Header Image

Światło miedzy oceanami - M.L. Stedman

Pisarze to sadyści. Zsyłają na wykreowane postacie dziesięć plag egipskich i wcale im nie jest przykro! Każą podejmować salomonowe decyzje, które łamią serce – i ani nie uronią łzy nad biedną papierową duszyczką.

Dlatego też obawiałam się emocji, które wiedziałam, że wzbudzi powieść Światło miedzy oceanami. Miałam na nią ochotę od chwili, kiedy na Pintereście zobaczyłam okładkę (niefilmową – i jestem niepocieszona, że nie dostałam polskiego wydania w oryginalnej okładce). Kiedy dowiedziałam się, że kręcą film – tym bardziej chciałam przeczytać najpierw książkę. 

Tom Sherbourne nie mogąc otrząsnąć się z wojennej traumy decyduje się na samotne życie latarnika. Zakochana w milczącym mężczyźnie młodziutka Isabel decyduje się związać z nim życie – w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe. Jednakże w ich cichym życiu więcej jest tych gorszych chwil: Isabel trzykrotnie spodziewa się dziecka i trzykrotnie Tom chowa na wzgórzu przedwcześnie zmarłe niedonoszone dzieci. Dwa tygodnie po ostatnim poronieniu, po którym Isabel nie potrafi się otrząsnąć, los zsyła małego "Mojżesza" – niemowlę w dryfującej łodzi u boku zmarłego mężczyzny. Małżeństwo decyduje się zatrzymać dziewczynkę.
Okładka, w której się zakochałam. Źródło: goodreads.com

Z początku irytowało mnie infantylne zachowanie Isabel, jednak po jakimś czasie nie tyle było mi jej żal, co empatycznie „trzymałam jej stronę”. Mam wrażenie, że pokazując nam najpierw historię Isabel, a nie rzeczywistej matki niemowlęcia czytelnik został zmanipulowany przez autorkę: Isabel tyle przeszła, że „należy się jej” niemowlę. Kiedy cieszymy się wraz z młodą matką, czeka nas kolejny cios – poznajemy traumatyczne wydarzenia, które sprawiły, że dziecko zostało rozdzielone biologiczną matką, która mimo upływu lat rozpacza niby australijska Niobe nad pomnikiem ku pamięci zaginionej córki.

Nie będę oceniała postępowania Toma, czy Isabel, bo decyzje są zbyt ciężkie nawet na jałowe dywagacje. Życie to nie jest bajka, a znalezione niemowlę nie jest zesłaną przez wróżkę Calineczką. Światło miedzy oceanami to soczysty dramat pełen napięcia, który wzbudza tak sprzeczne emocje, że starczyłoby na obdzielenie nimi kilku powieści. Do tego wszystko w – dla nas – egzotycznym klimacie Australii. Po przeczytaniu książki (pamiętajcie o zapasie chustek higienicznych!) polecam obejrzeć doskonały film z doborowa obsadą: Alicia Vikander w roli Isabel, Rachel Weisz jako Hannah oraz jak zwykle znakomity wyrazisty Michael Fassbender. Szczególnie piękne są zdjęcia – długie kunsztowne ujęcia wyspy, jakby rozmarzone, skąpane w złotym słońcu. 

7 komentarzy:

  1. Książka mnie zachwyciła, faktycznie, zapas chusteczek wskazany:) Film jeszcze przede mną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nie wiem, czy nie poszukam w oryginale. Film bardzo polecam. Szczególnie zważywszy na obsadę.

      Usuń
  2. Brzmi ciekawie, ale ja nie znoszę płakać nad książką :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do czasu aż przeczytałam Tysiąc wspaniałych słońc nie sądziłam, że nad książką w ogóle można zapłakać.
      [Nawiasem mówiąc - niewygodne, bo nic nie widać i trzeba przerywać czytanie]

      Usuń
  3. Jestem na ''świeżo'' po lekturze książki i jestem nią zachwycona! Pełna emocji, polecam każdemu. Pozdrawiam
    czytanienaprawdeuzaleznia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Aż mnie ciarki przeszły.... Koniecznie muszę przeczytać, albo obejrzeć. Przygotuję pudełko chusteczek! :-)

    OdpowiedzUsuń