Japonia towarzyszy mi od najwcześniejszych lat. Jako mała dziewczynka pokochałam nadawany u nas serial Oshin, w programach ukazujących różnorodność świata podziwiałam rytuał parzenia herbaty, a japońska sztuka szturmem podbijała moje maleńkie serce choćby za sprawą teatrzyku o pięknej królewnie zaklętej w żurawia.
W dorosłym życiu sięgam po japońską literaturę (oczywiście Murakami, Kōbō Abe, Kakuzo Okakura, czy Kenzaburo Oe), oraz po tę opisującą Kraj Kwitnącej Wiśni.
Ostatnio stałam się dumną posiadaczką W Japonii, czyli w domu, pióra Amerykanki od trzydziestu lat mieszkającej w niewielkiej wiosce pod Kioto. Rebecca Otowa pięknym, czasem lirycznym językiem opisuje swoje codzienne zmagania z obcą kulturą, której stała się częścią. Początkowo, jako młodej, niezależnej kobiecie było jej trudno podporządkować się patriarchalnemu społeczeństwu opartemu na sztywnych zasadach przestrzeganych od pokoleń. "Moje kuzynki - pisze Otowa - chciały, bym się dopasowała, ponieważ szczerze wierzyły, że tak będzie lepiej dla mnie i dla innych. Przekonywały mnie, że wszystkie japońskie żony robią to czy tamto. Wprawdzie każdy mógł się łatwo przekonać, rozglądając się po okolicy, że wcale tak nie jest, ale żony, które żony, które nie zachowywały się w idealny japoński sposób przedstawiono mi jako złe. W rzeczywistości stałam się bardziej japońska, niż inne żony w moim wieku."
Rodzina Otowa zamieszkuje trzystuletni tradycyjny dom, w którym w zależności od pory roku wprawia się drzwi letnie lub drzwi zimowe. Ilustracje i zdjęcia w książce ukazują ten sam dom w latach 20-tych ubiegłego wieku i ten sam dom w niezmienionym kształcie u progu XXI-go wieku.
Autorka opisuje w krótkich esejach obyczaje związane ze świętowaniem, obrzędami, domowymi bóstwami, oraz sprawami domowymi, takimi jak ogrzewanie, higiena. Jest rozdział poświęcony słodyczom i rozdział poświęcony księżycowi; "Kiedy Japończycy patrzą na Księżyc, nie dostrzegają, jak my, radosnej i trochę jowialnej twarzy życzliwego człowieka. Ich kultura nakazuje podziwiać królika ubijającego ryżowe ciastko omochi w wielkim drewnianym moździerzu." Jak mi to wyłuszczył mój mąż, to zrozumiałe dla fanów Czarodziejki z księżyca, bo ona miała na imię Bunny i jej tajne hasło zawierało coś o pieczeniu ciastek na Księżycu.
Czytając W Japonii, czyli w domu miałam wrażenie, że Amerykanie wszystkiemu się dziwią; dziwne są dla nich zmiany pór roku, tradycja i zwyczaje. Takie samo wrażenie odniosłam czytając Lekcje madame Chic. Być może dla nas, wychowanych w kulturze zdejmowania butów przed wejściem niektóre japońskie zwyczaje nie są wcale dziwne. Tak samo jak w Japonii tak i u nas nie wypada przyjść z pustymi rękami, wręczanie kopert jest zwyczajnym procederem (nie mówię o łapówkach rzecz jasna;), nosimy inne obuwie po domu, a inne na zewnątrz, dogrzewamy się piecykami, a teściowe, zupełnie jak ich japońskie odpowiedniki, uczą młode żony jak upiec tak a nie inaczej roladę, czy doprawić modrą kapustę. No i kiedy przeczytałam o specyficznych japońskich słodyczach, pakowanych "na prezent" od razu pomyślałam o naszych wymyślnych odpustowych słodyczach, o oblatach i szklokach. Kto wie, może prawdziwemu Ślązakowi bliżej do mieszkańca Kioto, niż by się wydawało?