Nie wiem, czy będę się mogła otrząsnąć z takiej dawki smutku i przerażenia. Kończyłam dwie wstrząsające książki: Pamiętnik i inne pisma z getta Janusza Korczaka oraz Pianistę, czyli wspomnienia Władysława Szpilmana. Obaj byli postaciami znanymi w przedwojennej Warszawie, jeden był społecznikiem, drugi – artystą. Jeden zginął u boku wychowanków, drugi – cudem ocalał z holokaustu. Obaj – i Korczak i Szpilman – zamknięci byli w warszawskim getcie, w którym zgromadzono około 460 tysięcy osób na stosunkowo małym obszarze. Tuż przed wojną w Polsce żyło 3,5 miliona Żydów. Po wojnie zostało ich zaledwie 240 tysięcy. Systematycznie wykańczani psychicznie, a później i fizycznie, doprowadzani do nędzy, chorób, w końcu mordowani na masową skalę.
Pamiętnik Korczaka pisany jest w większości w 1942 roku, ostatni zapis datowany jest na kilka dni przed wywózką Domu Sierot do Treblinki, gdzie zginęli wszyscy bez wyjątku. Szpilman spisał swoje wspomnienia tuż po zakończeniu wojny, jeszcze „na świeżo” (pierwsze wydanie jego wspomnień było w roku 1946, ale później cenzura uniemożliwiała dalsze wydania z uwagi na niewygodne dla siebie fakty).
Janusz Korczak, lekarz, intelektualista, pisarz, propagator „wychowywania” dziecka (a nie jego „hodowania”, czy „tresowania”) był dyrektorem i wychowawcą jednego z pośród trzydziestu sierocińców i internatów, znajdujących się na terenie getta. W swoich zapiskach zostawił kronikę codziennych zmagań o egzystencję dużej grupy sierot, na tle coraz bardziej wyniszczanego getta. Bolesne są zapisy o „umieralni dla dzieci”, gdzie z 10-ciu przyjętych w tygodniu umierało dziewięć, lub wszystkie. Ale dla Janusza Korczaka dzieci to nie liczby w statystykach, a Moniuś, Reginka, czy Chaimek. Trzeba nie tylko napalić w piecu, dać jeść, oprać, podać lekarstwo, ale i przytulić, opowiedzieć bajkę o Kocie w butach. Po rozdziale Dwie trumny myślałam, że serce mi pęknie i chciałam odłożyć książkę. Nie mogłam. Taki niesamowity ładunek emocjonalny niosą ze sobą słowa Korczaka, że tylko kamień by nie zapłakał nad losem tych dzieci…
Pamiętnik Korczaka pisany jest w większości w 1942 roku, ostatni zapis datowany jest na kilka dni przed wywózką Domu Sierot do Treblinki, gdzie zginęli wszyscy bez wyjątku. Szpilman spisał swoje wspomnienia tuż po zakończeniu wojny, jeszcze „na świeżo” (pierwsze wydanie jego wspomnień było w roku 1946, ale później cenzura uniemożliwiała dalsze wydania z uwagi na niewygodne dla siebie fakty).
Janusz Korczak, lekarz, intelektualista, pisarz, propagator „wychowywania” dziecka (a nie jego „hodowania”, czy „tresowania”) był dyrektorem i wychowawcą jednego z pośród trzydziestu sierocińców i internatów, znajdujących się na terenie getta. W swoich zapiskach zostawił kronikę codziennych zmagań o egzystencję dużej grupy sierot, na tle coraz bardziej wyniszczanego getta. Bolesne są zapisy o „umieralni dla dzieci”, gdzie z 10-ciu przyjętych w tygodniu umierało dziewięć, lub wszystkie. Ale dla Janusza Korczaka dzieci to nie liczby w statystykach, a Moniuś, Reginka, czy Chaimek. Trzeba nie tylko napalić w piecu, dać jeść, oprać, podać lekarstwo, ale i przytulić, opowiedzieć bajkę o Kocie w butach. Po rozdziale Dwie trumny myślałam, że serce mi pęknie i chciałam odłożyć książkę. Nie mogłam. Taki niesamowity ładunek emocjonalny niosą ze sobą słowa Korczaka, że tylko kamień by nie zapłakał nad losem tych dzieci…
W Pianiście Szpilman wspomina Korczaka, jego odwagę i wierność ideałom. Zapiski Władysława Szpilmana napisane są z niemal dziennikarską pozbawioną zbędnych ozdobników precyzją. Muzyk pozostawia obraz getta z nieco innej strony, ale nadal jesteśmy w tym samym piekle, z którego trudno się wydostać. Pamiętam, że Roman Polański pisał, że z getta można było uciec, ale o wiele ciężej było przeżyć poza jego murami. Szpilman miał przyjaciół, którzy nie bali się narażać życia dla niego (państwo Buguccy), a także, jak już kiedyś wspominałam, trafił na „jedynego c z ł o w i e k a w niemieckim mundurze”; kapitan Wilm Hosenfeld jest bowiem ukrytym bohaterem Pianisty; do książki dołączone są fragmenty jego pamiętnika z roku 1943, które zadają kłam teorii, że o zbrodni przeciw ludzkości, którą uprawiali na ziemiach polskich naziści, nikt na zachód od Warty nie wiedział. W posłowiu napisanym przez Wolfa Biermanna (poeta, prozaik, a także dysydent niemiecki) dowiadujemy się, że ten przedwojenny nauczyciel pomógł nie tylko Szpilmanowi, ale innym Polakom.
Obie książki powinno się przeczytać. Każdy powinien po nie sięgnąć, jak sięga się po wstrząsające Medaliony Nałkowskiej. Obie książki są świadectwami woli życia i bezinteresownej ofiarności w opozycji do ludzkiego okrucieństwa.
Jeszcze taka mała dygresja na koniec. W Pianiście Polańskiego role tytułową zagrał Adrien Brody, którego dziadek jeszcze przed wojną przyjechał do Stanów. Tylko on przetrwał; cała rodzina zginęła w obozach śmierci. A ileż było takich rodzin, z których nie przetrwał nikt…
Obie książki powinno się przeczytać. Każdy powinien po nie sięgnąć, jak sięga się po wstrząsające Medaliony Nałkowskiej. Obie książki są świadectwami woli życia i bezinteresownej ofiarności w opozycji do ludzkiego okrucieństwa.
Jeszcze taka mała dygresja na koniec. W Pianiście Polańskiego role tytułową zagrał Adrien Brody, którego dziadek jeszcze przed wojną przyjechał do Stanów. Tylko on przetrwał; cała rodzina zginęła w obozach śmierci. A ileż było takich rodzin, z których nie przetrwał nikt…
Ja też uważam że takie książki po prostu każdy powinien przeczytać. Boli mnie że ludzie młodzi żyją czasem bez świadomości co zawdzięczajom swoim dziadkom czy pradziadom, i po jakiej - choć może to zabrzmi patetycznie - skąpanej we krwi ziemi chodzą. Ale jest to przecież prawda. Brawa za post! pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńW Gliwicach tak tego nie odczuwałam, ale tu, w Kamieniu co krok jakiś pomnik pamięci pomordowanych: na cmentarzu w Książenicach jest pomnik, w lesie w Leszczynach krzyż, a okoliczni mieszkańcy jeszcze pamiętają, jak było, kiedy rozpoczęła się wojna.
Usuń