Hygge to: "sztuka stwarzania atmosfery intymności i ciepło na sercu, ale też zero zmartwień, poczucie ukojenia, przytulne tete-a-tete i moje ulubione kakao przy świecach" pisze Meik Wiking, dyrektor instytutu Badań nad Szczęściem w Kopenhadze. "Hygge to raczej odpowiedni nastrój - dodaje autor - i coś, czego się doświadcza. To przebywanie z ludźmi, których się kocha. To dom. Poczucie, że jesteśmy bezpieczni, chronieni przed światem, że możemy spokojnie opuścić gardę (...)
Hygge. Klucz do szczęścia czytam już drugi raz i nie wiem, czy jej po prostu sobie nie sprawię na własność, bo dobrze mnie nastraja i skłania, może nawet nieświadomie, do zachowań pro hygge. Bo hygge to celebrowanie małych chwil z rodziną, wspólne gotowanie, które uwielbiam, granie w planszówki, albo po prostu siedzenie w ciszy i "bycie" ze sobą. Nasze czasy sprzyjają izolacji, czy tego chcemy, czy nie. Każdy, nawet w domowym zaciszu wpatrzony jest w ekran a to tabletu, a to monitora, a to komórki. A hygge to właśnie takie przewartościowanie, wyciszenie, zwolnienie tempa - i odnalezienie w tym szczęścia.
Wiking wymienia, że do prawdziwego duńskiego hygge potrzebne są między innymi świece, lub przynajmniej odpowiednio przytłumione światło. Nic tak nie stwarza klimatu ciepła i przytulności jak świece lub dające rozproszone światło tealighty w miłym dla oka świeczniczku. Szczytem marzeń jest kominek, w którym powoli buzuje ogień, a z bierwion strzelają wesoło drobne iskierki. Dlatego na spacery najchętniej wybieramy się z mężem po zmroku w czasie zimy; śnieg chrzęści pod stopami, mróz szczypie w policzki, ale kiedy przyjdzie się do domu można się napić aromatycznego grzanego wina i pogrzać cztery litery przy kominku - to chyba najprzyjemniejsze chwile w roku!
Hygge to także towarzystwo; niemal każdy ma taki swój prywatny krąg znajomych, z którymi czuje się wyśmienicie, z którymi pasjami może gadać o pierdołach, grać w monopoly i urządzać pikniki. Tacy znajomi to jakby druga rodzina.
Hygge można "uprawiać" również w samotności. Myślę, że nikt nie jest tak bardzo hygge jak mole książkowe; praktykujemy hygge podczas lektury, opatuleni w ciepłe koce, z kubkiem czegoś dobrego na podorędziu i kotem na kolanach. Uwielbiam soboty; jak co rano przygotowuję kawę w kawiarce, ale inaczej niż w tygodniu, kiedy goni mnie czas, w soboty wyleguję się z książką przez godzinkę lub dwie. Porządek i zakupy mogą poczekać, a po całym zwariowanym tygodniu dobrze mieć kilka chwil dla siebie, ot tak, choćby sobie tylko deczko poleniuchować w piżamie. A jeśli do tego dodam maślaną bułeczkę na śniadanie, albo moje ukochane makaroniki, to wykradłam chwilkę Nieba ;)
Wiking formułuje także swoisty dekalog hygge:
- Atmosfera (Włącz [przytłumione] światło.)
- Tu i teraz (Bądź tu i teraz, wyłącz komórkę.)
- Przyjemności (Kawa, czekolada, ciasteczka, cukierki! Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze!)
- Równość (Nie ja tylko my. Dzielcie się obowiązkami i czasem antenowym.)
- Wdzięczność (Bądź otwarty. Może tak jest najlepiej.)
- Harmonia (Rywalizacja jest niepotrzebna. Lubimy cię. Nie przechwalaj się swoimi osiągnięciami.)
- Komfort (Poczuj się dobrze. Zrób sobie przerwę. Odpręż się.)
- Spokój (Żadnych dramatów. O polityce porozmawiamy innym razem.)
- Bycie razem (Nawiązuj relacje i snuj opowieści. "Pamiętasz, jak...")
- Schronienie (To jest twoje plemię. Twoje bezpieczne miejsce.)
Najlepiej sobie wydrukować i nosić, przypiąć na lodówce, albo wkleić do bujo.
I jeszcze taka mnie mała refleksja naszła, że żyć hygge to dochrapać się na starość kurzych łapek od uśmiechu, a nie kącików ust skierowanych w dół.
Warto sobie poczytać Hygge. Klucz do szczęścia. Chociaż po to, żeby sobie przypomnieć, że to my sami jesteśmy panami swoich chwil. Może również życzliwiej spojrzymy na pochmurne jesienne dni i postaramy się je odczarować odrobina magii hygge?
W sumie dobre powiązanie z tymi książkoholikami. Mając dobrą książkę i ciepły napój pod ręką faktycznie można choć na chwilę poczuć się w pełni szczęśliwym :)
OdpowiedzUsuńNieprawdaż? Moim zdaniem sobotnie popołudnia są najbardziej hygge :)
UsuńZ duńskich "rzeczy" najbardziej ubóstwiam Madsa Mikkelsena ale chętnie poznam także ichniejszą receptę na szczęście... pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMnie się Dania raczej z Gangiem Olsena kojarzy ;) Recepta na szczęście jest chyba uniwersalna i można ją opisać w kilku słowach: nie spinać się i robić, co się lubi i z kim się lubi :)
UsuńWłaśnie! Dobrze nastraja, dobrze kojarzy, przyjemnie oddziałuje. Całkowicie odwrotne myśli mam aktualnie w stosunku do "Jakoś to będzie. Szczęście po polsku" ;) Myślę, że i z naszą polską filozofią życia nie jest wcale tak źle, ale nie potrafimy chyba jej sobie w pełni uświadomić i pielęgnować. A "Hygge" i ja lubię, i żałuję, że tak krótko miałam tę książkę u siebie.
OdpowiedzUsuńJa już przedłożyłam w bibliotece; obiecałam sobie zbastować z książkami, ale strasznie mnie ciągnie do tej książki.
UsuńMyślę, że powinniśmy być dumni z tego, że jesteśmy zaradnym narodem i paradoksalnie - im nam ciężej, tym więcej tego optymizmu. Nie bez kozery byliśmy okrzyknięci najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym ;)
Sporo się ostatnio pisze o szczęściu... Mnie się wydaje, że nie ma jednej konkretnej recepty na szczęście. Każdy musi znaleźć własny sposób, własną drogę...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kasia
http://misskatherinesblog.blogspot.com
@misskatherinesblog
Wydaje mi się, że to wszystko są rzeczy szczęściu sprzyjające, ale rzeczywiście, szczęścia nie gwarantujące.
Usuń