Header Image

Potargowo #3

O tym, że jadę na targi przypomniało mi się dopiero we czwartek. Miałam jechać z grupą z pracy, jak przed rokiem. W sobotę z samego rana (o 6:30) sprawdzałam, gdzie co jest, bo nie wydrukowałam sobie planu (na szczęście potem znalazłam w tagrowej gazetce). Rok temu miałam wydruk z pozaznaczanymi stoiskami, a i tak potem szłam na żywioł. 


Miałam kupić dwie książki i Wesołego Ryjka dla synka, a stanęło na kilkukilogramowym stosie, który w trzech siatkach skutecznie unieruchamiał mi nogi podczas jazdy busikiem. 
Tuż po wejściu skierowałyśmy się - nasza silna grupa bibliotekarek - do stoiska WL i grzecznie ustawiwszy się w ogonku do Twardocha czekałyśmy na swoją kolej do podpisu Wielorybów i ciem. Potem rozeszłyśmy się każda w swoją stronę spotykając się od czasu do czasu w tłumie zwiedzających. 

Szczepan Twardoch podpisuje mój egzemplarz Wielorybów i ciem
Udało mi się dotrzeć do Media Rodziny, gdzie dla Władka kupiłam kolejnego Wesołego Ryjka (Wesoły Ryjek i zima) i kalendarz z Panem Kuleczką na 2016 rok. Następne na moim celowniku było wyd. Karakter - i mam swój egzemplarz Jak przestałem kochać design. Właściwie powinnam już wtedy opuścić halę EXPO, bo z każdą minutą coraz bardziej uszczuplałam zapasy gotówki. Ale - co tam, targi są raz w roku! Dalej kupiłam najnowszego Murakamiego, Mężczyźni bez kobiet, a potem zawiesiłam się na stoisku z niszową literaturą czeską, słowacką, itp. Akurat jestem w trakcje czytania Śmierci pięknych saren, i pani niemal wepchnęła mi (a ja się nie broniłam) Kronikę pewnego miasta (Prevelakisa), oraz zeszłorocznego Jaroslava Rudiša - czytałam jego świetną książkę Koniec punku w Helsinkach, a chociaż Ciszy w Pradze nie miałam na liście - przeczytam z wielką chęcią. 


Zdobyłam również eseje o architekturze, Figury niemożliwe, i nowy, śliczniutki zeszycik firmy Santoro. Mężowi przywiozłam ciężkie tomiszcze o Survivalu (Jak przeżyć w każdych warunkach), a naprawdę rzutem na taśmę zgarnęłam egzemplarz Charlotte z podpisem Foenkinosa - jego Delikatność naprawdę mnie ujęła i w brodę bym sobie pluła, gdybym przepuściła taka okazję.
Moje tegoroczne targowe zdobycze :)

O 13-stej zaczęła się część dla blogerów i dzięki temu miałam okazję spotkać się z wieloma z Was. Niestety, nie mogłam być ani na spotkaniu nieformalnym, ani zostać po Złotej Zakładce, ale myślę, że w przyszłym roku będę miała nieco więcej czasu. A ze spotkania blogerów przywiozłam w targowej lnianej torbie Johna Williamsa Profesora Stonera, oraz Richarda Kinga Dywizjon 303, opracowanie historyczne o polskim dywizjonie RAFu.

Rozdanie Złotej Zakładki oraz nagrody dla Blogera Roku

Przeczytałam dzisiaj opinię, że targi zamiast być festiwalem są bazarkiem. No, targi to targi, a festiwal literatury to festiwal literatury i chyba te dwa wydarzenia różnią się znacznie. Tłok był niemiłosierny a każdy wynosił siaty książek i to chyba dobrze świadczy o Polakach, bo mówi się, że nie czytamy. Chociaż obita i niemal zadeptana - wyszłam z targów szczęśliwa.
Najmilej było spotkać Was, innych blogerów, miłośników literatury, ludzi zakręconych na punkcie szczególnie polskich autorów, ludzi z pasją. I mam nadzieję, że będziemy się widzieli za dwa tygodnie w Katowicach.
 

Książki do stu stron (film)

Zapraszam dzisiaj na mój pierwszy film. Czytelnik zadał mi niezłe zadanie domowe: książki do stu stron. Postanowiłam więc działać i wyszperałam kilka wartościowych pozycji.
Rozgadałam się na całe piętnaście minut. Jak wyszło, ocenicie sami.


Po pogrzebie - Agatha Christie

W latach 30-stych ubiegłego wieku S.S Van Dine opublikował wykładnię praw rządzących  przyzwoitą powieścią kryminalną. Van Dine doskonale wiedział o czym pisze, bowiem był autorem szeregu kryminałów detektywistycznych z gatunku hardboiled (cyniczny bohater poruszający się w mrocznym półświatku). Wedle wytycznych przestępcą nie powinien być ani detektyw, ani żaden z policjantów na służbie, detektyw do rozwiązania powinien dojść drogą dedukcji mając do dyspozycji takie same dane jakie czytelnik, a zbrodnie powinny być popełniane na tle osobistym. Wytyczne Van Dine’a zostały przyjęte jako obowiązujące zasady w Klubie Detektywów, czyli zrzeszeniu pisarzy specjalizujących się w prozie detektywistycznej. 

Mój najnowszy nabytek - Christie w oryginale.

Wedle dyrektyw Van Dine’a pisała również królowa kryminału, Agatha Christie. Choć oprócz powieści kryminalnych na swoim koncie ma także i prozę obyczajową, to z tych pierwszych jest doskonale znana czytelnikom na całym świecie. Spod jej pióra na przestrzeni ponad pięćdziesięciu lat wyszło około stu powieści i opowiadań o charyzmatycznym Belgu z wąsikiem, pannie Murple rozwiązującej zagadki na sielskiej angielskiej wsi, oraz o kilkorgu innych detektywach z przypadku, jak choćby pojawiający się w pięciu powieściach Tommy i Tuppence Beresfordowie.
Niedawno odbyła się kolejna edycja Tygodnia Zakazanych Książek i jako ciekawostkę warto dodać, iż w latach stalinizmu książki Christie były przez cenzurę PRL zakazane.  

Moja kolekcja powieści Christie. Wśród nich moja ulubiona - Tajemnica bladego konia.

W tym roku przypada 125 rocznica urodzin sławnej pisarki. Ja również przyłączyłam się do obchodów i sięgnęłam po absolutny klasyk – Po pogrzebie (After the funeral). Historia jest na pozór banalna: na stypie nestora rodu najmłodsza, niewidziana od dwudziestu lat siostra nieboszczyka rzuca cień podejrzenia na rzekomo naturalne jego zejście z tego łez padołu. Następnego dnia owa siostra o niepohamowanym języku ginie w tajemniczych okolicznościach. Sprawę bada, z początku samodzielnie, rodzinny prawnik, jednakże okoliczności są na tyle niejasne, że o wyjaśnienie zagadki poproszony zostaje sam legendarny Hercules Poirot.
Myślałam, że po tylu Agathach dam radę zgadnąć kto jest mordercą, ale znowu zostałam wykiwana. I kolejny raz złapałam się na palnięciu się w czoło, mrucząc jednocześnie: przecież to było oczywiste! 
Różne wydania A. Christie - stare z jamnikiem, oraz nowe.
Książkę czytałam w oryginale. Osobom uczącym się języka angielskiego polecam czytanie powieści, zwłaszcza kryminałów właśnie, ponieważ w odróżnieniu od przesyconej archaizmami klasyki ten gatunek pisany jest prostym językiem.
Oczywiście jak i inne książki o Poirocie i ta została sfilmowana (genialny David Suchet w tej roli!), a jedna z pomniejszych rólek (George Abernethie) gra święcący obecnie triumfy Michael Fassbender.

Rodzina Thibault - Roger Martin du Gard




Mam taka półkę, (właściwie dwie, no, trzy, ok, cały regał) która mieści książki z początku dwudziestego wieku. Nie są to wprawdzie białe kruki, o które pobiliby się bibliofile z wypchanym portfelem, ale mam kolekcję kilku powieści, podręczników, poradników, które niekiedy służą mi za eksponaty w czasie wystaw w mojej filii. Część mojego zbioru jest wycofana z nieistniejących już bibliotek przyzakładowych, lub została wygrzebana na pchlim targu. Interesuje mnie zwłaszcza jaki przez ostatnie dziesięciolecia sytuacja geopolityczna miała wpływ na wydawanie książek - co ciekawe, niektóre książki choć czytane wiele razy nadal trzymają fason, a niektóre "nowe", klejone, robione na łapu-capu rozpadają się przy pierwszym, drugim czytaniu. No i nie ukrywam faktu, że LUBIĘ MIEĆ książki. Lubię na nie patrzeć, oglądać, wąchać je (wiem, wiem, pewnie dostanę gruźlicy, albo jakiejś innej strasznej choroby od starego papieru; tak, wiem, nie powinnam tego lekceważyć). Ale książki służą przede wszystkim czytaniu. Więc przy okazji „książkowego spisu powszechnego” (zostały mi jeszcze cztery wypchane po brzegi regały, więc na razie nie pytajcie, ile mam książek) każdą książkę do czytania „na cito” zaznaczyłam małą karteczką samoprzylepną (nigdy nie mogę zapamiętać, jak się taka karteluszka nazywa).
Nie jestem przekonana, czy ma powstać jakiś nowy cykl – w końcu chyba już dosyć rozwarstwiania się i powtarzania, bo przecież te brązowe tomy są bardzo nieoczywiste. Pierwszą książką, po którą sięgnęłam już w zeszłym roku była Dama Kameliowa. Takie niepozorne kieszonkowe wydanie z lat 20-stych. Pisałam również o Chacie wuja Toma, które mam w starym wydaniu – co prawda z 1947 roku, ale książka jest wydana przez Gebethnera i Woolfa. Dziś chciałam napisać o Szarym zeszycie Rogera Martina du Garda.


Roger Martin du Gard jest laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1937. W uzasadnieniu komisji można przeczytać, iż uhonorowano go za „siłę artystyczną i prawdę w przedstawieniu człowieka, a także najbardziej odczuwalnych problemów współczesnego życia”*. Szary zeszyt, oraz zamieszczone w tym samym tomie dwie części Pokuty są początkowymi częściami wielotomowej Rodziny Thibault. Cykl opowiada o braciach – Jakubie (w starym wydaniu imię bohatera zostało przetłumaczone jako Jacek) i młodym lekarzu Antonim, ich despotycznym ojcu, Oskarze Thibault, który wyczekuje wysokiego odznaczenia (ten motyw w literaturze francuskiej pojawia się dość często), przyjacielu, Danielu de Fontanin, oraz bliższej i dalszej rodzinie, a czas który powieść obejmuje to niemal dwie pierwsze dekady ubiegłego wieku. U du Garda obecne są miłość (spełniona lub wzgardzona), pożądanie, oraz wielka polityka; Jakub angażuje się w ruch socjalistyczny, a z rozdziałów obejmujących czasy wielkiej wojny i te tuż po niej wyraźnie znać antywojenne nastroje Francuzów. Jest taka główna cecha powieści francuskich (nie, nie monumentalność, chociaż…) i jest nią niewątpliwie postawienie moralności - bądź dwuznacznej moralność bohatera - na pierwszym planie. Bez wstydu obnażają francuscy pisarze zakłamanie epoki, niesprawiedliwość względem słabszych, a to wszystko na przykładzie skomplikowanych relacji bohaterów.


Ze zdziwieniem odkryłam, że ta niepozorna książeczka ma ciąg dalszy. Rodzina Thibault wyszła w czterech tomach (maczkiem!) w Czytelniku pod koniec lat 80-tych. Były jeszcze starsze wydania, do których się dokopałam w bibliotecznych magazynach, ale są zdekompletowane i tłumaczone przez kilku różnych tłumaczy. 
Taka przedwojenna powieść, jeszcze sprzed reformy językowej z 1936 roku może być dla dzisiejszego czytelnika trudna w odbiorze. Dziwić może pisownia wielu wyrazów (hygjena, w naszem domu, bibljoteka, poprostu, etc.), ale warto sięgnąć choćby z ciekawości po taką "ramotkę". 
Co do samej powieści, owszem, zaintrygowała mnie, ale raczej do niej nie wrócę. Irytowali mnie bohaterowie, zwłaszcza Jakub/Jacek, który sprawiał bardzo niesympatyczne wrażenie i jako postać nie dawał się lubić, choć "w skali Mildred" (okropnie irytująca bohaterka W niewoli uczuć) dostałby ode mnie 8/10.

Teraz jestem w trakcie czytania trzech książek równocześnie. To do mnie nie podobne. Na tapecie mam Noblistę, książkę na DKK oraz powieść do poduszki. We czwartek kolejne "sprawozdanie" ze spotkania autorskiego, a w kolejny poniedziałek - kryminał!

*[źródło cytatu:Wikipedia]