O rodzinie Arctów pisałam kilka postów temu, przy okazji omawiania książki Gawędy o księgarzach. Gawędy wyszły spod pióra Zbysława Arcta, którego stryjem jest Stanisław, wieloletni księgarz, wydawca i autor Okruchów wspomnień. Książka wydana jest pół wieku temu przez PIW. Znalazłam w niej trzy takie powiedzmy główne nurty: wspomnienia księgarza, wspomnienia ziemianina, zupełnie niezwiązane z księgarstwem, oraz bardzo przydatne statystyki i opracowania. Wszystko razem tworzy spójną całość, którą czyta się bardzo dobrze. Oczywiście zrobiłam mnóstwo notatek różnej maści: o technikach typograficznych, przedwojennych księgarzach, a nawet o powozach konnych, które się pod koniec XIX-go wieku wynajmowało. Arct podaje wiele ciekawych szczegółów z zakresu księgarstwa, na przykład to, że pierwszą drukarnię w Warszawie (książka skupia się na Kongresówce) otworzył w 1624 roku Jan Rossowski, a kolejną Piotr Elert w 1643 roku. Dane zestawione są nierzadko w tabele obrazujące wzrost ilości księgarń, z których można się dowiedzieć, że w przedwojennej Warszawie było ich ponad setkę, a na całym świecie blisko tysiąc (trzy w Berlinie, po dwie w Wiedniu, Paryżu, Westfalii, jedna w Monachium, Londynie i Pradze, ale za to ani jednej w Kanadzie!).
Ze smutkiem pisze Stanisław Arct o pamiątkach rodzinnych, dokumentacji, bibliografii, wreszcie o firmie, które starto z powierzchni ziemi w czasie powstania warszawskiego. Ocalały właśnie te okruchy wspomnień, którymi dzieli się autor z czytelnikami. Opisując losy wydawnictwa operuje nazwiskami bardziej, czy mniej znanymi, a także całkiem już dziś zapomnianymi; jak młody Or-Ot migał się od wywiązania się z kontraktu, jak pięćdziesięcioletnia Konopnicka postanowiła zostać pisarką dziecięcą, pisze Arct także o twórcach podręczników, na które istny boom nastał po 1905 roku, a także o ewolucji książek dla dzieci, które najpierw powstawały zagranicą jako ilustracje, pod które pisało się teksty.
Oczywiście dokończyłam Arctowskie drzewo genealogiczne, żeby się połapać w pokrewieństwie. Ciekawa jestem dalszych losów rodziny.
Może Was dziwić, że ostatnio tak rzadko pojawiam się w moim małym blogowym królestwie. Na 17-go (urodziny synka) skończyłam remont i dziecko dostało własny pokój. Poza tym czytam, oglądam zaległe filmy, szydełkuję, czyli to, co zwykle. Udało mi się także zrzucić zbędne kilogramy. Poza tym jest kilka spraw, nad którymi muszę się głębiej pochylić, ale to temat na dłuższy wywód.
Co teraz? Umyje podłogę, zrobię coś szybkiego na obiad i biorę się za szydełko, a potem za książkę. Na dziś: Mirona Białoszewskiego Tajny Dziennik. A wczoraj dowiedziałam się, że w maju będziemy gościć w Rybiku Mariusza Szczygła. Już się ciesze:)
Też mam "Tajny Dziennik" i się zabrać nie mogę, bo albo idę na nockę do pracy albo na salę zabaw i do torebki nie zmieszczę :D ale może mi się w końcu uda :) teraz obiecałam sobie czytać klasykę, a nie tylko obyczajówki i thilery :)
OdpowiedzUsuńWczoraj wracałam z małym obładowana jak osioł juczny, nigdzie mi się Miron zmieścić nie mógł, więc tachałam pod pachą:) Trzeba by mieć dużą torebkę, he he he:)
UsuńTe informacje na temat typografii i ilustracji to coś dla mnie. Ciekawa lektura to zawsze przyjemniejszy sposób zdobycia wiedzy, niż podręcznik pełen technicznych, terminów.
OdpowiedzUsuńPodręcznik by mnie zniechęcił, a tak, przyjemne z pożytecznym, albo mówiąc inaczej: uczy bawiąc:)
Usuń