Header Image

Wyspa klucz - Małgorzata Szejnert

Rodzinna legenda głosi, że wuj Poldek stracił w Ameryce nogę. To zawsze była dla mnie przestroga przed tramwajami, bo – prawdopodobnie przez gapiostwo – noga utkwiła mu w szynach, a tramwaj ją skutecznie amputował. Ale za sprawą Wyspy klucz Małgorzaty Szejnert zaczęłam patrzeć na wuja Poldka zupełnie inaczej – jakiej trzeba odwagi i samozaparcia by płynąć do Ameryki na początku ubiegłego wieku!

Przez niemal wiek imigranci chcący zacząć nowe życie w Stanach Zjednoczonych zmuszeni byli przechodzić żmudne kontrole na wyspie Ellis. Wysepka początkowo miała niewiele ponad trzy akry, a jej nazwa pochodzi od nazwiska jednego z właścicieli: Samuel Ellis kupił ten kawałek piachu w 1773 i prawdę mówiąc sam nie wiedział, co miałby z tym zrobić. Teren ten pierwotnie należał do Indian z plemienia Lenni Lenape, a nazywali ją wyspą mew, lub później wyspą ostryg. Kiedy indziej zaś do wyspy przylgnęła etykietka wyspy wisielców, ponieważ wieszano na niej piratów.

Pod koniec XIX-go wieku Ellis Island stała się wrotami do raju Stanów Zjednoczonych. To tu działał ośrodek przyjmowania imigrantów. W miarę upływu czasu wyspa rozrastała się; powstawały na niej kolejne obiekty, takie jak dormitorium, wielooddziałowy szpital, a także niewielki park. Jednakże to, co miało działać jak dobrze naoliwiona maszyna zaczęło szwankować – ośrodek miał na celu selekcję uchodźców w celu odsiania elementu niepożądanego: w czasach międzywojennych emigrant mógł być odesłany nie tylko z powodu podejrzenia o chorobę zakaźną, taką jak gruźlica czy jaglica, czy niemoralnego prowadzenia, ale i podejrzenia o przynależność do ugrupowań socjalistycznych. Wprowadzono również przepis o zakazie wjazdu osób, które nie mają dziesięciu dolarów na utrzymanie i ewentualna podróż (niekiedy było to ustawowe pięć dolarów); również odmawiano wjazdu robotnikom kontraktowym, oraz… Chińczykom.
Imigranci w kolejce do badań i przesłuchań, 1904 r. źródło: wikipedia.org

Reportaż Małgorzaty Szejnert jest również poświęcony pamięci osób, które pracowały na wyspie: z wielkim oddaniem i dla dobra przypływających do Ameryki komisarzy wyspy, szeregowych pracowników, matron (żeńska pomoc, dziś można by powiedzieć, że to pewnego rodzaju wolontariuszki, czy pracownice socjalne), wśród których znaleźli się między innymi John. B. Weber, William Williams, czy Robert Watchorn. Jednym z zatrudnionych na wyspie był Fiorello la Guardia, późniejszy wieloletni senator, którego imieniem nazwano port lotniczy. Do dziś możemy oglądać przewspaniałe fotografie wykonane przez Augustusa Shermana; jego dorobek jak na ćwierć wieku pracy na Ellis jest zaskakująco niewielki, bo zaledwie dwieście pięćdziesiąt zdjęć. Ale zachwycają one klimatem i są niezwykłym dokumentem etnograficznym; widać na nich nowo przybyłych wystrojonych w niedzielne ubrania podróżnych, większość ma na sobie stroje ludowe, które już niedługo ustąpią miejsca miejskim sukienkom i ubraniom roboczym.
Przybycie na Ellis, ok. 1908 (zdjęcie wykonane przez Lewisa Hine'a), domena publiczna, źródło; wikipedia.org

Wyspa Ellis musiała widzieć wiele bólu, ale i wiele szczęścia – połączone po latach rozłąki rodziny, jak rodzina Jagielskich: Józef Jagielski na przełomie wieków pisał do żony by do niego dołączyła; niektórzy już zadomowieni dawali listownie rady, co zabrać i jak się zachować, wysyłali szyfkarty, które podobnie jak list do Franciszki Jagielskiej nigdy nie dotarły, bo korespondencję zatrzymywała carska cenzura. Jednakże Franciszka dołączyła do Józefa po ponad dwudziestu latach rozłąki, kiedy ich dzieci dorosły i usamodzielniły się. „W latach 1892-1954 do portu nowojorskiego – pisze Szejnert – przypłynęło ponad szesnaście milionów sześciuset imigrantów (…) Ponad sześciuset dziesięciu tysiącom odmówiono wstępu do Stanów Zjednoczonych.” Jak wiele rodzin rozdzielono, jak wiele marzeń podeptano?

Nie wiem, jak ułożyły się losy wuja Poldka, prócz rodzinnej anegdotki nie zostało nic, co by zaświadczało o jego życiu, podejrzewam że ze znaczną częścią imigrantów chcących śnić amerykański sen jest podobnie. Po ośrodku na wyspie Ellis pozostało muzeum, pełne artefaktów z życia pomiędzy światami: starym, europejskim, i tym nowym, przepojonym niekiedy płonnymi nadziejami.

15 komentarzy:

  1. Myślę, że jest to świetny reportaż. Temat nie jest mi obcy, kiedyś czytałam pewną powieść, w której właśnie był wątek o tej wyspie i bardzo mnie zaciekawił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielokrotnie czytałam o wyspie-bramie, ale na książkę nie zwróciłam wcześniej uwagi. A stała na półce i wielokrotnie miałam ją w rękach ;)

      Usuń
  2. Zapowiada się bardzo interesujący reportaż. Nie miałam pojęcia, że po przypłynięciu do Stanów miała miejsce taka selekcja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że chorych odsyłali, ale o Chińczykach i pracownikach kontraktowych pierwszo słyszałam. Bardzo polecam ten reportaż, bo czyta się go znakomicie.

      Usuń
  3. Ciekawe jest to, że Małgorzata Szejnert zawsze w swoich książkach podejmuje się tematów mało popularnych, można by nawet rzec niszowych. Przy tym każdy z tych tematów jest niesamowicie ciekawy, intrygujący i dla mnie zupełnie nowy.

    Nie mogę doczekać się tej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W bibliotece mamy jeszcze dwie jej pozycje i obie mam wielka ochotę przeczytać. I do tego ona tak doskonale pisze!

      Usuń
  4. Byłam na Ellis z wycieczką. Pamiętam te stosy walizek, identyczne jak w Auschwitz. Wybaczcie za porównanie, ale było ono automatyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie wiele osób uciekało przed pogromami, holokaustem, więc tam myślę, że lepiej by walizkę wystawiało muzeum na Ellis... A czy szpital tez można było zwiedzić?

      Usuń
    2. Tak, pamiętam te biedne walizeczki, aż za serce chwytało.
      Szpitala nie można było zwiedzać, za to pamiętam maszynę do sprawdzania, czy nasz przodek był tu.
      W ogóle to Amerykanie potrafią urządzać miejsca do zwiedzania.

      Usuń
    3. Ciekawa jestem, czy potrafiłabym znaleźć wuja Polikarpa?

      Usuń
    4. Jeśli przypłynął okrętem to tak. Jest w necie taka strona. Wpisujesz nazwisko, imię i wyskakuje. To wśród tych genealogicznych.
      Gorzej jest z szukaniem osób z Kresów, bo napisali, że archiwa są w cerkwiach. TYlko że trzeba jeszcze pisać cyrylicą.

      Usuń
    5. Problem w tym, że co do nazwiska nie jestem pewna, ale spróbuję z "naszym". Nie wiem, jaki był stopień pokrewieństwa.

      Usuń
    6. Myślę, że przy tak rzadkim imieniu to i bez nazwiska się znajdzie człowieka.

      Usuń
  5. Agato, tak jak Izabela napisała archiwa z wyspy można przeglądać online. Mnie także ksiązka bardzo się podobała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie zaczęłam poszukiwania i muszę "złapać" kogoś z rodziny, kto mógłby sobie przypomnieć nazwisko. Byłam na jednej wyszukiwarce, ale nie znajduje po imieniu, a po nazwisku.

      Usuń