Header Image

Pamiętnik - Nicholas Sparks

To mój pierwszy Sparks. Nie jestem fanką kobiecej literatury, próżno w moich lekturach szukać melodramatów, no, może z wyjątkiem klasycznych. Jakiś rok, półtora roku temu widziałam ekranizację tej powieści. Na tvnie. Na reklamach wychodziłam do męża i narzekałam, że nuda, przewidywalne i w ogóle nie bardzo wiem, nad czym ten zachwyt. Po ostatnich reklamach zrobiło się tak rzewnie i smutno, że łzy popłynęły mi jak małej dziewczynce. Bo to już nie wyciskacz łez, to łamacz serc!
I tak samo było z książką.
Czemu po nią sięgnęłam? No cóż, nie raz słyszałam opinię, że każda kobieta powinna ją przeczytać, że jest piękna i chwyta za serce. Nie uwierzę, jak nie zmierzę! Obiecałam sobie, że tym razem nie popłynie ani jedna łza. Język powieści jest bardzo prosty. Plus dla autora za narrację, a do tego wcielenie się w niej w osiemdziesięciolatka. No i wytrzymałam... aż 3/4 książki. Potem rozwiązał się worek z łzami i nic przez nie nie widziałam.
Przypomina mi się taka scena z Bezsenności w Seatle, kiedy bohaterki wspominają fabułę filmu Niezapomniany romans i płaczą jak bobry. No, coś w tym jest...
Teraz czytam Listy pisane miłością. Książkę wcisnęła mi mama: "na pewno ci się spodoba i będziesz przy niej płakać". Niestety, ale - w odróżnieniu ode mnie - mama potrafi opowiedzieć fabułę, więc nie mam niespodzianki.

Skyfall

Na nowego Bonda czekałam od pół roku. No i doczekałam się. Nie czytałam nic na jego temat, bo nie chciałam sobie psuć niespodzianki. Zapowiedź oglądałam tylko raz.
Do kina wybraliśmy się już w pierwszy dzień wyświetlania (a bilety miałam od poniedziałku). Dwadzieścia pięć minut głośnych reklam - i jest!
Zaczęło się dynamicznie: jesteśmy wrzuceni w środek dramatycznej akcji, strzelanina, pościg, potem stara dobra bójka na dachu pociągu, która kończy się czymś najmniej oczekiwanym.
Czołówka z piosenką w wykonaniu Adele jest intrygująca, świetnie zmontowana i pomysłowa. Ustępuje tylko czołówce Casino Royal.
Kiedy wybrzmią ostatnie takty melodii, film znów nabiera tempa. Skyfall jest jednym z najdłuższych Bondów. Nie czuć tego. Widz ani na moment się nie nudzi. Dostajemy zgrabną fabułkę, chwilami przebiegle nawiązującą do 50-tej rocznicy serialu. Są piękne damy (oczywiście, jak w każdym Bondzie jedna jest sprzymierzeńcem naszego bohatera, druga to laleczka złoczyńcy). Niestety, obie panie grają fatalnie i psują efekt. Tym razem w Wujka Samo Zło wciela się Javier Bardem. Przyznam, że po zapowiedzi byłam bardzo sceptycznie nastawiona, ale jego monolog był jednym z najlepszych monologów szwarccharakterów, jakie widziałam. Bardem ujął mnie swoją grą - wyszedł pastisz w dobrym tego słowa znaczeniu.
M, Q oraz Mallory - w tych rolach Dench, Whishaw i Fiennes - pokazali raz jeszcze, że są aktorami wszechstronnymi. Co do samego Craiga - od CR to mój ulubiony Bond.
Skyfall w niektórych momentach przypominało mi... nowego Batmana; bohater spada na samo dno, znika, by po jakimś czasie wrócić odrodzony. Pokazana jest - w obu filmach - niesprawność bohaterów. W obu także jest motyw zejścia do podziemia i terroryzm.
Co mnie najbardziej zaskoczyło? Szanghaj. Piękne wielkie miasto, nowoczesne i wysokie. Mój Szanghaj z wyobraźni jest niższy, zamieszkały przez arystokrację rosyjską i przedwojenny. Drugim - chyba jeszcze większym zaskoczeniem było rozszyfrowanie samej nazwy Skyfall. Myślałam, że to kryptonim operacji...
W tym filmie dowiadujemy się również, że Bong sroce spod ogona nie wypadł i choć była w Casino Royal aluzja do jego pochodzenia, to tu również mam wrażenie, że twórcy zasugerowali się Batmanem. Jedyną niezrozumiałą rzeczą, były moim zdaniem... obrazy. Turner, Modigliani i nawiązanie do Delacroix. Może w kolejnym Bondzie się wyjaśni.
Czy warto iść na Skyfall? Za cenę biletu do kina dostajemy porządny film sensacyjny w doborowej obsadzie. Warto! Oj, warto!

Szewski poniedziałek

Lepiej nie zaczynać tygodnia od poniedziałku...;) Wczoraj wszystko szło nie tak, jak powinno. [...]
Poszłam do księgarni w nadziei na kupno czegoś na pociechę. No i że niedawno wyszedł pierwszy to dzienników Susan Sontag postanowiłam go sobie sprezentować. No i pytam ładnie panią za ladą:
- Czy jest coś Susan Montag?
Ot, szewski poniedziałek...:D

Spotkanie autorskie z Jackiem Dehnelem w ramach 43 Rybnickich Dni Literatury

Niezmiernie elegancki (aksamitna marynarka, kamizelka z tego samego materiału, laseczka, sygnet, zegarek z dewizką, a także spinki do mankietów) wkroczył artysta do byłej sali czytelni pracy Miejskiej i Publicznej Biblioteki w Rybniku. Najpierw udzielił wywiadu lokalnej stacji telewizyjnej, następnie - kiedy nadszedł czas - przywitał się z czytelnikami i punktualnie o 17-tej zaczęła się oficjalna część spotkania. Dehnel rozpoczął od przeczytania dwu obszernych fragmentów swojej najnowszej powieści Saturn. A czytał wspaniale - głos ma dźwięczny, bardzo radiowy, miły dla ucha. Wspaniale 'przeskakiwał' z postaci na postać modulując głos - to był Javierem, to Peppą, to samym gruboskórnym Goyą.
Następnie moderatorka, Aleksandra Kotas, zaczęła pytaniem o motto powieści, rodzinę dysfunkcyjną, patriarchat. Dehnel opowiadał o świecie mężczyzn, gdzie dom jest grobem kobiety, a w powieści nawet kobiety przemawiają - jeśli już - to ustami mężczyzny. Za czasów malarza kobiety były ozdobą i codzienną siłą roboczą. Dalej pisarz mówił o przejściach Goi w czasie rzutu choroby, jak przenicowała świat artysty zmieniając go z przeciętnego malarza dworskiego w geniusza, rozwodził się nad "wszystkożerną osobowością" Goi. Następnie rozmowa zeszła na sprawy kontrowersji wobec autorstwa Kolosa oraz Czarnych obrazów, a także na relacje ojca z synem, po czym do rozmowy włączyła się pani Godlewska, wiodąca prym wśród klubowiczek rybnickiego DKK.
Dalej rozmowa oscylowała wokół pozostałych dzieł Dehnela, wśród których można wymienić Fotoplastikon, gdzie za kanwę opowieści posłużyła seria starych fotografii, w których są ukryte "miejsca na fabułę". Wspomniane zostały także napisane w formie pastiszu Balzakiana; za pomysł wyjściowy posłużył balzakowski Dom pod kotem z rakietką, w którym Dehnel odnalazł paralele z dzisiejszą Polską po przemianach społecznych w latach 90-tych.

Gość wymienił również ostatnio przeczytane książki, które wywarły na nim wrażenie - Dzienniki Pilcha, Łaskawe Jonathana Littella, oraz jako przykład wspaniałej kompozycji podał autobiografię Andy Rottenberg. Dehnel podzielił się również z czytelnikami planami na przyszłość: Biblioteka Narodowa poprosiła pisarza o teksty literackie do wielkiego zabytkowego atlasu świata, a kolejna powieść będzie opowiadała o m. Makrynie Mieczysławskiej (niedawno Stanisława Celińska wcielała się w tę postać na deskach Teatru Dramatycznego).

Spotkanie trwało dwie godziny, podczas których wytworzyła się atmosfera wzajemnego porozumienia między gościem, a czytelnikami.

Od siebie, czysto subiektywnie dodam, że pan Jacek Dehnel jest miłym, mądrym, szalenie inteligentnym, kulturalnym młodym człowiekiem. Jego język mówiony zachwyca tak samo jak i pisany. Po spotkaniu poprosiłam o autograf na moim egzemplarzu Lali. Pan Dehnel z uśmiechem wpisał mi się na karcie tytułowej.
Wyszłam oczarowana! Od razu zadzwoniłam do mamy i nie mogłam się nachwalić tego wspaniałego człowieka.
Na prawdę, jeśli gdziekolwiek usłyszycie/przeczytacie, że gościem będzie Jacek Dehnel - idźcie, idźcie koniecznie!



Filmowo i teatralnie

A właściwie królewsko i krwawo;) Na fali zainteresowania królową Wiktorią obejrzałam film Jej Wysokość Pani Brown z Judi Dench w roli królowej. Zacny to film i rzemieślniczo dobry. Przypomina Jak zostać królem; ot, przedstawienie fragmentu biografii monarchy, niezbyt dramatycznie, ale i bez zadęcia. Film do obejrzenia raz. Szczególnie dla odtwórców głównych ról.
W poniedziałek telewizja nadała jeden z moich ulubionych teatrów tv: Kłopoty to moja specjalność z Jerzym Dobrowolskim (cudny w tej roli! - zresztą, a w jakiej nie?). Jakiś czas temu oglądałam Trzy siostry. W roli Wierszynina - Szyc. Sama nie wiem... Właściwie, gdyby nie Stelmaszczyk i Stroiński (kurcze, chciałam napisać Leszek;), chybabym nie dała rady dooglądać. Nie przepadam za dekoracjami jak ze szkolnego przedstawienia - ubóstwiam teatry z dopracowaną scenografią i kunsztownie wykonanymi kostiumami. Eksperymenty są raczej nie dla mnie...:)
We wtorek obejrzałam znakomity debiut reżyserski Ralpha Fiennesa - Koriolan. Fiennes jest jednym z najlepszych, wszechstronnych brytyjskich aktorów średniego pokolenia (niestety, już średniego). Na szczególną uwagę zasługuje znakomita Vanessa Redgrave, która czasami przyćmiewa odgrywającego rolę tytułową Fiennesa. Ten doskonały dramat (właściwie tragedia) Shakespeare'a liczy sobie przeszło 400 lat, ale - co zostało ukazane poprzez przeniesienie akcji w rejony permanentnie zaognionej strefy bałkańskiej - nadal aktualny. Cudowny jest język, którym operują postacie; klasyczny tekst nie nuży, nie brzmi ani krzty sztucznie, wręcz przeciwnie - oglądamy wspaniałe, niezapomniane przedstawienie. Gdybym bawiła się w rozdawanie gwiazdek ten film zgarnąłby 10/10!


Moje gawędy o sztuce - Bożena Fabiani

"Nie jestem historykiem sztuki, jestem historykiem i kiedy patrzę na obraz, zawsze interesuje mnie człowiek, który ten obraz namalował" pisze we wstępie do swojej najnowszej książki doktor Bożena Fabiani. Moje gawędy o sztuce. Dzieła, twórcy, mecenasi - wiek XV-XVI są zbiorem 33 esejów, które powstały na potrzeby audycji w radiowej Dwójce. Fabiani skupia się na artystach włoskich, działających w XV i XVI wieku. Najwięcej czasu poświęca autorka Michałowi Aniołowi, bez którego nie byłoby mowy o włoskim odrodzeniu. Dalej mamy Rafaela, Tintoretto, Tycjana oraz wielu pomniejszych malarzy renesansu.
Gawędy zawierają życiorysy, a także szereg wyszperanych przez autorkę ciekawostek, własne przemyślenia, odkrycia, oraz polonica, które są zgrabnie wplecione w całość.
Gawędy, jak to gawędy - są niezwykle barwne, wciągające jak baśnie tysiąca i jednej nocy, a narracja prowadzona jest z humorem.
Dużym atutem książki są barwne ilustracje, a także przygotowany przez samą autorkę mały przewodnik jak czytać włoskie nazwy i nazwiska.
Szczerze przyznam, że cieszyłam się jak dziecko, kiedy książka do mnie dotarła. Uwielbiam gawędy pani doktor. Słucham ich z nabożeństwem, bo choć są dość krótkie (kilkanaście minut czasu antenowego), to wiele wnoszą. Książkę czyta się na prawdę jednym tchem; Fabiani potrafi przykuć uwagę odbiorcy. Polecam nie tylko fascynatom sztuki.





Anegdotka literacka #2

PRZYJACIEL: Drogi Oskarze, oczywiście pożyczę ci sto gwinei, ale powiedz mi, jak to się dzieje: jesteś wziętym autorem, nakłady twoich książek idą w dziesiątkach tysięcy, sztuki twoje są grane na scenach całego świata... a ty stale jesteś w tarapatach pieniężnych.
OSKAR WILDE: Moje dochody wystarczają mi na szampana, na langusty, homary i kawiory, na posiadanie rasowych koni, na ubieranie się u najdroższych krawców, palenie najdroższych cygar, ale skąd mam brać pieniądze na komorne, na rachunki za gaz, na pranie, na fryzjerów i spłatę mych długów?

Lala - Jacek Dehnel

Zaczynam powoli zakochiwać się w rodzimej literaturze. Najpierw odkryłam cudownego Liberę, teraz utalentowanego Jacka Dehnela. Dehnel ma cudowny dar opowiadania. Rodzinna epopeja według niego jest wciągająca, jak opowieści tysiąca i jednej nocy. Osnuta wokół losów rodziny autora historia, napisana ze swadą i humorem. Wspomnienia babci, zwanej od urodzenia Lalą, jak patchwork układają się w spójna całość.
Moje pierwsze spotkanie z Lalą odbyło się za sprawą radia. Fragmenty powieści czytał Marcin Hycnar. Miły, ciepły głos młodego aktora doskonale pasował do snutej przez Dehnela opowieści. Już wtedy wiedziałam, że w książce się zakocham. No i zakochałam się. Ciężko mi się rozstawać z bohaterami.
Dehnel podtrzymuje najlepsze literackie tradycje. Język jego powieści jest piękny, szlachetny, może zbyt archaiczny, ale można sobie odświeżyć zwroty używane przez klasyków, albo przez... starszych członków rodziny. Boże, jak doskonale czyta się taką piękną polszczyznę!