, film o dojrzewaniu, usamodzielnianiu się oraz wielkiej przyjaźni, która odmienia życie. Jestem pod wrażeniem gry Stevena Robertsona, bo chociaż nie widziałam go w żadnym innym filmie, to z początku byłam prawie pewna, że jest osobą niepełnosprawną!
Anuszko, wczoraj obejrzałam Wiernego ogrodnika. Co prawda film mnie nie porwał, ani mną nie wstrząsnęła gra aktorska, ale jedno na mnie zrobiło ogromne wrażenie - po co pomagać jednostkom, od tego są organizacje, pomoc jednostce nic nie zmieni. I właśnie dzięki takiemu podejściu od lat nic się nie zmienia... Przypomina się stalinizm i Majakowskiego "Jednostka niczym, jednostka zerem". Można sobie robić Life Aid, kupować pieluszki z logo Unicefu... ale co to da, skoro nie zmieni się myślenia o każdym człowieku z osobna...

Za darmo, czyli - kultura nic nie kosztuje

Wbrew powszechnej opinii, że nie ma nic za darmo, podam przykłady, że wcale nie trzeba być krezusem, a się "ukulturalniać". Troszeczkę w nawiązaniu do postu sprzed tygodnia i na przekór tym, którzy narzekają, że muszą tyyyle pieniędzy wydawać na kulturę.
1. Biblioteki. O bibliotekach już pisałam. Zresztą, kto z Nas chociaż raz nie wypożyczył książki;) Kartę wyrabia się za darmo (lub za na prawdę symboliczną opłatą) a potem na miesiąc można wypożyczyć od trzech do pięciu książek.
2. Muzea. Ustawa o muzeach (dotyczy muzeów rejestrowanych) mówi w rozdziale drugim Art. 10 punkt 2: Jeden dzień w tygodniu wstęp do muzeów jest nieodpłatny. Wystarczy się wybrać, a cuda świata możemy obejrzeć nie ponosząc żadnych kosztów. [Według prawa możemy również nieodpłatnie fotografować obiekty muzealne--->Możemy za darmo i bez pozwolenia fotografować w muzeach]
3. Koncerty. Każde szanujące się miasto dostarcza mieszczanom rozrywki. Abstrahuję od tego, że wieki temu było to publiczne wieszanie, czy zakuwanie w dyby:D Na stronach miasta, bądź instytucji kultury można śledzić na bieżąco repertuar na nadchodzące tygodnie. Pod coraz większą liczbą wydarzeń widnieje dopisek: wstęp wolny. Są to najczęściej koncerty (niekiedy jazzowe) i przedstawienia teatrów ulicznych.
4. Konkursy/wejściówki. Czasem wystarczy tylko zadzwonić, żeby zarezerwować sobie miejsce. Kino, czasami nawet recital jakiejś gwiazdy. Odrobina szczęścia i wybierzemy się na przykład na Krystynę Jandę śpiewającą piosenki Osieckiej.
Możecie wymienić jeszcze jakieś nieodpłatne formy rozrywki?

Madame - Antoni Libera

Właściwie miałam "nosa", żeby na urodziny zażyczyć sobie Madame, bo nie zawiodłam się na Liberze. Madame jest powieścią napisaną piękna polszczyzną, którą czyta się z rozkoszą. Akcja budowana jest inteligentnie, z wyczuciem, taktownie. Ani jedna linijka nie została napisana niepotrzebnie. Libera, zdaje mi się, jest jednym z nielicznych pisarzy-dżentelmenów; w Madame nie znajdziemy rosyjskich dziwek, taniego alkoholu, czy choćby jakiegokolwiek rozdźwięku z normami społecznymi. I taką powieść właśnie chciałam przeczytać! Czy nawiązuje do literatury francuskiej? Tak, raczej tak, erudycją, językiem, bogatym słownictwem. Nie ma tu taniego sentymentalizmu, choć temat mógłby temu sprzyjać.
Powieść została napisana w latach stanu wojennego. Trzydzieści lat temu. Nie zdewaluowała się. Jej język jest świeży, a tematy w niej poruszane - są żywe.
Madame zdecydowanie jest - według mnie - najlepszą polską powieścią.
7 Lipca w ramach V Letniego Przeglądu Laboratorium Dramatu w Teatrze Na Woli odbyła się prapremiera spektaklu na podstawie powieści. Autorką adaptacji jest Maria Wojtyszko, reżyserem spektaklu jest Jakub Krofta, w roli tytułowej wystąpiła Aleksandra Bożek. Był ktoś? Widział ktoś?

I jeszcze taka mała uwaga na marginesie: książkę wydano bardzo starannie. Obwoluta, pod nią lniana okładka z wklejonym zdjęciem. Brzegi szyte, a nie klejone. Ostępy, marginesy i czcionka dobrane z wyczuciem. Dobry papier. Jednak da się wydać książkę porządnie:)

Dowcipy na dobry weekendu początek

- Ile szczoteczek do zębów ma dentysta?
- Sto ma, to logiczne.

Motto specjalistów od BHP:
Nic tak nie cieszy oka, jak drugie oko.

Z forum dla kobiet: całą nic przepłakałam. Doradźcie dlaczego?

Czym się różni kobieta z miasta od kobiety ze wsi?
Kobieta z miasta ma kolczyk w pępku, a dziewczyna ze wsi kleszcza...

Święty Mikołaju, w przyszłym roku daj mi coś takiego, żebym - jak to
zobaczę - mógł powiedzieć: "Łaaaaaaał!!! Ferrari!!!"

Mamo, a czemu wszystkie dzieci jedzą watę cukrową, a ja zwykłą!?

- Mamo skąd się wzięła cała moja inteligencja ?
- Na pewno od taty, bo ja swoją cały czas mam.

Reklama:
"Jąkasz się? Nie wymawiasz "r"? Pomożemy Ci. Pytaj w aptekach o
cyklopentanoperhydrofenaltren."


- Jak się nazywa zabójca żon?
- Żonkil...


Żona myśli, że jestem w pracy. Szef myśli, że jestem chory w domu.
Kaczki myślą, że jestem super, bo przyniosłem dużo chleba.


Pierre Cardin wypuścił nową linię zapachową. Pozostali ludzie w
windzie udawali, że nic się nie stało.


Dowiedziawszy się o wizycie sanepidu dzieci z przedszkola ułożyły z
karaluchów napis: "POMOCY".


Zenon tak szybko zakładał swój wełniany sweter, że zabił go prąd.

Gottland - Mariusz Szczygieł

Pamiętam, jak Szczygieł mignął mi w Teleexpressie. Kamera prześlizgnęła się po pokoju pełnym książek, a autor rozpływał się w uwielbieniu dla naszych południowych sąsiadów. No więc w książce nie widzę tej miłości, nie czuję żadnego uwielbienia. Zbiór reportaży pokazuje Czechy komunistyczne, szare, straszne. To - mam wrażenie - ten sam kraj, który został zobrazowany w Życiu na podsłuchu (tylko język inny). Jeżeli myśmy byli najweselszym barakiem w komunie, to Czesi byli jak ten szezlong (w kącie stoi i się boi). W reportażach widać jak wielka różnica jest między nami - niby Słowianie, a jacyś inni...
Fakt, książka jest napisana dobrze, nawet bardzo dobrze, chociaż na początku nie mogłam się przestawić na zdania jak z telegramu. No bo właściwie, co ja wiem o Czechach? Że Milos Forman, że Szwejk, Jablonex i oczywiście Karel Gott. I wszystko? Gottland może nie jest szczególnie wyczerpującą monografią kraju, ale Szczygieł stara się nas zaskoczyć, podrzuca takie nieoczywiste smaczki, jak historia Pochodni numer jeden i Pochodni numer dwa, albo świetnie napisaną opowieść o pomniku Stalina.
Myślę, że nie zapomnę o tej książce, tak jak pamiętam wspomnienia Camusa z wycieczki (wycieczki?) do Pragi (kminek do wszystkiego). No i chyba tylko ja nie spacerowałam po Pradze śladami Franza Kafki, ale wszystko przede mną...