Header Image

Dolina szarej rzeki - Jerzy Waldorff

Elokwentny kronikarz świata, którego już niema, wtrącający archaiczne "aliści", "jeno", czy "ongiś", zachował się Jerzy Waldorf w pamięci czytelnika przede wszystkim jako ekspert i miłośnik muzyki poważnej. Dał się poznać w szczególności jako propagator i wielki admirator Karola Szymanowskiego, ale i rzecznik odnowy cmentarza Powązkowskiego. Zakochany w przedwojennej stolicy, jej specyficznym charakterze, blichtrze i snobizmie arystokracji, w którym wzrastał, a który przez czasy powojenne został zastąpiony napływową ludnością i zniwelowany walcem komunizmu. "Warszawa, chociaż wskrzeszono zgodnie z zachowaną dokumentacją Stare i Nowe Miasto, Zamek i Trakt Królewski, wymieniła niemal całą ludność z miejskiej na przedmiejską i wiejską, również ustrój polityczny i wreszcie obyczaj tak najkompletniej, że jedynym fragmentem jej autentycznym, nawiązującym wprost do historycznej przeszłości, został stary cmentarz Powązek. Dopiero tam odnaleźć można dawne rody warszawskie, sławne z dziejów miasta nazwiska, szlachetne twarze mieszczan w nadobnych podobiznach i nawet - z epitafiów - przypomina o sobie dostojny język, którym posługiwano się przy co bardziej uroczystych okazjach, ale i też na co dzień w szanujących się domach, a który po masakrze stolicy i jej odrodzeniu zastąpili świeży mieszkańcy wulgarnym żargonem, niechlujnym gdukaniem z trybun, co dawniej były miejscem popisu krasomówców." 



Jerzy Waldorff napisał ponad dwadzieścia książek, z czego większość poruszająca temat krytyki muzycznej. Abstrahując od życia prywatnego, czy tajemnic, które do dziś nie zostały odkryte - biografia Waldorffa jest bowiem pełna rzeczy sprzecznych i nie będę się nad nią rozwodziła - chciałam polecić eseje biograficzne Dolina szarej rzeki. "Waldorfa - pisze w posłowiu Jarosław Kurski - czyta się dla języka, ciętych żartów, barwnych porównań. Ludzie z końca świata lecieli, żeby posłuchać jego radiowego felietonu. Słuchali i ryczeli ze śmiechu. On się bawił muzyką jak żongler piłeczką." Tak jest i w tym przypadku: autor ze specyficznym humorem lawiruje między ubolewaniem nad światem straconym, kiedy jako mały panicz spacerował z nianią po Ogrodzie Saskim, czy kiedy jako ułan czarował konną jazdą, a czasami powojennymi, obfitującymi w szereg komplikacji natury politycznej. Lata 50-te były dla Waldorffa-humanisty niezmiernie uciążliwe; jako aspirujący pisarz udaje się do nadmorskiej miejscowości, w której odbywa się nielegalny proceder wywozu chętnych do Szwecji; opowiadanie "Konsul Jego Królewskiej Mości" jest doskonałe i czytając oczyma wyobraźni widziałam już Teatr Telewizji na jego postawie (nie film, a właśnie teatr!). Autor był bowiem doskonałym obserwatorem, wnikliwym koneserem ludzkich zachowań, erudytą, potrafiącym przekuć nudną rekonwalescencję po operacji kolana we wnikliwy reportaż z życia pensjonariuszy szpitala oraz okazję do snucia refleksji nad własnym życiem. 
Dolina szarej rzeki nie jest książką nową, to już czwarte po 1985 roku wydanie. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę. Być może ktoś już teraz szuka mądrej lektury na wakacje - Waldorf nadaje się do tego znakomicie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz