Cieniutka, niepozorna książka upchana pomiędzy Molonay i Mongera na bibliotecznej półce. Czekała na mnie. I z przyjemnością wzięłam ją do ręki.
Autor, Navarre Scott Momaday jest 7/8 krwi indiańskiej, najwięcej jego przodków pochodziło z plemion Cherokee oraz Kiowa, o których zachowała się wspaniała legenda: Indianie Kiowa przychodzili na świat jeden po drugim przez wydrążony pień. Było ich bardzo dużo, ale nie wszyscy wydostali się na zewnątrz. Jedna kobieta o ciele nabrzmiałym dzieckiem utknęła w pniu. Potem nikt już nie mógł się przez niego przedostać i dlatego Kiowa jest takim niewielkim plemieniem. Rozejrzeli się dokoła i zobaczyli świat. radzi byli, że widzą tyle rzeczy. Nazwali siebie Kwuda - to znaczy "wychodzący".
Rodzicami autora byli pisarka Natachee i malarz Alfred Momaday. Wychował się w pueblo (specyficzna indiańska wioska), gdzie jego rodzice przez dłuższy czas uczyli w szkole.
Momaday uzyskał tytuł doktora na Uniwersytecie Stanforda. Jego debiutancka powieść Dom utkany ze świtu została nagrodzona nagrodą Pulitzera w 1969 r., i uznaje się ją za przełomową w Native American Renaissance (Odrodzenie Rdzennych Amerykanów - termin ukuty przez krytyka Kennetha Lincolna), którzy chcieli uwidocznić swoja indiańską dumę za pomocą literatury pięknej. W Imionach wspomniana zostaje także książka będąca "pierwszą jaskółką" NAR - Śmiejący się chłopak (powieść o plemieniu Nawaho) autorstwa Olivera Le Farge'a, która również została nagrodzona Pulitzerem, tyle, że w 1930 roku.
Imiona jest książką wspomnieniową, w której autor sięga do dzieciństwa, a także szeroko poza nie, do korzeni, opisując swoich indiańskich i europejskich przodków. Podzielona na kilka części przynosi nie tylko drzewo genealogiczne Momadaya, ale i quasi-poetycką wędrówkę przez dzieciństwo, dorastanie, gdzie wrażenia mieszają się ze wspomnieniami, ocierając się momentami o strumień świadomości. Wychowany na indiańskich klechdach i literaturze anglosaskiej jako pierwsze wspomnienie zachował w pamięci pewien szczególny widok: gorący deszcz chłostający ziemię, przebiegające po niebie błyskawice i przeciwburzowa piwnica, do której tyle razy schodziłem z matką, kiedy byłem bardzo mały. Dla mnie to małe pomieszczenie w ziemi jest miejscem niezapomnianym. po tych wszystkich latach, które minęły, widzę moja matkę, jak siedząc tam na niskiej wąskiej ławce czyta przy świetle lampy, co drga na jej twarzy i na glinianych ścianach.
Szczególne wrażenie robi opis festynu w Jemez, na który zjeżdżały się wozy Indian Nawaho, na którym odbywały się targ, tańce, a który był także okazją do świętowania całymi rodzinami.
Książka jest opatrzona wieloma zdjęciami, które na nieszczęście są ziarniste i czarno-białe. Jednak co nieco widać; na fotografiach z dzieciństwa Momaday wygląda jak maleńki Azjata. Nie tylko ja odniosłam takie wrażenie, bo jak sam wspomina, wiele osób pytało go z jakiej części Azji pochodzi (na co odpowiadał "z Mongolii"). Zdjęcie wykorzystane na okładce polskiego wydania również pochodzi z albumu rodzinnego, a przedstawia rodziców Momadaya jeszcze przed ich ślubem na początku lat 30-stych ubiegłego wieku.
Cieszę się, że wynalazłam tę książkę, bo warto było na nią trafić. Chociaż spodziewałam się czegoś bardziej egzotycznego, odkryłam, że wiele wspomnień innych artystów (i nie tylko) jest w miarę do siebie zbliżonych; bezpieczne dzieciństwo wśród wielkiej rodziny, psoty, szkoła, społeczność lokalna, wojna światowa, której tylko dalekie echa dochodziły do małego chłopca mieszkającego na peryferiach.
Polecam Imiona, chociażby z czystej ciekawości, chęci odkrywania nowych czytelniczych lądów. Kiedy będę miała okazję, sięgnę po Dom utkany ze świtu. Czytał ktoś?
Książka wygrzebana specjalnie na wyzwanie
Mało popularna i chyba stara więc raczej mało prawdopodobane, że objawi się ktoś kto ją również przeczytał:)
OdpowiedzUsuńJa lubię czytać starocie podróżnicze szczególnie o zdobywaniu górskich szczytów.
O, podróżnicze - tak, tak:) Kiedyś szalałam za Fiedlerem!
UsuńGdybyś akurat przypadkiem przeczytała coś "starszego", to zapraszam na wyzwanie:)
Chętnie:) Ostatnio udało mi się zdbyć świetne legendy polskie w płóciennej oprawie.
UsuńFiedlera mam sporo, ale najbardziej lubię Centkiewiczów:) Uwielbiam o wyprawach polarnych czytać.
W takim razie czekam na wrażenia:)
UsuńUwielbiam motywy indiańskie! Świetna, stara okładka...
OdpowiedzUsuńKsiąża jest sprzed 32 lat:) Polecam:)
UsuńNajpierw ta legenda o wydrążonym pniu, potem wzmianka o festynie - zaintrygowałaś mnie. :) Dobrze, że ktoś wyciąga takie zapomniane/nieznane powieści na światło dzienne.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, fajny, pomysłowy nagłówek!
Lubię takie książki, którymi mogę się podzielić:)
UsuńDziękuję, nagłówek chciałam zrobić jak najprostszy. Dzięki picmonkey mi się udało:)
Witaj! Dziękuję za pamięć. Cieszę się, że mogłam wrócić i postaram się zaglądać do Ciebie jak najczęściej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się niezmiernie:)
UsuńMnie by sama okładka już skusiła. Lubię przechadzać się między półkami bibliotecznymi i wynajdywać takie małe co nieco. Ale ostatnio postawiłam raczej na nadrabianie zaległych oczywistości. I nowości wydawnicze. Jednak kiedy zauważę "Imiona", pewnie przeczytam.
OdpowiedzUsuń