Header Image

P. S. Kocham Cię - Cecelia Ahern

 Jedyna, absolutna, wyjątkowa - taka dla Holly była miłość do męża, Gerry'ego. P. S. Kocham Cię Cecelii Ahern to książka smutna, czasami zabawna, ale w każdym zdaniu prawdziwa.
Holly Kennedy jest trzydziestolatką, która właśnie straciła ukochanego męża. Nie umie odnaleźć się w świecie bez niego. „Jej mąż zmarł, kiedy oboje byli jeszcze w sobie bardzo zakochani, i nie potrafiła, ot tak, odkochać się tylko dlatego, że już go nie było.” Po miesiącu od pogrzebu Holly otrzymuje pakiecik, który zawiera listy od Gerry'ego, po jednym na każdy nadchodzący miesiąc do końca roku.
Oglądałam film na podstawie książki, powiem, że gdyby nie on, nie sięgnęłabym po powieść. Niestety jakiż był mój zawód, kiedy się okazało, że zostałam oszukana... przez hollywoodzkich scenarzystów! Oprócz sytuacji, w której znalazła się bohaterka oraz imion, książka i film nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego! Dostajemy niezły kawał literatury obyczajowej; bliżej Ahern do Roddy'ego Doyle'a niż do Helen Fielding. Co prawda Irlandia Ahern to zupełnie inna Irlandia niż Doyle'a, znacznie zamożniejsza, europejska, ale podstawą nadal jest rodzina. Duża, kochająca się rodzina. Nawet najmłodszy Kennedy do złudzenia przypomina najmłodszego doyle'owskiego Rabbita. Film był bardzo romantyczny, a po przeczytaniu książki mam wrażenie, że można by nakręcić kawałek z nurtu społecznego a la wczesny Mike Leigh.
Język powieści jest prosty; ale mam wrażenie, że tłumaczka i edytor odwalili pracę na kolanie (literówki, caps lock, zdania bez sensu, powtarzania wyrazów, kiedy można spokojnie sięgnąć po synonim).
Niemniej jednak jestem bardzo zadowolona z książki, którą czytałam z przyjemnością. Oczywiście przy końcu płakałam jak bóbr.
Gdyby ktoś miał ochotę kontynuować „wdowią” literaturę, proponuję Szaleństwo z konieczności Jenn Crowell oraz sztukę Ellen Simon Księżyc i Valentino.

Pokój z Widokiem - Edward Morgan Forster

Wydana w 1908 roku ciepła i pełna humoru opowieść o miłości dwojga młodych ludzi, zarazem ironiczne spojrzenie na rodzący się ruch turystyczny, który nastał na początku ubiegłego wieku. Modne wówczas stało się zwiedzanie kontynentu - koniecznie z przewodnikiem Baedekera w ręku - (Anglicy i Amerykanie zwiedzali pozostałości świata antycznego, Niemcy jeździli do wód, a Polacy mieli swoje nowo odkryte Zakopane) oraz wycieczki rowerowe. O turystach pisywał między innymi Henry James, jednak w żadnym z jego opowiadań nie ma tyle humoru i żywiołowości. W tym czasie również Jerome pisze swoich przezabawnych Trzech panów.
Fabuła przedstawia się następująco: początek XX wieku, Lucy Honeychurch wraz z ciotką podróżują po Florencji. Jak większość turystów tamtego okresu, zatrzymują się w pensjonacie, gdzie zawiązują znajomość z nieco ekscentrycznymi panami Emerson, ojcem i synem. Na skutek pewnego wypadku (sic!) Lucy i Georg Emerson zakochują się w sobie bez pamięci. Ale Lucy ma narzeczonego. Chociaż „dla czytelnika jest dość oczywiste, że Lucy kocha młodego Emersona”, sama przed sobą nie umie tego przyznać, z czego wynikną same kłopoty.
Lucy ma jednak aspiracje działać przeciw konwenansom i oczekiwaniom wobec kobiet epoki edwardiańskiej. Co prawda miały one większe prawa (choć Forster podkpiwa z sufrażystek) niż kobiety wiktoriańskie, to do wyboru miały małżeństwo i podporządkowanie mężowi (choć już mogło się mówić o małżeństwach z miłości), bądź zdziwaczenie w staropanieństwie.
Druga część opowieść przenosi nas do rodzinnej miejscowości panny Honeychurch. Towarzystwo pozostaje to samo, ale sceneria zmienia się na sielską an(g)ielską wieś z jej małymi przytulnymi cottages i popołudniowymi herbatkami. Tu ujawnia się kontrast między bezpretensjonalnym ale skrytym romantykiem, George'em oraz „oficjalnym” narzeczonym Lucy - Cecilem, pozerem, malkontentem i snobem.
Subtelny angielski humor ocierający się gdzieniegdzie lekko o farsę, sensu stricte farsą nie będąc, klimatem przypomina shakespeare'owskie Wiele hałasu o nic.
Trudno uwierzyć, że książka ma ponad sto temu. Napisana jest specyficznym językiem wczesnego modernizmu (Virginia Woolf przyjaźniła się z autorem zachęcając go do pisania), przez co nie każdy może przez nią przebrnąć. Ale jeśli tylko skusicie się podążać tropem romantycznej miłości i wartkich dialogów, na pewno będziecie zadowoleni z lektury (szczególnie emocjonujący jest rozdział XV Dramat domowy - gryzłam kołdrę z nerwów!)
Na pewno sięgnę po Domostwo Pani Wilcox (Howards End) i inne książki tego autora. Mam ochotę również odświeżyć sobie filmy Jamesa Ivory'ego na podstawie prozy Forstera.
Polecam!

Kafka w Rey Banach, czyli Haruki Murakami, mój ulubiony postmodernista...

W roku 1933 Breton i Eluard w piśmie surrealistów Minotaur opublikowali ankietę składającą się z zaledwie dwu pytań.

1. Jakie było spotkanie kapitalne w pani/pana życiu?
2. Do jakiego stopnia spotkanie to wywarło lub wywiera na pani/panu jeszcze wrażenie czegoś przypadkowego, czegoś koniecznego? 


Każdy z bohaterów prozy Murakamiego mógłby wziąć udział w takiej ankiecie, udzielając szalenie intrygujących odpowiedzi. Moją pierwszą książką M. była sztandarowa dla tego autora Kronika ptaka nakręcacza. Bohater, zwykły zjadacz chleba, żyjący sobie anonimowo gdzieś w jednej z wielkich japońskich aglomeracji, traci kota. Z kotami już tak jest, że chodzą własnymi ścieżkami. Ale potem odchodzi żona. Nie, nie odchodzi; ona jest stracona... Przez pierwsze sto stron powieść nabiera rozpędu jak śnieżna kula, biorąc rozpęd, by ostatecznie rzucić się na czytelnika i wciągnąć go w ten ni to realny, ni to surrealistyczny świat. 

Bohater większości powieści Murakamiego to everymen, poukładany, umiejący (i lubiący) sprzątać i gotować, ubrany niezbyt przesadnie, ale markowo, przeważnie bez pracy, albo pracujący w wolnym zawodzie. To samo tyczy się kobiet. Ciężko lubić czy nie lubić jego postaci; raczej można się z nimi utożsamiać (są bardzo ludzkie, dobrze nakreślone). Zawsze obecna jest muzyka klasyczna, i to w wysmakowanej formie. Nastolatki w jego książkach mają własne zdanie i dziwnym zrządzeniem nie chodzą do szkoły. Koty gadają (Kafka nad morzem), hotele znikają, pojawiają się podejrzani profesorowie (Koniec świata i Hard Boiled Wonderland), lub dodatkowy księżyc (1Q84), a punktem wyjścia jest egzystencjalna pustka. Mówię egzystencjalna, bo mam na myśli raczej nagły brak, taki jak zniknięcie kota, żony, dziewczyny (Tańcz, tańcz, tańcz)

A całość polana jest turpistycznym sosem rodem z Topora - makabryczny opis obdzierania ze skóry żołnierza w czasie II wojny światowej, zjadanie kocich serc, by posiąść ich duszę i zrobić z nich flet, etc.

W jednym z wywiadów Murakami tak mówi o swoim pisarstwie:
Mówię o sobie, bo siebie znam. Wiem tylko, że w kolejnych książkach zanurzałem się coraz bardziej we własną psychikę. Aby poznać się lepiej, schodzę coraz niżej i niżej na dno studni. W sensie przenośnym, oczywiście. Lubię też obalać mury, pokonywać je. Zajrzeć na drugą stronę i trochę powęszyć. A potem wracam. Na tym polega pisanie powieści. Poszukiwanie ciemnych stron własnego ja, rzeczy, których o sobie nie wiemy. Jeśli ktoś potrafi przekraczać te granice, może wzbudzić zainteresowanie mieszkańców Afryki albo Azji. Ale to wymaga odwagi i pokonania muru, granicy, wobec której czujesz się samotny i bezbronny. Gdy już znajdziesz się po drugiej stronie, możesz być innym człowiekiem. Bardziej wolnym. Staram się, by w moich powieściach nie zabrakło takich doświadczeń. 

Być może stąd w każdej powieści autor zdrowo popuszcza wodze fantazji aż do granicy snu, nie popadając przy tym w śmieszność.