Obiecałam przygotować kontynuację postu o historii książek. W tym celu wyszukałam kilka świetnych książek, niestety, zapomnianych już dziś postaci. W moje ręce wpadły między innymi Zbysława Arcta Gawędy o Księgarzach. Książka wyszła nakładem Ossolineum w 1972 roku.
Kim był autor? Na pewno to nazwisko niejednemu obiło się o ucho, bowiem rodzina Arctów od połowy XIX-go wieku związana jest z rynkiem wydawniczym i księgarskim. W 1881 roku Michał Arct przejął księgarnie od swojego stryja, Stanisława. Księgarzami byli także jego dwaj synowie – Zygmunt i Stanisław, oraz żona, Maria z Gałeckich (autorka Kuchni Polskiej), a także dalsza rodzina: Aleksander (redaktor serii Młody Muzyk). Żona Zygmunta, Maria Buyno-Arctowa (redaktorka pism młodzieżowych) była matką Zbysława oraz Michała drugiego i Bohdana. Najmłodsze pokolenie również kontynuowało tradycje i tak najmłodsza latorośl Zbysława, Elżbieta została bibliotekarką.
Gawędy o Księgarzach dostarczają czytelnikowi wielu ciekawych informacji i anegdotek. Sowę kojarzyłam co prawda z księgarnią o tej nazwie, ale nie wiedziałam, że ten ptak jest patronem księgarzy, a święto zapoczątkowane przez Bractwo Wielkiej Sowy odbywało się 13/12, co wzięło się z promocyjnego egzemplarza dodawanego za wykupienie 12-tu od wydawcy (było księgowane 13/12, co można było odczytać jak datę). Niestety dziś, 13/12 źle się kojarzy.
Autor również zaskoczył mnie drogą, jaką musiał przejść księgarz: przypomina to znane z amerykańskich filmów losy chłopców na posyłki, którzy przeszedłszy żmudną drogę kariery stali się znakomitościami. Dziś w księgarniach mnóstwo jest ludzi przypadkowych, ale znam i ludzi, którzy poświęcili serce księgarstwu.
Ci, którzy sarkają na to, że księgarnie sprzedają towary niezwiązane z książką, pamiątki, „duperele” muszę wyznać, że w dawnych latach księgarze ratowali się sprzedawaniem tak zwanej norymberszczyzny, czyli igieł, nici, nożyczek, tasiemek, etc. A handel ramszem, czyli książkami przecenionymi była na porządku dziennym.
Arct również szeroko rozpisuje się o walce o książkę: w czasach zaborów (w Polsce), gdzie konfiskaty były na codziennością, a nieraz sami cenzorzy carscy w zamian za „rekompensatę” szmuglowali zakazane tytuły, oraz w czasach niepokojów we Francji: w XVII wieku wyszło zarządzenie zakazujące posiadania przenośnych straganów z książkami, zabroniono również wystawiania książek na widok publiczny. A nigdy czytelnictwo polskie nie było tak liczne, jak w czasie okupacji.
Książka jednak, mimo niekiedy trudnej tematyki, utrzymana jest w lekkim tonie, o czym świadczy dość duża ilość anegdotek. Oczywiście niektóre tytuły (jak Idiota, czy Pan Tadeusz) same proszą się o jakieś śmiesznoty, to autor przytacza i te, prawie zapomniane anegdoty z zamierzchłej przeszłości, jak ta o antykwariuszu Genclu, który kochał książki i czytał je do upadłego. Gdy przyjaciele, troszcząc się o jego obolałe oczy, radzą oszczędzać wzrok i nie czytać po nocach w nikłym świetle, Gencel odpowiada: Kiedy nie mogę. Bo one, te moje książki, mrygają do mnie z półek. I wprost krzyczą: Cóż to, Gencel nie ciekaw, co w środku nas siedzi? Przecie dla nas Gencel korzenny sklepik ojca porzucił. Więc kiedy one tak mnie nagabują, ja nie wytrzymuję. I czytam, i czytam. Aż pięć lub więcej świeczek spalam do nędznego ogarka.
A na koniec taka mała ciekawostka dla miłośników Koziołka Matołka; Walentynowicz obdarzył tego znanego koźlego syna profilem znanego warszawskiego wydawcy, Gustawa Wolffa (połowa spółki Gebethner i Wolff).
Kim był autor? Na pewno to nazwisko niejednemu obiło się o ucho, bowiem rodzina Arctów od połowy XIX-go wieku związana jest z rynkiem wydawniczym i księgarskim. W 1881 roku Michał Arct przejął księgarnie od swojego stryja, Stanisława. Księgarzami byli także jego dwaj synowie – Zygmunt i Stanisław, oraz żona, Maria z Gałeckich (autorka Kuchni Polskiej), a także dalsza rodzina: Aleksander (redaktor serii Młody Muzyk). Żona Zygmunta, Maria Buyno-Arctowa (redaktorka pism młodzieżowych) była matką Zbysława oraz Michała drugiego i Bohdana. Najmłodsze pokolenie również kontynuowało tradycje i tak najmłodsza latorośl Zbysława, Elżbieta została bibliotekarką.
Gawędy o Księgarzach dostarczają czytelnikowi wielu ciekawych informacji i anegdotek. Sowę kojarzyłam co prawda z księgarnią o tej nazwie, ale nie wiedziałam, że ten ptak jest patronem księgarzy, a święto zapoczątkowane przez Bractwo Wielkiej Sowy odbywało się 13/12, co wzięło się z promocyjnego egzemplarza dodawanego za wykupienie 12-tu od wydawcy (było księgowane 13/12, co można było odczytać jak datę). Niestety dziś, 13/12 źle się kojarzy.
Autor również zaskoczył mnie drogą, jaką musiał przejść księgarz: przypomina to znane z amerykańskich filmów losy chłopców na posyłki, którzy przeszedłszy żmudną drogę kariery stali się znakomitościami. Dziś w księgarniach mnóstwo jest ludzi przypadkowych, ale znam i ludzi, którzy poświęcili serce księgarstwu.
Ci, którzy sarkają na to, że księgarnie sprzedają towary niezwiązane z książką, pamiątki, „duperele” muszę wyznać, że w dawnych latach księgarze ratowali się sprzedawaniem tak zwanej norymberszczyzny, czyli igieł, nici, nożyczek, tasiemek, etc. A handel ramszem, czyli książkami przecenionymi była na porządku dziennym.
Arct również szeroko rozpisuje się o walce o książkę: w czasach zaborów (w Polsce), gdzie konfiskaty były na codziennością, a nieraz sami cenzorzy carscy w zamian za „rekompensatę” szmuglowali zakazane tytuły, oraz w czasach niepokojów we Francji: w XVII wieku wyszło zarządzenie zakazujące posiadania przenośnych straganów z książkami, zabroniono również wystawiania książek na widok publiczny. A nigdy czytelnictwo polskie nie było tak liczne, jak w czasie okupacji.
Książka jednak, mimo niekiedy trudnej tematyki, utrzymana jest w lekkim tonie, o czym świadczy dość duża ilość anegdotek. Oczywiście niektóre tytuły (jak Idiota, czy Pan Tadeusz) same proszą się o jakieś śmiesznoty, to autor przytacza i te, prawie zapomniane anegdoty z zamierzchłej przeszłości, jak ta o antykwariuszu Genclu, który kochał książki i czytał je do upadłego. Gdy przyjaciele, troszcząc się o jego obolałe oczy, radzą oszczędzać wzrok i nie czytać po nocach w nikłym świetle, Gencel odpowiada: Kiedy nie mogę. Bo one, te moje książki, mrygają do mnie z półek. I wprost krzyczą: Cóż to, Gencel nie ciekaw, co w środku nas siedzi? Przecie dla nas Gencel korzenny sklepik ojca porzucił. Więc kiedy one tak mnie nagabują, ja nie wytrzymuję. I czytam, i czytam. Aż pięć lub więcej świeczek spalam do nędznego ogarka.
A na koniec taka mała ciekawostka dla miłośników Koziołka Matołka; Walentynowicz obdarzył tego znanego koźlego syna profilem znanego warszawskiego wydawcy, Gustawa Wolffa (połowa spółki Gebethner i Wolff).
Właśnie, nazwisko znajome, tylko od razu Michał się nasuwa, a o Zbysławie pierwsze słyszę, jak też o tej książce. I Marię Buyno - kojarzę z jej twórczości.
OdpowiedzUsuńŚwietne anegdoty. Dziękuję za przybliżenie "Gawęd...".
Teraz czytam Okruchy wspomnień St. Arcta i przy okazji na własny użytek opracowuję drzewo genealogiczne tego zacnego rodu.
UsuńMoja Droga, świetny post. Bardzo lubię spacerować pomiędzy Twoimi słowami - i wcale nie mam pretensji do księgarni, że sprzedają "pierdoły" oprócz książek. Grunt, żeby nie zwijać interesu, trzeba ratować się wszystkimi sposobami.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa:) Prawdę mówiąc myślałam, że takie mygło i powidło to "nasz", współczesny wynalazek:)
UsuńCzytałam i bardzo miło wspominam!
OdpowiedzUsuńhttp://mcagnes.blogspot.com/2011/03/gawedy-o-ksiegarzach-zbysaw-arct-pfuuu.html