Header Image

Mały bies - Fiodor Sołogub


Mały bies jest książką stosunkowo słabo znaną w naszym kraju. Paradoksalnie na Goodreads znalazłam kilkanaście wydań anglojęzycznych, a w Polsce ukazały się zaledwie dwa (PIW, 1973r. oraz Ateneum, 1916r). To przejmujące studium psychologiczne powstało pod koniec wieku dziewiętnastego, a drukiem wyszło w 1905 roku, i jest najbardziej znaną powieścią rosyjskiego poety i dramaturga, Fiodora Sołoguba. 
Ardalion Pieriedonow, nauczyciel gimnazjalny, jest osobą małostkową, nielubianą, ale o wielkich, nieuzasadnionych ambicjach - pragnie on awansować na inspektora szkolnego, ale tylko, by zrobić znajomym na złość. Jego charakter doskonale oddaje pewien cytat: "Kiedy przechodził koło prosto stojącego i czystego słupa, miał ochotę go wykrzywić albo zapaskudzić. Śmiał się radośnie, kiedy coś przy nim brudzono. Gardził czysto umytymi gimnazjalistami i dokuczał im. Nazywał ich czyścioszkami. Niechluje byli dla niego bardziej zrozumiali. Nie miał ulubionych przedmiotów, nikogo nie kochał, dlatego też przyroda mogła oddziaływać na jego uczucia w jednym tylko kierunku - przytłaczająco. Tak samo jak spotkania z ludźmi - zwłaszcza z obcymi i nieznajomymi, którym nie można było powiedzieć jakiegoś grubiaństwa. Być szczęśliwym oznaczało dla niego nic nie robić i zamknąwszy się przed światem dogadzać swemu żołądkowi."


Stopniowo pogrążający się w rojeniach Pieriedonow popada w coraz większą paranoję, co skutkuje tragedią. Nieobliczalny, lekceważony nauczyciel nawet na dobrą sprawę nie działa świadomie, co raczej jego czyny są następstwem całej serii "wybryków", zarówno samego bohatera, jak i jego znajomych. Nie wzbudza on jednak naszego współczucia, jedynie odrazę. 
Długo polowałam na Małego biesa. Czasami się zdarza, że książka lub fama o niej, trafia do nas ogródkiem. I tak było w moim przypadku. Książkę polecił mi kolega ponad dekadę temu, a on sam dowiedział się o niej z wywiadu z ulubionym muzykiem. I myślę, ze niezły gust ma ten muzyk...

Książka przeczytana w ramach wyzwania  

P.S. Pewnie zauważyliście coraz dłuższe przerwy między postami? Ostatnio przez internety  przetoczyła się dyskusja na temat rozwoju blogów książkowych. Jeśli ma się kilkuletni staż siłą rzeczy coś tam się zmienia. U mnie wyewoluowało w stronę stricte książkową, u niektórych wytrącił się osad w postaci lajfstajlu, a jeszcze inni znaleźli niszę z fantastyką, czy pozycjami dziecięcymi. Oprócz kilku książek w miarę nowych (na przykład przeczytanych na wyzwanie 12 książek na 2015 rok) Setna strona będzie promowała ramoty z odzysku, takie jak ten niemal nieznany Sołogub. Następny - książkowy - wpis będzie o tym, co zrobił mi Zafon... (odsyłam do teksu, który podziałał na mnie najmocniej w tej dyskusji: http://instrumentysamotnosci.blogspot.com/2015/03/co-zrobiy-ci-ksiazki.html) A potem będzie coś bardzo nieoczywistego...

Dreszcz 2. Faceci w czerni - Jakub Ćwiek

źródło: LubimyCzytać.pl
Poprzedniego Dreszcza czytałam, kiedy mój synek był chory - potrzebowałam niezobowiązującej lektury, która by mnie odstresowała. Drugiego Dreszcza czytałam... również kiedy mój synek był chory...
Żulowaty superbohater w ramonesce nadal szwenda się ulicami Katowic rozprawiając się z lokalnymi bandytami. Tym razem trafiają się zombiaki, które atakują Ligotę, a także kolejny "wampir" z Sosnowca. W skład ekipy wspomagającej Zwierzchowskiego wchodzą: Alojz, ubarwiający ślaską godką dialogi emeryt górniczy, Benjamin, młody anglik, który jest tym, kim Alfred dla Batmana, Ekumen, taki Mr Stitch pozszywany z relikwii "cudownych" świętych, no i oczywiście Zawisza Czarny wymachujący swoją wielką... tonfą. Klimat rodem z KickAssa, spora dawka (czarnego) humoru, spora doza rock'n'rolla. Plus za śmichy-chichy z PKP, oraz za przestrogę, jak nie wychowywać dzieci.
Co jeszcze mogę dodać? Nie wiem, jak w innych cyklach, ale w Dreszczu Ćwiek trochę gubi wątki, skacze z kwiatka na kwiatek, coś tam urywa, gdzieś błądzi. Mam nadzieję, że "w tym szaleństwie jest metoda" i w trójce - bo to oczywiste, że trzeci tom powstanie - doczekamy się paru rozwinięć i wyjaśnień. Mam tylko żal do autora o Benjamina... bez spoilerowania, ale - kto przeczyta ten się dowie...

Wschód - Andrzej Stasiuk

Czy można opisywać podróż sentymentalną, nie ocierając się o kicz, ani o łzawość? Andrzej Stasiuk w swojej najnowszej książce pokazuje, że można. W nazwie "Wschód" autor zmieścił wszystko, co może się kojarzyć z tym kierunkiem, od nazw geograficznych do mentalności. Zaczyna od siebie, od rodziny, od przeszczepionych ze wsi do wielkiego molocha, jakim jest stolica. Pamięcią sięga do czasów, kiedy podczas wyjazdów do rodziny stał w pegieerowskich kolejkach za chlebem, kiedy komunizm otaczał go jak powietrze, kiedy nie było alternatywy. "Gdy już byłem na świecie, - pisze Stasiuk - nigdy nie słyszałem, by w domu rozmawiało się o komunizmie, albo Rosjanach. Panowała geopolityczna cisza. Nie było o czym dyskutować. I matka, i ojciec opuścili swoje wsie w ramach wielkiej wędrówki ludów. Zostali wywiedzeni z domu niewoli. Z krainy piachu, głodu i gnoju. Z terytorium wzgardy. Ze wschodu na zachód. matka trzydzieści kilometrów, ojciec sto dwadzieścia. Ponieważ życie było gdzie indziej. Ze wschodu na zachód. Z chamskiej wsi do pańskiego miasta. Żeby zapomnieć o niewolniczym dziedzictwie i żeby nosić buty. Na zachód, do stolicy, która patriotyczny zryw zmienił w szkielet i trzeba go było od nowa wypełnić ludzkim mięsem. Powstańcy, Hitler i komunizm pozwoliły im zdobyć metropolię. Nie doszli jednak do centrum. Zatrzymali się na przedmieściach, tak jak większość plebejskiej konkwisty. Ale o tym się nie mówiło. Nic dodać nic ująć. Sprawiedliwość dziejowego szabru."
Tytułowy wschód, to wschód doświadczony przez autora, pomacany, posmakowany, wywąchany. W miarę czytania zagłębiamy się coraz dalej w wędrówce, docieramy do Czyty, dalej, na niemal niezbadane tereny, gdzie turysta to okaz nie tyle rzadki, co niemal nieznany. Tam Stasiuk czuje się jak u siebie. Kiedy matka proponuje wyjazd na Zachód, syn żachnął się, że przecież tam nie ma nic ciekawego. Za to wschód, gdzie ludzie mentalnie są jeszcze silnie w poprzedniej epoce ma w sobie coś swojskiego, coś co trzeba łapać, póki jest, co samo się przyswaja, przez osmozę. I nie chodzi tu o politykę, bo od jej uprawiania autor się odżegnuje - Stasiuk buduje w swoich książkach raczej skansen ze wspomnień, łapie nitki babiego lata rozpadającej się przeszłości. Myślę, że jak "Znaki szczególne" Pauliny Wilk są manifestem wspomnień trzydziestolatków, tak we "Wschodzie" odnajdą się dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie.