Wstrząsnęła mną wiadomość podana przez The Guardian donosząca o nowym, hiszpańskojęzycznym wydaniu Don Kichota; autor przekładu (adaptacji?), Andrés Trapiello, postanowił przełożyć słynną powieść na nowoczesny język Antonio Banderasa i Pedra Almodovara. Już teraz przekład nazywany jest „zbrodnią przeciwko literaturze”. Czy warto bezcześcić czterechsetną rocznicę ukazania się drugiego tomu przygód błędnego rycerza i jego giermka, by wzbudzić kontrowersje? Pomysł wydaje mi się nie trafiony, ponieważ to w języku tkwi urok powieści, a upraszczanie prędzej czy później zaowocuje niechlujstwem językowym oraz chęcią skrócenia, bądź co bądź dość długiej historii. W Peplum Amélie Nothomb mamy taką właśnie wizje przyszłości, gdzie Ulisses, czy Iliada maja formę ulotki z najważniejszymi faktami. Chata wuja Toma ukazuje się współcześnie w wersji okrojonej, jak również „przerabiany” w szkole podstawowej (za moich czasów) Robinson Crusoe. Nie rozumiem tworzenia wersji „light” klasyki – niestety, taka moda może dotrzeć i do nas, ponieważ współcześni ludzie nie rozumieją np. stukotu maszyny do pisania (ponoć!). Sięgnięcie do słownika (lub skorzystanie z przepastnych bebechów internetu) nie boli, a powieści napisane tak żywym językiem raczej się nie starzeją, co dopiero mówić o ich zupełnym niezrozumieniu.
Drugi tom przygód Przemyślnego szlachcica Don Kichota z Manchy, który tym razem przybrał miano Rycerza Lwa, pisany jest w dość zabawnym nawiązaniu do poprzedniej części, a zarazem do prawdopodobnego sequela, którego autorem bynajmniej nie był Cervantes, tylko bliżej nieznany Aragończyk. Otóż, za sprawą bestselleru pióra Sidi Hameta Ben Engelego (wspomnianego w pierwszym tomie powieści, domniemanego autora), o przygodach błędnego rycerza, para bohaterów stała się rozpoznawalna, co pociąga za sobą cały szereg komicznych komplikacji. Sancho jak zwykle wypluwa z siebie z prędkością karabinu maszynowego całe antologie powiedzonek, a jego pan pakuje się nałogowo w kabałę. Znów przed czytelnikiem cała plejada drugoplanowych postaci i anegdotek opowiadanych przez nie. A czarownicy tylko dybią by, a to zmienić piękną i nadobną Dulcyneę w cuchnącą wieśniaczkę, a to wpakować Don Kichotowi ser do szyszaka.
Na zdjęciu widnieją oba tomy przygód najbardziej znanego wariata wszech czasów, jednak tutaj popełniłam małe odstępstwo od mojej czytelniczej normy, ponieważ na czas dość długiej podróży załadowałam sobie audiobook ze strony Wolne Lektury. Tłumaczenie autorstwa Walentego Zakrzewskiego nie odbiega od tego, które mam w wydaniu papierowym dokonanego przez państwa Czerny. Książka dostępna jest również jako ebook, ale polecam zapoznać się z żywiołowym wykonaniem Wiktora Korzeniewskiego, którego Sancho Pansa jest po prostu bezbłędny!
Ale jeśli macie więcej wolnego czasu, to rekomenduję wersję papierową z PIWu.
Jeszcze taki mały dopisek na zakończenie – mam wrażenie, że zarówno Don Kichot jak i seria W poszukiwaniu straconego czasu przez część osób jest znana jedynie z pierwszych kilku stron: sławna magdalenka, od której zaczyna się W stronę Swanna, oraz walka z wiatrakami to nie wszystko – dobre powieści są jak cebule: maja warstwy, nie tylko skórkę.
Powyżej jedna z moich książkowych perełek – Cervantesowskie Nowele przykładne (Novelas ejemplares) wydane nakładem F. A. Brockhausa. Istnieje również polskie tłumaczenie Zofii Karczewskiej-Markiewicz i Zdzisława Milnera, którego bardzo chętnie poszukam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz