Header Image

Okładki introligatorskie

Książka to towar. Tomy, które bierzemy do ręki są w większości pomyślane, jako taki sam wyrób, jak buty, meble, czy mikser. Brzmi strasznie, ale zastanówmy się nad pewną sprawą.

Mole książkowe kochają książki jak własne dzieci. Potrafimy mieć po kilka wydań ukochanej książki i ciężko nam stwierdzić, czy mamy za duży księgozbiór, czy zbyt małe mieszkanie. Ale wiele ludzi, nawet tych, którzy czytają, kupują książki, cierpi na coś w rodzaju klęski urodzaju. Może to ten zalew literatury, ale jeśli się głębiej zastanowić, to sto lat temu książki można było kupić za grosze na żydowskim straganie, można je było dostać jako załącznik do periodyku, itd.

Co się stało, że książek się nie szanuje, że antykwariusz wyrzuca literaturę „nieschodzącą” do kontenera, a książki „po dziadku” lądują w kuble z obierkami po kartoflach i potłuczonym czajniczku do herbaty? Już nikt nie oddaje starszych egzemplarzy do introligatora, bo można na allegro kupić sobie podmiankę za złotek, lub dwa. Ale wiele książek jest unikatowych. Nie tylko dlatego, że tytuły nie są wznawiane, a egzemplarze „zaczytane” i usuwane z bibliotek – niektóre tytuły są unikatowe, bo w większości zostały zniszczone w czasie wojny, a potem, jako bezwartościowe – zostały unicestwione. 

Mam wiele książek w okładkach introligatorskich. Lubię je. Ich dotyk, to specyficzne ciepło tektury w marmurek. Jestem totalnym freakiem i wolę brązowy papier z odciśniętymi śladami boków czcionek, niż biały papier i druk komputerowy. Takie książki są tanie, za darmo, praktycznie leżą na ulicy, chociaż – paradoksalnie – coraz trudniej je dostać w antykwariatach, nierzadko celujących w książkach nowych.
Jakieś pięć lat temu dostałam Pele zwycięzcę. Okładki były w opłakanym stanie. Niestety, cena, którą zaśpiewał specjalista zwaliła mnie z nóg: za oprawę czterech tomów zapłaciłabym równą stówkę. Teoretycznie wartość okładek przewyższyłaby wartość tekstu. Owszem, cenię pracę, którą wykona dla mnie fachowiec, ale myślę, że może te pięćdziesiąt lat temu musiało się bardziej opłacać ratowanie książek przed zniszczeniem.

16 komentarzy:

  1. Mam w domu jedna książkę, której nie jestem w stanie oddać i dzięki introligatorowi ma nowa, piękną okładkę. To "Klawikord i róża " Marii Poplawskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jeżeli to ulubiona książka - nie miałabym skrupułów. Ale cztery książki to już problem;)
      Swoją drogą - nie znam tej książki.

      Usuń
  2. ja powinnam zanieść do introligatora moje Przeminęło z wiatrem, tylko jest problem u mnie takich usług brak ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może znajdziesz coś w okolicy. Dziwne, że na allegro się nie reklamują. W usługach jest mnóstwo różnych rzeczy, ale nie introligator.

      Usuń
  3. Oddawanie do introligatora jest dość kosztowne. Byłam tylko raz, kiedy dostałam w kiepskim stanie na alegro moją ukochaną książkę Udręka i ekstaza. parę lat temu nie można jej było nigdzie dostać, teraz zalega półki księgarń. I mimo, iż moje egzemplarze (mam ją w dwóch tomach) są mocno wysłużone to nie zamieniłabym je na te nowe. Przypomniałaś mi swoim wpisem, że to samo powinnam zrobić z Ludźmi morza Hugo, które mi się rozpadają, dla ukochanej książki warto zapłacić kilka razy drożej niż za nową, aczkolwiek już dla tych innych mocno bym się nad tym zastanowiła. Mnie dziwi też polityka bibliotek miejskich, gdzie przyjmuje się tylko książki wydane po 2000 roku, a w zbiorach brakuje klasyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, rozumiem biblioteki, owszem. Ale kiedyś książki miały inną wartość - tak mi się przynajmniej wydaje - że opłacało się ratować książkę okładając ją ponownie.

      Usuń
    2. Ale kiedyś wszystko miało inną wartość... Raz na jakiś czas tu czy tam pojawiają się wzmianki o zamknięciu starego, rodzinnego sklepu z kapeluszami, o upadającej ostatniej pracowni rękawiczek, itp itd.
      Smutne to czasy nastały, ale praca nie tanieje (a nawet drożeje, jeśli rzemieślnicy chcą utrzymać interes i może, od czasu do czasu, mieć co do garnka włożyć); za to produkcja jest coraz tańsza i ludziom bardziej opłaca się kupować rzeczy nowe. Jako rzekłam - smutne to.
      No, to się wygadałam, teraz wrócę do czytania reszty bloga, bo zupełnie tu przyjemnie i pozwoliłam sobie się rozgościć :)

      Usuń
    3. Proszę bardzo, rozgość się na dłużej :)
      Dlatego właśnie, że sklepy upadają, a niemłode (niekiedy) sprzedawczynie poszłyby w odstawkę, staram się kupować w polskich małych sklepikach, a nie molochach, gdzie wszystko jest z Chin. O, wczoraj na przykład odwiedziłam sklep z firankami (kupiłam haczyki do zazdrostek) i "Plastik", taki sklep z miskami i ceratami, i kupiłam deskę do krojenia warzyw. Mogłam w Tesco, ale wolałam tam.

      Usuń
  4. kurczę muszę się zorientować czy w mojej okolicy nie ma przypadkiem takich usług, niektórym moim książką na pewno by się przydały

    pozdrawiam i zapraszam do siebie:
    http://books-jewellery-leisure.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. U moich rodziców jest kilka takich perełek z okładkami introligatorskimi, w tym "Żywoty świętych" z 1905 roku bodajże. Szperałam w niej długo i namiętnie, by wybrać sobie swego czasu imię na bierzmowanie. To była moc! Ten zapach i faktura papieru... Natomiast w domu, w którym mieszkam obecnie, jest spora biblioteczka po dziadkach mojego męża i z tego, co zdążyłam się zorientować, większość książek jest właśnie w takich ujednoliconych okładkach. Też kocham siadać i je dotykać, wąchać... Powinnam się była urodzić w innych czasach hehe.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięćdziesiąt lat temu było inne podejście do wielu spraw - wiele książek wydawano wtedy porządnie, na całe lata i one miały już twardą oprawę od początku;
    mimo braku konkurencji e-bukowej nie było nadmiaru książek, więc jak się coś zdobyło to się o to dbało i w przypadku gorszego wydania opłacało się dać do introligatora;
    i podstawowa sprawa - praca ludzka była jednak niżej ceniona.
    A teraz wszystko rozbija się właśnie o wysoki koszt usług introligatorskich. Inna sprawa, ilu dobrych fachowców jest teraz?

    Zastanowiłam się po przeczytaniu posta, spojrzałam na swoje półki i doszłam do wniosku, że musiałabym oprawić 3/4 swojego księgozbioru. Co jest absolutnie niemożliwe finansowo.
    A na wymianę, czyli kupno nowych wydań już nie ten etap

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie przynajmniej setka książek woła o nowe okładki. Gorzej, że części nie da się uratować ze względu na koszmarny papier z lat 40-stych. Ale kiedyś, może jak wygram w totka... :D

      Usuń