Z listy przeczytanych w 2016 roku
mogę „odkreślić” kolejna pozycję; tym razem sięgnęłam po kupioną za 50 groszy
Willę Cather. Nazwisko to nie jest obce wielbicielom talentu Trumana Capote,
który wielokrotnie w wywiadach podkreślał, że Cather miała niebagatelny wpływ
na jego pisarstwo, i o ile Katherine Anne Porter „jest niezwykle dobrą pisarka,
o tyle Cather jest genialna”.
Tomik opowiadań Poranek
Wagnerowski miałam przeczytać na listopadowe wyzwanie Maknety, ale nie umiałam
go znaleźć; właściwie chciałam go wypożyczyć, ale został zubtkowany. Pech. Znalazłam
go jakiś miesiąc później na… półce we własnym domu. I stał się takim tomikiem do
przeczytania „na cito”.
Willa Cather urodziła się w 1873
roku w na amerykańskich „kresach”; od dzieciństwa towarzyszyły jej krajobrazy
prerii, gdzie człowiek walczył nie tylko z własnymi słabościami, ale i z przeciwnościami
surowej przyrody.
Cather pochodziła z wielodzietnej
rodziny, ale nie była szczególnie lubiana przez liczne rodzeństwo; uciekała w
świat książek, które namiętnie pochłaniała. I jako naturalna konsekwencja „spożycia”
wielkiej ilości literatury, mała Willa zaczęła swoich sił pisząc opowiadania i
eseje. W wieku lat dwudziestu jeden z jej esejów tak bardzo przydał do gustu wydawcom,
że młoda studentka (zaczęła studia na kierunku medycznym, jednak pod wpływem głębokiego
namysłu zmieniła kierunek na literaturę angielską i w 1894 roku uzyskała tytuł
licencjata) zaczęła współpracę z pismem Nebraska
State Journal. Od tej pory jej kariera zaczęła nabierać tempa.
Choć na koncie ma kilkanaście powieści
oraz setki opowiadań (za powieść One of Ours wydaną w 1922 roku
zdobyła Nagrodę Pulitzera) w Polsce jest praktycznie nieznana; do tej pory
wyszły powieści Dom pana profesora, Drzewo białej morwy, Moja Antonia, Utracona, oraz Śmierć przychodzi po arcybiskupa, a
także dwa zbiory opowiadań: Mój
śmiertelny wróg i Poranek Wagnerowski
właśnie.
Zbiór Poranek Wagnerowski
składa się z sześciu opowiadań, których wspólnym tematem jest powracanie,
zmaganie z nieprzystosowaniem, kontrast pomiędzy (niekiedy zaściankową) prowincją
a miastem, a także odwaga, by iść za głosem serca i być wiernym własnym
przekonaniom. Nie przekonuje mnie nazywanie tomów opowiadań tytułem jednego z
nich; powinno się wybierać coś, co cechuje je, co jest dla nich wspólne, na
przykład „Czas”, bądź „Podróże pociągiem” – w każdym z opowiadań bowiem pociąg
odgrywa duża rolę (lub jak kto woli - jest tematem pobocznym). To nim uciekają
Klara z Nilsem (nowela Czeska dziewczyna),
pociągiem wraca pani Thondike (niegdyś Knightly), która jako przed laty w bardzo niezawiniony sposób
przyczyniła się do śmierci młodej nauczycielki (Najlepsze lata). Modernistyczny malarz, Don Hedger ucieka pociągiem
od swojej egzaltowanej, próżnej kochanki, śpiewaczki Eden Bower (Idę, Afrodyto!), również ucieka Paweł,
który w wielkim mieście zaczyna „wreszcie” żyć, choć dogania go własna przeszłość
(Sprawa Pawła); w opowiadaniu
tytułowym do narratora, Clarka, przyjeżdża niegdysiejsza pianistka, od
ćwierćwiecza matka dzieciom i pani (niezbyt bogatego) domu z prowincji. Clark
zabiera ciotkę na koncert muzyki Wagnera i obserwuje paletę emocji malujących
się na podstarzałym licu. Ostatnie opowiadanie, Pogrzeb rzeźbiarza (trumna przyjeżdża pociągiem), to gorzkie
podsumowanie prowincjonalnego myślenia, które nacechowane jest ciasnymi horyzontami
i sobkostwem. W ogóle prowincji się "obrywa" niejednokrotnie, jak w opowiadaniu Czeska dziewczyna, kiedy Klara od lat zakochana w Nilsie, zapytana czemu wyszła
za jego brata i nie czekała aż Nils wróci, odpowiada: „[Ludzie] powiadają,
że zaczynasz wychodzić z obiegu. Dlatego wychodzimy za mąż. Nie możemy znieść
ich drwin”. Być może również dlatego, nie mogąc znieść małomiasteczkowego
myślenia, Willa Cather większość życia spędziła w Nowym Jorku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz