Header Image

Harda - Elżbieta Cherezińska

Tytułem wstępu tylko jedno zdanie: absolutnie fenomenalna powieść historyczna! 


źródło: LubimyCzytac.pl

Główna bohaterką jest Świętosława, córka Mieszka I-go i Dobrawy, siostra Bolesława Chrobrego. Z racji charakteru zwana Hardą, a po wyjściu za mąż Sigridą Storradą (mocną w słowach). Choć o Świętosławie/Sigridzie powstawały legendy, nic tu nie jest pewne, ponieważ niemal brak historycznych źródeł pisanych z tego okresu.

"Harda" opowiada współczesnym, soczystym językiem o świecie sprzed tysiąca lat. Postaci historyczne mieszają się z wykreowanymi wyłącznie w wyobraźni autorki – i te pierwsze i te drugie zostały ożywione w plastyczny sposób.  

Od pierwszych stron powieści wkraczamy w świat europejskiej polityki, swoistej "gry o trony". Moim zdaniem wątek miłosny jest drugorzędny, a właśnie owa polityka i roszady na szczytach władzy są w powieści wiodące. Sigrida ukształtowana przez Cherezińską jest niezwykle ambitna, mądra i twarda. Była nie tylko matka królów, co bezkompromisową królową. 

Elżbieta Cherezińska opierała się głównie na kronikach oraz sagach skandynawskich, resztę dopisała jej pomysłowość, dlatego losy bohaterów przedstawione są tak sugestywnie i spójnie. Można powiedzieć, że autorka przeprowadziła swoistą renowację i z rozprysków historii i legend poskładała z powodzeniem niezwykły fresk.

Spotkanie z autorem „Cieni”, Wojciechem Chmielarzem

We wtorek gościem rybnickiej biblioteki był autor kryminałów, Wojciech Chmielarz. Pisarz odpowiadał na pytania odnośnie najnowszej książki „Cienie”, które są piątą odsłoną cyklu o komisarzu Mortce. Przygotowując się do pytań przeczytałam wszystkie dostępne wywiady i opinie, i zwróciłam uwagę na to, że już teraz mówi się o tym, że „Cienie” mogą być jednym z lepszych kryminałów bieżącego roku. Sama podzielam to zdanie, bo mimo objętości, przeczytałam „Cienie” niemal jednym tchem. 

Pan Wojciech Chmielarz i ja w roli moderatorki spotkania. Zdjęcie: https://www.biblioteka.rybnik.pl/

„Cienie” ujawniają sieć powiązań stołecznych policjantów z gangsterami. Akcja powieści rozgrywa się co prawda kilka lat temu i choć zamyka wątki z dotychczasowych części cyklu, doskonale można się w niej odnaleźć nawet bez znajomości poprzednich "odcinków'. Choć autor przyznał, że to na razie koniec serii z Jakubem Mortką, to jednak nie przekreśla tej postaci.  

Czytając „Cienie” zwróciłam uwagę na zaburzenie zwyczajowego policyjnego tandemu: Mortka i jego partner, Kochan, raczej ścierają się ze sobą, rywalizują, bardziej byłabym skłonna uczynić Suchą (moja faworytka), dość oryginalną policjantkę, partnerką głównego bohatera. Także intryga kryminalna niby od początku była oczywista, ale w miarę czytania autor przeczołgał nas (czytelników) po zakamarkach drugiego dna. Chociaż jest to moje pierwsze spotkanie z Mortką, już teraz obiecuję sobie sięgnąć po wcześniejsze części, a z racji tego, że jestem urodzoną gliwiczanką, nie mogę nie przeczytać także i pozostałych powieści. 

Autor zagadnięty o cykl gliwicki odpowiedział, że Dawid Wolski pojawi się jeszcze tylko raz, bo formuła z „najgorszym detektywem w Polsce” powoli się wyczerpuje – „ta postać nie rozwija się”, więc nie ma czego zaoferować czytelnikom. 
A już w maju ma się ukazać kryminał psychologiczny, której oś fabuły będzie skupiała się wokół zaginięcia nastolatki.

Kryminały ukazujące się na naszym rynku wydawniczym są w większości pisane skrupulatnie, ponadto dotykają wielu ważnych kwestii, na czym nie traci warstwa czysto rozrywkowa. Według pana Wojciecha kryminał jest spadkobiercą literatury wagonowej, co nie znaczy, że ma być pisany sztampowo i bez dobrego researchu. Być może waśnie w kryminale tkwi ratunek przed upadkiem czytelnictwa w Polsce. 

Padły również pytania o inne gatunki literackie, jak w przypadku „Królowej głodu” (postapokaliptyczne fantasy, wydane kilka lat temu), jednak autor dobrze czuje się w konwencji kryminału. 


Chmielarz opowiadał także o pracy u Piotra Niemczyka, byłego szefa UOPu, stykał się wówczas zawodowo z byłymi policjantami, agentami służb specjalnych, co miało późniejszy wpływ na fabułę i klimat powieści. 

Niemal równocześnie z „Cieniami” ukazała się reedycja „Podpalacza”. Jednakże ze względu na prawa, nie można na razie mówić o wznowieniu wcześniejszych powieści w nowej szacie graficznej. 

Oczywiście nie zabrakło pytań ze strony publiczności, między innymi o inspiracje, ulubionych twórców kryminałów (tu padły nazwiska Anny Kańtoch oraz Zygmunta Miłoszewskiego), a także o „dzień pracy pisarza”. 

Po spotkaniu, już niejako za kulisami zawiązała się rozmowa odnośnie spadku czytelnictwa i wpływie lektur na ten opłakany stan. Podzielam zdanie pana Wojciecha, że dzieci i młodzież odrabiają istną pańszczyznę sięgając z musu po literaturę archaiczną, w większości niezrozumiałą i nieatrakcyjną. Ale to już temat na zupełnie inną dyskusję…

Za możliwość lektury najnowszej powieści Wojciecha Chmielarza dziękuję 

Ktoś we mnie - Sarah Waters

Z pewnością podobnie jak ja, hołdujecie zasadzie „najpierw książka potem film”? Jeżeli tak, sięgnijcie śmiało po powieść Sarah Waters „Ktoś we mnie”. Zdjęcia do filmu już się rozpoczęły i nawet wyciekły pierwsze fotki z planu. Liczę na klimatyczny kameralny horror w doborowej obsadzie i mam nadzieję, że film spełni moje oczekiwania co do wizualnej strony. Spodziewam się czegoś w klimacie doskonałego moim zdaniem filmu „Szepty” (The Awakening). 

źródło: LubimyCzytac.pl

Jednakże książką jestem lekko rozczarowana. Chyba zbyt wiele spodziewałam się po tak utytułowanej autorce. Być może trafiłam na jej słabszą pozycję, więc nie skreślam jej definitywnie (chciałabym przeczytać jej sztandarowe dzieło „Muskając aksamit”). Na moje rozczarowanie wpływ miała nie sama fabuła, co niespieszna, co i rusz zwalniająca narracja, niesprecyzowana konwencja oraz irytujące cliffhangery. 

Całą historię poznajemy z ust małomiasteczkowego lekarza, doktora Faradaya, który za sprawą wizyty w podupadającym domostwie zaprzyjaźnia się z jego lokatorami. Jednakże stary dom skrywa swoje tajemnice, i jak to się często zdarza w wiekowych domostwach, sprawa ociera się o spirytyzm. Jednakże polski tytuł sugeruje, w która stronę „powinien być” skierowany języczek u wagi. 

Owszem, powieść może się podobać, szczególnie jej wątek socjologiczny, chodzi bowiem o zubożałą po II wojnie światowej angielską arystokrację; niedawni panowie w pocerowanych ubraniach roboczych zasuwają po gumnie jak nie przymierzając „jacyś chłopi”, a panie zamiast nosić perły, otulają się powycieranymi kocami, bo nie ma czym w piecach palić. Degradacja, a co za tym idzie wycofanie z życia publicznego potęguje tylko wrażenie wyobcowania. 

Głównym moim zarzutem jest niezdecydowanie autorki co do konwencji. Jeżeli to ma być horror – za mało straszy, jeżeli powieść psychologiczna, to portret doktora Faradaya jest niezbyt skomplikowany. Czegoś zabrakło, choć domyślam się, że rozwiązanie miało być niejednoznaczne i zostawiać nutkę niepewności, ale dla mnie osłabiło wymowę całej powieści. I kiedy już już akcja strzela w górę fajerwerkami ektoplazmy, wszystko nagle ucicha i jesteśmy świadkami nudnawej konwersacji w zdegradowanym saloniku. 

Jak wspominałam na początku, czekam z utęsknieniem na film, w którym grają Domhnall Gleeson (doktor Faraday), Will Poulter (Roderick Ayres), Ruth Wilson (Caroline Ayres) oraz czarująca jak zwykle Charlotte Rampling (pani Ayres). Pozostaje mi jedynie nadzieja, że polski dystrybutor nie zawiedzie (jak w przypadku „Goodby, Chrostopher Robin”.

Miasto archipelag: Polska mniejszych miast - Filip Springer

To już moje kolejne spotkanie z Filipem Springerem, reporterem, publicystą i fotografem. Od lat z kręgu jego zainteresowań nie znika architektura, szczególnie jej liczne kurioza, jak Stonehenge ze snopków siana, czy prowincjonalne hotele budowane w stylu "przepysznym". 


Na jednym ze spotkań, autor skonstatował, że nie jest w stanie zmienić przestrzeni, ani pojmowania architektury przez społeczeństwo, może jedynie punktować co bardziej widoczne spaczenia.

Z racji specyficznego tematu, Springer ociera się także o ważne aspekty socjologiczne, szczególnie widoczne w przypadku książki "Źle urodzone", gdzie wpisał się w nurt przewartościowania pewnych pojęć interesujących generację obecnych czterdziestolatków. 

Tak było i w przypadku Miasta Archipelagu, gdzie esej architektoniczny spotyka się z reportażem socjologicznym. "Rozpocząłem podróż, tak jak trzeba, od mapy", pisze Springer we wstępie. Mapa jest dość specyficzna, bo leciwa, przedstawiająca zapomniane dziś 49 województw. "Planując tę podróż, godzinami gapiłem się w mozaikę kolorowych plam, próbując połączyć jedną logiczną linią wszystkie te miasta, które były stolicami województw, a dziś już nimi nie są."

Tu rozpoczyna się podróż, którą autor odbywa nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie – nie jest to nasz zwyczajny czas liniowy, ale interferencja lat przedwojennych, powojennych i obecnych. Czas splata się tu jak pasma warkoczy, lub płynie jak woda: "Dajmy na to figurka słonia - ma dwieście lat. Miała pewnie kilkunastu właścicieli. I kto ma tu kogo odmierzać? Kto kogo posiada?" pyta w Lesznie właściciel antykwariatu. 

Właściwie, kiedy czytałam przypomniało mi się wielokrotnie cytowane powiedzonko o pięknym kraju i ludziach k*. U Springera jest odwrotnie, to ludzie są piękni, a kraj tak brzydki, że oczy usychają. Kilkukrotnie nawet Springer pastwi się nad Koszalinem, który byłby ładny, gdyby nie centrum. Tu nawet matka natura dokłada swoje pięć groszy, by unicestwić to szkaradztwo, jakim są miasta, o czym dobitnie świadczy historia wybuchu wody w Pile (sic!).

Za to ludzkich bohaterów Springer wybrał bardzo pozytywnych – tu każdy coś tworzy dla swojej małej ojczyzny, i jak zakochany głupiec próbuje, ile sił, by wokół było lepiej, dostatniej, przyjemniej.

Dziecko wojny - Sara Nović

Jak zmierzyć się z traumą? Najlepiej ją przepracować. A jak zmierzyć się z traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, kiedy przypadło ono na czasy krwawego konfliktu?
źródło: LubimyCzytac.pl

Z taką przeszłością musi się zmierzyć Ana, bohaterka powieści Sary Nović "Dziecko wojny". Ana Jurić, Chorwatka z Zagrzebia jako dziesięciolatka była świadkiem szybko eskalującego konfliktu na Bałkanach. "Współczesna wojna charakteryzowała się tym, że mieliśmy przywilej oglądania destrukcji naszego kraju w telewizji." Lecz szybko stało się jasne, że konflikt będzie narastał i pochłonie niejedną rodzinę. Niefortunny zbieg okoliczności przesądzi o życiu i śmierci najbliższych Any.

Dziesięć lat później Ana, już jako Amerykanka została poproszona o wystąpienie w ONZ na temat dziecięcych żołnierzy, ponieważ była jednym z takich nieletnich bojowników. Musi na nowo zmierzyć się z ranami na psychice, rozdrapać je, by zaczęły się goić. Od lat żyje jako dziecko zamerykanizowanych Włochów, i nikt nie podejrzewa, że pochodzi z Europy. Choć, jak sama pisze, ma ciemne oczy po matce, a po ojcu jasną, piegowatą cerę, przez którą rówieśnicy jeszcze w Chorwacji przezywali ją Czeszką lub Polką.

Ana do pewnego stopnia żyje normalnie, lecz jest wrażliwsza niż reszta jej otoczenia. Studiuje literaturę, przyjaźni się z profesorem, który podrzuca jej powieści innego emigranta, W. G. Sebalda, a na ścianie jego gabinetu wisi plakat z Szymborską. Jednak Ana cały czas maskuje swoja przeszłość, izolując się od głębszych relacji nawet z chłopakiem: "Nie chciałam, żeby Brian poznał Juniora [wuja]; separowałam go od całej rodziny w obawie, że wymknie im się coś o mojej przeszłości."

Lekarstwo na tę chorobę jest jedno: powrót do powojennego Zagrzebia, odnalezienie śladów przeszłości i przyjaciół rodziny, o których nie wie nawet, czy żyją.

"Dziecko wojny" jest debiutem powieściowym Sary Nović. Jest to debiut dojrzały i wyważony. Choć opisuje piekło, które wręcz przytłacza jej bohaterkę, czytelnik nie odnosi wrażenia beznadziejności sytuacji. Być może to charakter Any, która jest odważną, rezolutną dziewczynką (a później kobietą) każe nam ją z miejsca polubić i - może to zabrzmi dziwnie - dopingować ją. W książce cały konflikt pokazany jest oczami dziecka, lecz nie jest to widok naiwny.

Trzymam kciuki za dalszą karierę Sary, która działa również na rzecz niesłyszących. Polecam jej mądry artykuł dla The Guardian o byciu niesłyszącą powieściopisarką. What it's like to be a deaf novelist

Światło, którego nie widać - Anthony Doerr

O ile końcówka zeszłego roku przyniosła mi czytelnicze rozczarowania, o tyle 2018 rozpoczął się dla mnie od znakomitej prozy! Właściwie Światło, którego nie widać jest tak dobrą powieścią, że jeszcze ją przetrawiam.


Pisana z rozmachem przez ponad dziesięć lat najnowsza powieść amerykańskiego autora, Anthony'ego Doerra, zachwyciła czytelników na całym świecie, a także przykuła uwagę krytyki i przyniosła powieściopisarzowi prestiżową Nagrodę Pulitzera.

Historia opowiada o dwojgu młodych ludziach, niewidomej nastoletniej Francuzce oraz osieroconym niemieckim chłopaku. Bohaterowie wplątani są w wojenną machinę - ona jako uciekinierka z okupowanego Paryża, on jako żołnierz Wehrmachtu.

Marie-Laure zafascynowana powieściami Verne'a, które "pożera" czytając Braille'em, staje się powierniczką sekretu, który powierza jej mimo woli ojciec, ślusarz paryskiego muzeum, oraz konstruktor przemyślnych schowków i miniatur. Werner, wychowaniec sierocińca na pozór skazany na dożywotnią pracę w kopalni, dzięki swojemu zamiłowaniu do radioodbiorników i ich działaniu znajduje się w prestiżowej szkole, która jednak bardziej przypomina zindoktrynowaną szkołę przetrwania, gdzie "słabszy" zostaje "zadziobany" przez nastoletnich oprawców. Losy obojga krzyżują się w nadmorskiej miejscowości Saint–Malo.

Co ciekawe, młody Niemiec nie jest przedstawiony w kategoriach, które się nasuwają; świat Doerra nie jest spolaryzowany na dobrych Francuzów i złych Niemców, wręcz mogłabym rzec, że kategorie podobnego dualizmy w ogóle autora nie interesują. Jednym z ważniejszych wątków jest za to pewien unikatowy klejnot, który zgodnie z legenda niesie ze sobą klątwę.

Jednakże Doerr nie funduje czytelnikowi wyciskacza łez ani też klasycznej prozy wojennej. Powieść utrzymana jest w tonie realizmu, lecz bez zbędnej brutalizacji. Przekonuje także punkt widzenia młodych bohaterów, dla których z racji wieku wszystko jest jeszcze na poły magiczne, nieznane i wyolbrzymione.

Proza Amerykanina jest tak plastyczna, że niemal już oczyma wyobraźni widziałam filmowe ujęcia (być może to specyfika prozy naszych czasów, że autorzy celowo tworzą niemal już gotowe materiały na ekranizacje). Jestem pewna, że prędzej, czy później film powstanie i pozostaje tylko mieć nadzieje, że twórcy unikną pułapki zbędnej sentymentalizacji.

Rozmyślania - Marek Aureliusz

Na przełomie 2016 i 2017 roku miałam okazje uczestniczyć w niezwykle inspirującym kursie biblioterapii na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Poznałam na nim wspaniałe, zarażające optymizmem i kreatywnością prowadzące oraz współuczestniczki kursu przybyłe z całej Polski; wymieniałyśmy się nie tylko doświadczeniem ale także tytułami książek, które mogą być pomocne na zajęciach z biblioterapii.


Ze swojej strony zaproponowałam książkę z dziedziny filozofii. Nasycone mądrością i głębią "Rozmyślania" Marka Aureliusza. Marek Aureliusz był rzymskim cesarzem z II-go wieku. Słynął z mądrości, oraz zamiłowania do filozofii stoickiej.O genezie Rozmyślań wiadomo niewiele – prawdopodobnie były spisanymi wykładami Aureliusza, które pierwotnie nosiły nieformalny tytuł O sobie samym; domniemywa się także, że były spisane dla syna cesarza, Kommodusa (cesarza-tyrana ukazanego w filmie Gladiator).

Utrzymane w duchu myśli stoickiej "Rozmyślania" są zbiorem luźnych rozważań, pełnym mądrych sentencji, a głębia monologu wewnętrznego autora robi ogromne wrażenie. Marek Aureliusz uczy, jak żyć spokojnie, być powściągliwym, wyzbyć się zgubnej pychy i ułudy, co ma doprowadzić do dobrego życia, a także wyjaśnia wiarę w bogów, często przy tym cytując Epikteta ("Duszyczką jesteś dźwigającą trupa"), Platona i Antonina (poprzednik Marka Aureliusza na tronie, także wielki admirator filozofii stoickiej). "Nigdzie – pisze Marek Aureliusz – nie schroni się człowiek spokojniej i łatwiej, jak do duszy własnej (…). A nic innego nie nazywam spokojem, jak wewnętrzny ład."

Jak na wstępie zaznaczyłam, jest to dobra pozycja w biblioterapii, z której można czerpać garściami potrzebne maksymy, jak tę o puszczaniu złych rzeczy w niepamięć: "Usuń wyobrażenie, a usunie się i poczucie krzywdy, usuń poczucie krzywdy, a usunie się i krzywda." Dalej autor pisze: "Od tego, co sobie często wyobrażasz, zawisł twój sposób myślenia. Dusza barwi się wyobrażeniami." Spróbujmy więc myśleć ociupinkę pozytywniej, kto wie, a nóż będzie się nam lepiej żyło?Jak pokornie znosić to, co nam się przydarza, szczególnie ze strony innych? "Jeżeli to od ciebie zawisło, dlaczego to robisz? Jeżeli od kogo innego, dlaczego się gniewasz? (…) Jeżeli możesz, to go popraw. A jeśli nie możesz to popraw jego czyn. A jeśli i tego nie możesz, cóż ci pomoże gniewanie się?"

Autor ma także wiele zrozumienia dla ludzkiej natury, kiedy niemal wykrzykuje "A choćbyś pękł, nie zmieni się postępowanie ludzi", i przypomina, że "ludzie istnieją dla siebie wzajemnie. Albo ich wiec pouczaj, albo znoś".Na sam już koniec jeszcze jeden cytat z Rozmyślań "O cóż należy się starać? O to jedno: sprawiedliwy umysł, działalność pożyteczną dla ogółu i mowę niezdolną nigdy do kłamstwa, i umysł pogodnie przyjmujący to, co się dzieje, wszystko jako rzecz konieczną, jako rzecz zrozumiałą, jako to, co płynie z tego samego, co i my, początku i źródła"

Jonathan Strange i pan Norrell - Susanna Clarke

Nie pamiętam już dokładnie, w jakie odmętu internetu się zapuściłam, ale nagle zaświtała mi w głowie myśl - muszę wreszcie wypożyczyć Strange'a i Norrella. Przez kilka lat bezskutecznie poszukiwałam serialu (niestety nadal szukam, podobnie jak kolejnych odcinków Szkarłatnego płatka i białego). Książkę z miejsca zamówiłam w bibliotece i już wieczorem mogłam się nią delektować.


Tak, delektować! Magia. Kocham to słowo. Nie tylko całkiem przepadłam w Potterowskim uniwersum, ale dalej poszukuję czegoś choć odrobinę przypominającego genialny miniserial o Merlinie z Samem Neillem.

Wielka Brytania, czasy regencji (literacko – czasy Jane Austen), magia jest uprawiana czystko teoretycznie, co skojarzyło mi się z filozofią, którą dziś uprawia się wyłącznie w ujęciu historii filozofii. I nagle po setkach lat jeden nieśmiały egocentryczny człowieczek przywraca magię Anglii, a wręcz światu. Tytułowy Pan Norrell czyni z magii obiekt mody na miarę (późniejszych) wirujących stolików. Jednakże szybko zyskuje ucznia oraz, jak to często bywa, głównego adwersarza w osobie Jonathana Strange'a.

Powieść o angielskich magach jest debiutem Susanny Clarke. To debiut znakomity, przemyślany i świetnie napisany. Neil Gaiman wypowiada się o powieści w samych superlatywach; nie dziwota, że autorowi Nigdziebądź podoba się ten specyficzny mrok, fantazja i nieprzewidywalność fabuły, bo w niektórych momentach miałam wrażenie, że Susanna Clarke jest tym, czym Robert Galbraith dla JK Rowling.

Powieść liczy sobie z górką osiemset stron. I to jest... mało! Przygody magów i ich znajomych są tak pochłaniające, że angażują bez reszty. Sugestywnie wykreowane uniwersum wykreowane jest wręcz doskonałe - skłaniają się na to legendy, liczne przypisy, które odwołują się do wielu magicznych publikacji, a nade wszystko różnorodne i pochłonięte swoimi spraw(k)ami istoty magiczne, które lekce sobie ważą ludzkie ambicje i uczucia. Słowem - w Jonathanie Strange'u i Panie Norrelu można się zakochać!

* * * Ludzie na drzewach - Hanya Yanagihara * * *

Po Ludzi na drzewach sięgnęłam z obawą; Małe życie mną dogłębnie wstrząsnęło, bardzo je przeżyłam, więc co naturalne, nabrałam rezerwy do debiutanckiej powieści Yanagihary. Niepotrzebnie - powieść Amerykanki czyta się znakomicie i mogę się bez reszty zgodzić ze stwierdzeniem The Independent, że jest to lektura pochłaniająca.

Powieść skonstruowana jest dość nietypowo. Pamiętniki przeplatają się z fragmentami artykułów prasowych, a całość zaczyna się wedle przesłanek Hitchcocka, od "trzęsienia ziemi". Owym trzęsieniem ziemi jest oskarżenie noblisty o pedofilię i prawomocny wyrok skazujący. Miałam wrażenie, że gdzieś już o tym czytałam, i miałam rację - alter ego Nortona Periny jest Daniel Gajdusek, naukowiec uhonorowany w 1976 roku Nagrodą Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny za badania nad prionami, badania podobnie jak książkowy bohater prowadził na terenie archipelagu Mikronezji. Gajdusek w 1997 roku został skazany za pedofilię. Rozpętała się wówczas dyskusja, czy wybitne jednostki podlegają takim samym prawom moralnym, jak "zwyczajni" ludzie?

Geniusz często idzie w parze z szaleństwem, a co za tym idzie, z lekceważeniem zasad etycznych. Przykładów jest wiele, od genialnego lekarza Alfreda Bali Trevino (pierwowzór Hannibala Lectera z powieści Thomasa Harrisa), do choćby kompozytora doby późnego renesansu Carlo Gesualdo, który zamordował z zimną krwią żonę i jej kochanka. Przykłady można mnożyć, a wiele z nich dowodzi, że przestępcy celebryci traktowani są zdecydowanie łagodniej, niż reszta społeczeństwa.

Chociaż Ludzie na drzewach to nie traktat moralny, ale porusza - prócz wspomnianego, również inne ważne tematy - moralność białego człowieka, któremu "wolno wszystko", nawet traktowanie przedstawicieli innych ras, jak myszy doświadczalne, a także odpowiedzialność naukowców za ich odkrycia i konsekwencje tychże. Pod wpływem ujawnienia odkryć Periny (rzecz dotyczy nieśmiertelności, a właściwie kompleksu Selene, - organizmy tubylców z mikronezyjskiej wyspy U'ivu nie starzeją się dzięki spożyciu substancji zawartych w autochtonicznym gatunku żółwia zwanego U'ivu'ivu) życie na Ivu'ivu się przeobraża, rewelacje naukowca mają niebagatelne konsekwencje na życie mieszkańców wyspy oraz dla ekosystemu, w postaci najazdu zainteresowanych zyskiem koncernów farmaceutycznych, oraz rzeszy naukowców marzących o sławie.

Powieść poruszająca tak ważkie tematy zasługuje niewątpliwie na polecenie czytelnikom, którzy od lektury wymagają czegoś więcej niż jedynie rozrywki. Każdy czytelnik postawi sobie zatem pytanie, czy Norton Perina jest niesłusznie szkalowanym geniuszem, czy zręcznym manipulatorem i zbrodniarzem. 
Kwestię traktowania ludzi nie-kaukaskiego pochodzenia, można znaleźć nie tylko w Jądrze ciemności Josepha Conrada, ale i w książce Zabawa w Boga (At Play in the Fields of the Lord) Petera Matthiessena.

Król - Szczepan Twardoch

Intrygujące postaci przedwojennego światka przestępczego skupionego wokół Kercelaka, brudny świat, jakiego nie znajdzie się w przedwojennych filmach, zgrabnie rozwijana zabarwiona politycznie akcja powieści - tak najkrócej można scharakteryzować Króla Szczepana Twardocha.


Przyznam, że z tą powieścią mam nielichą zagwozdkę. Powieść wciąga, broni się na każdej płaszczyźnie, a z drugiej strony niepotrzebnie wrzucona metafizyka (Litani) sprawia wrażenie, że to jeden wielki fejk i burzy odbiór bandyckiej (nie łotrzykowskiej) historii. Fragmenty dotyczące dywagacji ontologicznych (gdzie mieszka ludzki byt) postanowiłam zaznaczyć karteczkami – widać tutaj jakieś dalekie echa wykształcenia autora (niekiedy zastanawiam się, czy dzieliliśmy wykładowców, pewnie niektórych tak) - te fragmenty szczególnie przypadły mi do gustu, pobudziły do myślenia. Ale nasycenie wulgaryzmów i seksów było wręcz groteskowe, szczególnie pod koniec powieści. I zachęcona opisami i okładką liczyłam na więcej boksu!

Dziwny jest ten półświatek wykreowany przez Twardocha; podobny kolorytem do przedwojennego Wrocławia czy Lwowa z kryminałów Krajewskiego, prawdopodobny i realny, ale niekiedy wydaje się snem narratora...

Śląskie Targi Książki

Urodziny, imieniny, gwiazdka i zajączek w jednym, czyli... jak spłukałam się na maksa, ale przynajmniej mam co czytać ;) 

Targi Krakowskie są niemal gargantuiczne, a przedzieranie się przed gęsty tłum wywołuje we mnie uczucie duszności. W Warszawie jeszcze nie byłam, ale podejrzewam, że jest podobnie. Ale co roku planuję budżet tak, żeby w listopadzie świętować totalną książkową rozpustę w Katowicach. 

W tym roku byłam tam i prywatnie i służbowo-blogowo, bo w piątek stałam na stosiku wymiankowym ŚBK. Zdążyłam tylko zrobić fotkę jeszcze nieuruchomionego stoiska, ale kiedy tylko zaczęto wpuszczać kupujących, od razu nasz kącik się zapełnił i nie było gdzie szpilki wsadzić! Takie oblężenie, nawiasem mówiąc, trwało przez trzy dni targów. 
Chodziłam od stoiska do stoiska z portmonetka w ręku i udało mi się trafić dziesięć kolejnych Kolibrów! Władek kupił sobie Umarły las i NieUmarły las, a także książeczkę po angielsku i 25 zagadek detektywistycznych. Adam - Życie w średniowiecznym zamku. A ja - grzeszyłam ile wlezie! 



Z wymiany mam: Gwiezdny pył, Mitologię Nordycką (za Bondę i Ahern), a potem za dwa starsze Gaimany dostałam The Beach i Sophie's World. Na stoisku z książkami anglojęzycznymi wybrałam: Turtles all the way down, Swing Time, The Buried Giant i Fantastic Beasts, ponadto mam też Inteligencję Kwiatów, która mnie po prostu zaczarowała! Obiecaliśmy sobie tradycyjnie kupić jakieś nowe gry i wybór padł na Sen i Na końcu języka

ASZdziennik miał rację - jestem targowym berserkiem zakupowym;)  Chociaż ocierałam się o sławy mniejsze i większe (słuchałam Niedenthala, Pakosińskiej, Siwczyka, Biedronia), to jakoś ani nie podeszłam, ani nie brałam autografów. 

Jestem naprawdę bardzo zadowolona i już się nie mogę doczekać, kiedy sięgnę po moje nowe zdobycze. Rozważałam jeszcze Mleko i miód, ale w końcu się nie zdecydowałam. Mam też na liście kilka pozycji, których nie udało mi się utrafić (więc chętnie odwiedzę moją ukochaną księgarnię). 


Stoisko wymiankowe ŚBK jeszcze bez tłumów (historyczne, koloryzowane)

Zatrute ciasteczko - Alan Bradley

Angielska prowincja lat 50-tych ubiegłego wieku, podupadła rezydencja rodu de Luce, Buckshaw, a w niej pracownia chemiczna – samotnia i ukochane miejsce jedenastoletniej Flawii. Dla rezolutnej dziewczynki doświadczenia, niekiedy niebezpieczne i ryzykowne, są całym światem, a wręcz można powiedzieć, że właśnie świat przyswaja za pomocą nieskazitelnej logiki wzorów chemicznych. 

https://www.instagram.com/p/BbY30Plgv0x/?taken-by=setnastrona

Pewnej nocy w posiadłości zjawia się nieznajomy, który wkrótce umiera. Trop prowadzi do zagadkowego morderstwa i kradzieży legendarnego znaczka z podobizna królowej Wiktorii, które miały miejsca niemal ćwierć wieku wcześniej.

Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły dodam, że to kryminał dla… nastolatków. Ale za to jaki! Powieść detektywistyczna napisana nieco w stylu panny Marple i Ojca Browna, a główna bohaterka dorównuje inteligencją i stosunkiem do świata, Sherlockowi Holmesowi. Napisana świetnie stylistycznie, z niezłą zagadka kryminalną. Zdecydowanie sięgnę po kolejne tomy, zwłaszcza, że wyszło do tej pory już siedem części.

Profesor Stoner - John Williams

Powieść uniwersytecka w literaturze anglosaskiej ma długą tradycję - Anglicy mają swojego Davida Lodge'a i Kingsleya Amisa, Stany Zjednoczone - Johna Edwarda Williamsa. O ile ci pierwsi uniwersytecki światek ukazują z przymrużeniem oka, o tyle Amerykanin pochyla się nad ludzką kondycją w poważnej pozie zatroskanego obserwatora.

https://www.instagram.com/p/BbOOsgxgdiB/?taken-by=setnastrona

Zwyczajne życie niemal od kolebki po grób głównego bohatera, Williama Stonera, pełne ciężkiej pracy, wyrzeczeń i zaprzepaszczonych ambicji. Z nadziei młodości do rozczarowań wieku średniego. 
Jedyny syn małżeństwa farmerów zostaje ku własnemu zdziwieniu wysłany na studia rolnicze. Na drugim roku rezygnuje z kierunku na Wydziale Rolniczym i zapisuje się na kursy literatury, filozofii i historii starożytnej. Na wakacje wraca na farmę, nie zdradzając słowem, że zmienił kierunek zainteresowań. "Miłość do literatury, do języka, do tajemnicy umysłu oraz serca przejawiającą się w maleńkich, dziwnych i niespodziewanych połączeniach liter układających się w czarny i beznamiętny druk - tę miłość, którą ukrywał, jakby była zakazana i niebezpieczna, zaczął ujawniać, najpierw nieśmiało, potem odważniej, a w końcu z dumą." I tak pracowity, ambitny, ale i introwertyczny Stoner pnie się po akademickich szczeblach kariery. W pewnym momencie ma, zdaje się, wszystko czego tylko może chcieć młody człowiek, przyjaciół, karierę a także ukochaną u swego boku.

Jednak nie jest to opowieść o amerykańskim self-made manie, o american dream, o człowieku sukcesu. Jest to studium człowieka rozczarowanego, który nic nie może poradzić na przeciwności losu, który nie jest waleczny, a zwyczajny, a chcąc jakoś przeżyć musi się stosować do reguł, które ustalają inni. Ta przejmująca proza dałaby się również streścić jako tytuł znakomitej powieści Hansa Fallady: "Każdy umiera w samotności". 

Dziwi mnie, że powieść dotarła do nas z półwiecznym opóźnieniem. Profesor Stoner został wydany w Stanach w 1965 roku, a w Polsce doczekał się tłumaczenia dopiero niedawno. Dodatkową rekomendacją jest wypowiedź Toma Hanksa na jej temat cytowana na okładce: "To pewnie najbardziej fascynująca książka, na jaką się natknęliście". Mnie bardzo przypomina Cienie nad rzeką Hudson, być może ze względu na tę delikatną nutę rozczarowania życiem, która wisi nad tekstem jak Chanel no 5 wokół wykwintnej kobiety.

Od pewnego czasu mówi się również o ekranizacji. Reżyserem podejmującym się sfilmowania prozy Willaimsa miałby być Joe Wright, a rolę tytułową prawdopodobnie powierzy się Caseyowi Afflekowi. Znając poprzednie produkcje reżysera, szczerze trzymam kciuki. 

Kolekcja nietypowych zdarzeń - Tom Hanks

Kolekcja nietypowych zdarzeń to oprócz Labiryntu duchów, literackie wydarzenie tej jesieni. Znany i lubiany hollywoodzki aktor, Tom Hanks, debiutuje w roli prozaika! Tego się można było spodziewać po kimś, kto nie tylko kolekcjonuje maszyny do pisania, ale i znany jest ze swojego zamiłowania do literatury pięknej.

https://www.instagram.com/p/Ba-zz_2AxOV/?taken-by=setnastrona

Tom Hanks serwuje czytelnikom ponad tuzin naprawdę dobrych opowiadań. Świetnie odmalowane maleńkie skrawki życia zwyczajnych ludzi. Dużo tu również Nowego Jorku, z różnych okresów - przedwojnie, czasy powojenne, lata 70-te, ale i zdarzają się opowiadania rozgrywające się na przedmieściach. Relacje międzyludzkie są ciepłe, życzliwe, dzięki czemu książka jest miłym relaksem po ciężkim dniu, oddechem przed snem.

Już jestem zakochana w opowiadaniu Przeszłość jest dla nas ważna, które jest nieco futurystyczną historią miłosną. W opowiadaniu Oto refleksje mojego serca przejrzałam się jak w lustrze - pamiętam bardzo dokładnie, jak sama kupiłam moją maszynę do pisania, po drodze nabyłam papier i taśmę. Maszyna była elektryczna, ciężka jak diasi, ale napisałam na niej niejedno wypracowanie, opowiadanie, list. Bo właśnie wokół maszyn do pisania kręcą się owe historie. Maszyna, czy to ciężka, biurowa, czy lekka, domowa, walizkowa, zawsze znajduje się gdzieś na peryferiach historii Hanksa. Są gdzieś wokół, korzysta się z nich, lub spogląda do kącika z nostalgią, że kiedyś się z niej korzystało. W ogóle mam wrażenie, że Hanks opisuje nam swoistą mechaniczną menażerię, składa hołd starym przedmiotom; w dobie tymczasowości autor stara się ratować ile może, ocalając różnorakie przedmioty od zapomnienia. Nawet tytuł (Uncommon Type - type to po angielsku czcionka) jest hołdem złożonym maszynom do pisania.

Hanksa czyta się naprawdę dobrze. Jak na debiut można powiedzieć, że ustawił sobie wysoką poprzeczkę, dzięki czemu czytelnicy będą wypatrywali jego kolejnych pozycji. Pióro ma lekkie i sprawne, z odrobiną dobrotliwego humoru. Może i niekiedy pozbawione puenty, ale spójne. Mogłabym właściwie jednym słowem określić te opowiadania: serdeczne.

Autostopem przez galaktykę - Douglas Adams

Jeżeli akurat skończyliście czytać masakrujący reportaż z Syrii, żmudną powieść psychologiczną, lub podręcznik do księgowości, ta lektura jest dla Was! Totalnie niewymagająca, ale zabawna i krótka. Autostopem przez galaktykę czyta się tak szybko, mniej więcej tyle ile trwa lot statkiem kosmicznym z nieprawdopodobnym napędem ;) 

https://www.instagram.com/p/Ba3RdPQgOT_/?taken-by=setnastrona

Zapewne wiele osób kojarzy film z zabawnym facecikiem w szlafroku, który przez większość czasu pytał, gdzie tu się można napić herbaty? Kilka lat temu (dokładnie 12!) na ekrany kin weszła swobodna ekranizacja pierwszej części cyklu Douglasa Adamsa, o kilkorgu podróżnikach w przestrzeni kosmicznej, których w zasadzie nic ze sobą nie łączy, poza oczywiście okolicznościami.

Autostopem przez galaktykę drwi z literatury science-fiction, filozofii, polityki, słowem – ze wszystkiego, co ważne i wzniosłe. A humor jest swoiście brytyjski, totalnie abstrakcyjny, zarazem inteligentny, i powinien trafić w gusta fanów Monty Pythona (dla którego pisał skecze) Doctora Who (do którego zdarzało mu się pisywać scenariusze) i Flana O’Briana (Trzeci policjant). Ale daje również dość trzeźwo brzmiącą w każdych okolicznościach radę – nie panikuj!

Poza tym Autostopem przez galaktykę trafiło do kalendarza świąt nietypowych; 25 maja Brytyjczycy obchodzą Dzień Ręcznika – ręcznik w podróżach międzyplanetarnych odgrywa dużą rolę i ma wiele praktycznych zastosowań, bez ręcznika nawet mowy nie ma o kosmicznych podróżach autostopem! – jest to hołd fanów dla twórcy tej niebanalnej historyjki. Nawiasem mówiąc cykl powstał w późnych latach 70-tych jako radiowy serial i już wtedy zapowiadał się na kultowy. 

Polecam. Tak na szybko, do przeczytania w pociągu relacji Poznań-Koluszki, czy kiedy siedzicie na korytarzu podczas, kiedy wasze dziecko ma zajęcia z judo/szachów/chińskiego/baletu, itp.