Header Image

„Jane” Florence L. Barclay [1927 r.]

Na magazynowej wyprzedaży znalazłam bezimienną książkę w introligatorskiej oprawie. Nie mogłam jej nie kupić, zwłaszcza, że była tańsza niż tabliczka czekolady (całe dwa złote). Bezimienna, bo brak jej było karty tytułowej, oraz czegokolwiek, co wskazywałoby tytuł i autora. Potraktowałam to jako wyzwanie i już po kilku chwilach udało mi się ustalić, że to „Jane” (oryg. „The Rosary” - różaniec) autorstwa Florence L. Barclay, oryginalnie wydana w roku 1909. Mój egzemplarz należał do jednego z sześciu wydań; jest ono z pewnością przedwojenne, bo pisownia wskazuje na tekst niepoprawiony, taki sprzed reformy języka polskiego w 1936 roku.


[1 wydanie – 1918, 2 wydanie – 1919, 3 wydanie – 1920, 4 wydanie - ?, 5 wydanie - 1927, 6 wydanie - 1948. Celuję w 5 wydanie, bo powojenne ma 301 stron, a moje ma 414.] 

Autorką powieści jest angielska pisarka, znana z romansów i opowiadań, Florence Louisa Barclay (2 XII 1862 – 10 III 1921). Napisała jedenaście powieści, także zekranizowanej w 1921 roku „The Mistress of Shenstone”.
Florence L. Barclay (źródło: wikipedia)


O jej życiu wiadomo niewiele. W 1881 r. Florence Charlesworth poślubiła pastora Charlesa W. Barclaya. Urodziła ośmioro dzieci. Była głęboko religijna, co miało odzwierciedlenie w jej pracach, które powstawały w czasie, kiedy choroba przykuła ją do łóżka na długie miesiące.

„Jane”, druga powieść Barclay stała się wielkim sukcesem, co zaowocowało tłumaczeniami na osiem języków, a także dała asumpt do nakręcenia aż pięciu (!) filmów. Powieść znalazła się również na szczycie bestsellerów New York Timesa w 1910 roku. Dwadzieścia pięć lat później czasopismo Sunday Circle wydawało „Jane” w odcinkach, a w 1926 roku wybitny francuski dramaturg Alexandre Bisson dokonał jej adaptacji scenicznej.

Powieść opowiada o miłości Jane Champion i Gartha Dalmaina. Oboje pochodzą z brytyjskich wyższych sfer, ale jak to bywa w romansach, nic nie jest tak proste, jak się wydaje. „Jane Champion miała lat trzydzieści. Ktoś powiedział o niej, że była to doskonale piękna kobieta w brzydkiej skórze”. Nic dziwnego, że nie mogła uwierzyć w wyznania miłości młodego malarza, Gartha, który słynął z portretów najpiękniejszych kobiet Wielkiej Brytanii.

Powieść przypomina nieco dziewiętnastowieczną operetkę. Mamy tu małe incognito, mamy łamiący serce wypadek, oraz wiele dowodów miłości z obu stron. Bohaterka przywodzi na myśl Jane Eyre. A to, z czym musi się zmierzyć, sytuację pana Rochestera.

I język i styl są archaiczne. Niemniej książkę czytało mi się dobrze. Książkę czytałam na wakacjach. Być może gdybym miała wybór odłożyłabym ją nie skończywszy? No, ale skoro ją tachałam przez całą Polskę, to już przeczytałam (i jak podkreślam – nie bez przyjemności).

Nie chciałam, żeby Jane była apatyczna i bezwolna, i życzyłam jej remedium na miłość w postaci samorealizacji. Bohaterka okazała się całkiem sympatyczna i odważna, za co jestem wdzięczna autorce. Garth za to zupełnie mnie nie ujął swoim mazgajstwem w obliczu tragedii. Czy książka powinna doczekać się wznowienia? Niekoniecznie. Na swój sposób jest strasznie naiwna i nie przetrwała próby czasu, choć wiem, że w rodzimej Wielkiej Brytanii znajduje zwolenników do dziś.

Tytuł oryginału brzmi „Różaniec” i nawiązuje do kilkakrotnie przewijającej się w czasie akcji powieści pieśni „Różaniec wspomnień”. Dlaczego nie wydano w Polsce powieści pod oryginalnym tytułem? Być może wydawca obawiał się mylenia z popularnymi wydawnictwami katolickimi, opatrzonymi tytułami Różańca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz