Header Image

Z dala od zgiełku - reż. Thomas Vinterberg

Z dala od zgiełku jest takim filmem, na który czekałam. Pięknie zrealizowany, dobrze zagrany, wierny książkowemu pierwowzorowi. Z kina wyszłam absolutnie oczarowana! Film Thomasa Vinterberga jest piątą próbą przeniesienia na ekran prozy Hardy’ego. Pierwsza pochodzi z 1909 roku i jest to amerykański krótkometrażowy film niemy. Następnie ekranizacji podjęli się Anglicy; w główne role wcielili się Florence Turner i Henry Edwards, a film wszedł na ekrany w 1915 roku. Po półwiecznej przerwie Hardy'ego na warsztat wziął John Schesinger (reżyser między innymi Nocnego Kowboja). Obsada była gwiazdorska: Julie Christie, Alan Bates, Terence Stamp. Film miał być epicki... No cóż, jest dobry jak na owe czasy, dziś bardzo archaiczny i co najważniejsze - nie oddaje prozy Hardy'ego. Christie ma blond włosy, a Batsheba miała ciemne, do tego ładna buzia aktorki nie ma charakteru, który objawiała główna bohaterka. Bates był najbliżej ideału: postawny, dobra twarz, na której maluje się spokój, ale - nie ma włosów „koloru piasku”, chociaż te pięć lat, które był starszy od swojego bohatera bym mu nawet darowała. Z kolei film z 1998 jest tak zły, że pominę go milczeniem.

źródło: filmweb.pl

Vinterberg, znany jest szerszej publiczności z reżyserii filmu Polowanie z Madsem Mikelsenem. Scenariusz wyszedł spod pióra Mike'a Nichollsa (Jeden dzień, Starter for 10, Tess - ekranizacja innej powieści Thomasa Hardy). W rolę Batsheby wciela się Carey Mulligan, która obdarzona jest dobrym warsztatem, a także charakterystyczną, zapadającą w pamięć twarzą, oraz miłym dla ucha altem. Jej Batsheba jest starsza niż książkowa, co moim zdaniem można policzyć in plus – jej pewność siebie i życiowe wybory zdają się być bliższe dzisiejszej trzydziestolatce bardziej niż podlotkowi. Co prawda poznajemy po krótce jej historię (reżyser przekłada środek ciężkości na żeńską bohaterkę, a książka raczej faworyzowała Gabriela Oaka), która jest licentia poetica Nichollsa – Hardy nie zdradza nam przeszłości dziewczyny, której możemy się jedynie domyślać.

Na facebooku mam czasem ochotę uaktualnić status na „w związku z bohaterem literackim”, a tą fikcyjną postacią byłby Gabriel Oak, pasterz, farmer, dobry człowiek. (TU można przeczytać skan pierwszej strony Z dala, gdzie poznajemy najważniejsze cechy Oaka). Matthias Schoenaerts to nazwisko niemal zupełnie obce na kinematograficznym rynku. Fizycznie jest niemal (niemal!) moim wymarzonym Oakiem, o czym pisałam już po obejrzeniu pierwszych zwiastunów. Jego Oak jest stonowany, ale nie bierny, od pierwszych chwil widz może do niego zapałać sympatią, a w scenie osobistego dramatu jest niezwykle przekonywający. Wcielający się w rolę Boldwooda Michael Sheen, robi ogromne wrażenie tchnąc życie w tę niedoceniana postać; Boldwood nie był starcem stojącym niemal nad grobem, jak to było pokazane w poprzednich ekranizacjach: miał ledwie czterdziestkę na karku! Juno Temple w roli Fanny Robin była dla mnie nie lada niespodzianką. Do tej pory kojarzyłam ją z trzpiotką i widząc ją w obsadzie pomyślałam o niefrasobliwej pokojówce Liddy. Rolę sierżanta Troya, bałamutnika i bon vivanta zagrał Tom Sturridge (syn aktorki znanej między innymi z roli Elizabeth Elliot w Perswazjach z 1995 roku, Phoebe Nicholls - nie jest ona spokrewniona ze scenarzystą). Nie jest to rola wymagająca i Sturridge nie pokazał w niej potencjału: w najważniejszych, dramatycznych momentach mógł trochę „podkręcić” swój żal i rozpacz, ale – być może reżyser uznał, że byłoby to zbyt przeszarżowane.

Czego najbardziej brakowało mi w tej ekranizacji? Swojskiego, ciepłego humoru, którym nasycona jest powieść. Zdziwiła mnie natomiast skórzana amazonka Batsheby – jej strój chyba budziłby konsternacje na konserwatywnej angielskiej wsi połowy XIX-go wieku. I tu widzę małe sprzężenie zwrotne – Katniss otrzymała po Batshebie nazwisko i siłę charakteru, z kolej najnowsza Batsheba otrzymała po Katniss zamiłowanie do polowań. Owszem, brakowało kilku scen (Troy w cyrku, „postępek” rzygulca), ale przez to film nic nie traci.

Z dala to także uczta dla oka – szczególnie plenery kręcone w tak zwanych golden hours (złote godziny świtu bądź zmierzchu), sianokosy, pławienie owiec robią wrażenie sielskości, co zgodne jest z duchem Hardy'ego, bowiem sam tytuł naprowadza nas na pewien trop: Hardy upodobał sobie wieś, za to w mieście upatrywał wszelkie zepsucie, hipokryzję etc. (odsyłam do pięknych wierszy oraz chociażby Judy nieznanego, w którym poznajemy niegościnne miasto czasów wiktoriańskich. Zdjęcia Charlotte Bruus Christensen kojarzą mi się z jedyną naprawdę piękną sceną z najnowszej Anny Kareniny: sceny sianokosów, oraz z instagramowymi zdjęciami do Her Spike'a Jonze'a.

Na film wybrałam się z mężem. W sumie można powiedzieć, że miał szczęście, bo nikt, prócz mnie, nie komentował każdej sceny (szeptem!) z takim znawstwem ;) Mam wielka nadzieję, że film wyjdzie na dvd przed gwiazdką, bo już poprosiłam o niego mojego prywatnego Mikołaja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz