Właśnie skończyłam książkę z serii Bieguny, Witamy w piekle; wyprawy do miejsc odradzanych przez biura podróży Doma Joly. Joly, brytyjski komik, felietonista, podróżnik opisuje swoje "wycieczki" do Iranu [niezły felieton, można sobie porównać z Szachinszachem Kapuścińskiego, choć do Kapuścińskiego Joly daleko], USA [miejsca śmierci JFK, Johna Lennona, Martina Luthera Kinga, a także Elvisa], Kambodży [rozdział mrozi krew w żyłach], Korei Północnej [trochę nudna część], Joly zwiedza także Czarnobyl, a na końcu postanawia odwiedzić Liban, w którym się urodził.
Celowo napisałam "wycieczki", ponieważ Joly uprawia nowy typ turystyki, a mianowicie - zwiedzanie miejsc związanych z miejscami katastrof, mordów, etc. "Innych - pisze w epilogu Joly - z różnych powodów ciągnie do miejsc katastrof, tragedii historycznych lub słynnych zbrodni. Niektórzy odbywają takie podróże w poszukiwaniu czystego dreszczyku emocji lub nawet dla samego schadenfreunde. Są i tacy, którzy robią to w celach edukacyjnych lub w ramach pokuty za coś, czego się dopuścili w przeszłości."
Książkę czyta się średnio - momentami zabawna, innym razem cierpnie skóra, ale niestety miałam wrażenie, że autorowi płacili od słowa; rozdziały kończyły się tak jakoś w połowie, albo tam, gdzie aż się prosi o koniec rozdziału autor ciągnął jakąś nudnawą opowieść o zwiedzaniu baru czy Nowozelandzkich turystach. Poza tym raz Joly twierdzi, że jest wegetarianinem i wcina "kupowate" omlety, a innym razem zjada kanapkę "magnum z kurczakiem i coca-colą". (Chyba, że zaprosił jakiegoś kurczaka na kanapkę i coca-colę;) Jeśli chodzi o styl, to nie powala zręcznością, nie jest ani krztę tak zjadliwy jak Jeremy Clarkson (polecam Świat według Clarksona, uśmiejecie się jak fretki!), Joly nie jest zbyt dokładny (myli daty i miejsca). Przyznam, że liczyłam na coś bardziej porywającego; skoro facetowi zapłacili, żeby pozwiedzał te miejsca i o nich opisał, to powinien się uczyć od Cejrowskiego, jak ciekawie opowiadać o podróżach.
Przyznam z całą stanowczością, że nie bawiłyby mnie wycieczki do miejsc, w których mogą mnie zastrzelić, albo zamknąć za obrazę Wodza na X lat katorżniczego więzienia, ale większość z nas na pewno była choć raz takim tanatoturystą - choćby zwiedzanie obozu w Oświęcimiu.
Temat tanatoturystyki pojawia się w serialu American Horror Story; rodzina bohaterów mieszka w nawiedzonym domu, zwanym Murder House, który jest jednym z punktów na mapie wycieczki tropem okolicznych krwawych zbrodni.
Jeśli chodzi o sam serial - jest niezły, ale raczej liczyłam na coś bardziej subtelnego, jak w Afterlife. Duchy się tu po prostu pałętają po domu, w piwnicy straszy, na strychu straszy, a niedawno było Halloween i poziom straszenia był podkręcony na maksa. Do tego pan domu to taki amerykański Krzysio Ibisz, a pani domu (po czterdziestce) właśnie zafundowała sobie ciążę (wiem, wiem, nie sama;), mamy też inteligentną zbuntowaną nastolatkę z problemem, za to zakochaną w duchu nastolatka. Pomieszanie z poplątanie, ale cholernie wciąga! Na prawdę! Może jestem pod jakimś czarem czołówki: niesamowita klimatyczna muzyka oraz fotografie wiktoriańskie (w tym postmortem, o których pisałam w poprzednim poście).
Celowo napisałam "wycieczki", ponieważ Joly uprawia nowy typ turystyki, a mianowicie - zwiedzanie miejsc związanych z miejscami katastrof, mordów, etc. "Innych - pisze w epilogu Joly - z różnych powodów ciągnie do miejsc katastrof, tragedii historycznych lub słynnych zbrodni. Niektórzy odbywają takie podróże w poszukiwaniu czystego dreszczyku emocji lub nawet dla samego schadenfreunde. Są i tacy, którzy robią to w celach edukacyjnych lub w ramach pokuty za coś, czego się dopuścili w przeszłości."
Książkę czyta się średnio - momentami zabawna, innym razem cierpnie skóra, ale niestety miałam wrażenie, że autorowi płacili od słowa; rozdziały kończyły się tak jakoś w połowie, albo tam, gdzie aż się prosi o koniec rozdziału autor ciągnął jakąś nudnawą opowieść o zwiedzaniu baru czy Nowozelandzkich turystach. Poza tym raz Joly twierdzi, że jest wegetarianinem i wcina "kupowate" omlety, a innym razem zjada kanapkę "magnum z kurczakiem i coca-colą". (Chyba, że zaprosił jakiegoś kurczaka na kanapkę i coca-colę;) Jeśli chodzi o styl, to nie powala zręcznością, nie jest ani krztę tak zjadliwy jak Jeremy Clarkson (polecam Świat według Clarksona, uśmiejecie się jak fretki!), Joly nie jest zbyt dokładny (myli daty i miejsca). Przyznam, że liczyłam na coś bardziej porywającego; skoro facetowi zapłacili, żeby pozwiedzał te miejsca i o nich opisał, to powinien się uczyć od Cejrowskiego, jak ciekawie opowiadać o podróżach.
Przyznam z całą stanowczością, że nie bawiłyby mnie wycieczki do miejsc, w których mogą mnie zastrzelić, albo zamknąć za obrazę Wodza na X lat katorżniczego więzienia, ale większość z nas na pewno była choć raz takim tanatoturystą - choćby zwiedzanie obozu w Oświęcimiu.
Temat tanatoturystyki pojawia się w serialu American Horror Story; rodzina bohaterów mieszka w nawiedzonym domu, zwanym Murder House, który jest jednym z punktów na mapie wycieczki tropem okolicznych krwawych zbrodni.
Jeśli chodzi o sam serial - jest niezły, ale raczej liczyłam na coś bardziej subtelnego, jak w Afterlife. Duchy się tu po prostu pałętają po domu, w piwnicy straszy, na strychu straszy, a niedawno było Halloween i poziom straszenia był podkręcony na maksa. Do tego pan domu to taki amerykański Krzysio Ibisz, a pani domu (po czterdziestce) właśnie zafundowała sobie ciążę (wiem, wiem, nie sama;), mamy też inteligentną zbuntowaną nastolatkę z problemem, za to zakochaną w duchu nastolatka. Pomieszanie z poplątanie, ale cholernie wciąga! Na prawdę! Może jestem pod jakimś czarem czołówki: niesamowita klimatyczna muzyka oraz fotografie wiktoriańskie (w tym postmortem, o których pisałam w poprzednim poście).
O! kilka razy miałam tę książkę w antykwariacie w ręku. Mogłam ją kupić za 12zł, ale zawsze brałam coś innego. I jak już się zdecydowałam, że przyszedł czas na nią już jej nie było:)
OdpowiedzUsuńMówisz, że mało porywająca? Szkoda, bo materiał do opowieści świetny!
Także bardzo lubię Cejrowskiego (nie prywatnie) tylko jego pisanie. Dawno się tak się śmiałam podczas czytania jak przy Gringo:)
Pozdrawiam serdecznie.