Header Image

Bolesne wspomnienia, czyli "Podróż w krainę dzieciństwa" - Horst Bienek

W zeszłym tygodniu wybraliśmy się na mały, literacki spacer po Gliwicach. To tu, 7 maja 1930 roku na świat przyszedł niemiecki pisarz, Horst Bienek. Zmarł 7 grudnia 1990 roku na AIDS.
Na ślicznie odnowionym familoku przy ulicy noszącej dziś imię pisarza wmurowana została niedawno tablica pamiątkowa poświęcona autorowi "Pierwszej Polki".
Tablica pamiątkowa Horst Bienek
Tablica głosi: Horst Bienek 1930-1990 Pisarz niemiecki Mieszkał w tym domu od 1930-1945 Swoje miasto rodzinne Gliwice Utrwalił w czterotomowym cyklu powieściowym "Pierwsza Polka" "Światło wrześniowe", "Czas bez dzwonów", "Ziemia i ogień". Zmarł w 1990 r. w Monachium.

Autor krótko po "wyzwoleniu" miasta wraz z innymi uciekinierami znalazł miejsce w Niemczech, gdzie jego błyskotliwą karierę poety przerwało polityczne aresztowanie. Bienek po bodajże sześciu latach został zwolniony, ale czasu się nie cofnie... 


Czterdzieści lat po opuszczeniu rodzinnego miasta Bienek wraca, jak to się mówi "na stare śmieci"; po trosze przymuszony przez ekipę filmową, kręcącą film o podróży pisarza do kraju dziecięctwa, po trosze ze zwykłej ciekawości. W domu, w którym się wychował mieszkają obcy ludzie, ale w starszym mężczyźnie "widzi" despotycznego ojca. Dom przedpogrzebowy, projektu Maxa Fleischera nadal nie został odbudowany, gliwiccy Żydzi nic nie wiedzą o swoich poprzednikach (Gliwiccy Żydzi cieszyli się swobodą do 1938 roku, jako mniejszość narodową nie obowiązywały ich ustawy norymberskie), ulica Zwycięstwa, była Wilhelmstrasse nie jest już tak wystawna jak niegdyś. Bienek opowiada nam o Gleiwitz konfrontując miasto z tym obecnym, schyłku epoki PRLu, narzeka na zanieczyszczenie, brud. 
Dom Horsta Bienka w Gliwicach

Dom, w którym w latach 1930-1945 mieszkał  Horst Bienek w Gliwicach.


"A tutaj w pobliżu mostu na Kłodnicy znajdował się sklep delikatesowy Kodrona, gdzie można było kupić dziczyznę, drób i ryby, angielskie konfitury, francuskie pasztety i polskie gęsi. My, dzieci, przyklejaliśmy nosy do szyb wystawowych. Przede wszystkim dlatego, że w basenie można było zobaczyć prawdziwe raki i węgorze, i karpie. Raz w roku na Boże Narodzenie kupowała tu moja mama karpie i rodzynki, i pierniki, i różnorodne przyprawy. Zawsze byłem przy tym obecny, gdyż pachniało tam fantastycznie i zawsze można było skosztować czegoś egzotycznego: kawałka imbiru albo plasterka kandyzowanej pomarańczy, albo suszonego goździka czy nawet kawałka błyszczącego, brunatnego świętojańskiego chleba, którego smak przypominał dalekie kraje. 


Teraz znajduje się tutaj partyjna księgarnia, a okno wystawowe jest tak brudne, że prawie nie widać za nim książek. Są to klasycy, tacy jak Marks i Engels, pisma Lenina i Bieruta. Prawdopodobnie wystawę udekorowano po raz ostatni w czasach Gomułki. 


Po drugiej stronie ulicy mieścił się sklep tytoniowy Gzurmynsky'ego, który odwiedzali najczęściej eleganccy panowie w kapeluszach (robotnicy nosili czapki!). Wychodzili oni po chwili osnuci ciemnoniebieskim obłokiem dymu. Papierosy można było kupić w każdym kiosku, nie były one niczym nadzwyczajnym. U Gzurmynskiego czuło się podmuch świata! Teraz znajduje się tu sklep z lampami, jeżeli sądzić po dekoracjach. Na drzwiach wisi duża tablica: ZAMKNIĘTE. 


Gdzieś w pobliżu był sklep sportowy Lachmanna. Jego właściciel był kiedyś bramkarzem w reprezentacji narodowej. Połowa niemieckiej reprezentacji narodowej pochodziła z Górnego Śląska, a zdjęcia wszystkich piłkarzy widniały na opakowaniach papierosów marki R6. Wówczas udało mi się przekonać szwagra Alfonsa, żeby zamiast papierosów Juno palił jedynie (trochę droższe) R6, żebym mógł zdobyć zdjęcia. 


Dom towarowy Defaka'ego jest znowu (albo nadal) domem towarowym, tak samo jak dom towarowy Barrascha, w sklepie obuwniczym Tacke'go są buty, w sklepie sportowym Lachmanna konfekcja sportowa." 


Równocześnie snuje wspomnienia bardzo intymne, wręcz mamy wrażenie, że wyjawia nam swoje najskrytsze tajemnice, chłopięce fascynacje, lęki, wypadek, któremu uległ jeszcze w czasie względnego pokoju. Bez ogródek opisuje "wyzwalanie", oraz samotną ucieczkę. 


"Ewakuowano obóz koncentracyjny w Oświęcimiu i pierwszym pochodem więźniowie ciągnęli także przez Gliwice, tysiące, może dziesiątki tysięcy więźniów maszerowało ulicą Kronprinzenstrasse, siedziałem w tramwaju i widziałem, jak pod razami pałek zganiano więźniów na jedną stronę ulicy, aby nam zrobić miejsce. Wszyscy widzieli ten pochód, ludzie stali przy drodze i czynili znak krzyża, wiedzieli, że to nie wróży dobrego końca, dla nas, dla miasta, dla Rzeszy.(...) 


Zabarykadowaliśmy drzwi na nowo i w dalszym ciągu pozostawaliśmy w piwnicy. Następnego dnia walki w zachodniej części miasta trwały nadal, przybył inny oddział i wysadził drzwi granatem ręcznym, pytali o gospodina Gnotta, to był blokowy w naszym domu, i zabrali go ze sobą. Podobno został później rozstrzelany. Ktoś musiał im zdradzić, że pan Gnott był członkiem partii. Podczas pierwszego gwałtu panna Alma krzyczała tak głośno, że nikt nie odważył się wejść do jej mieszkania, a po trzecim znaleziono ją bez życia, zbrukana krwią na klatce schodowej. Przywiązaliśmy ją mocno do sanek i popędziliśmy do miejskiego szpitala. Sanki wraz z panną Almą zostawiliśmy po prostu na korytarzu, gdy usłyszeliśmy, że wszystkie miejsca są już zajęte. 


Zabarykadowaliśmy się w piwnicy niczym w jakiejś twierdzy. nad nami, w mieszkaniach, plądrowano prawie każdej nocy. Gdy było cicho, szliśmy na górę i oglądaliśmy spustoszenie. Kobiety płakały. To byli przymusowi robotnicy ze wschodu, którzy pracowali w fabrykach zbrojeniowych w mieście i już od dłuższego czasu byli niedożywieni, szukali przede wszystkim czegoś do jedzenia i gdy niczego nie znaleźli, z wściekłości rozbijali naczynia i meble. Nie było już niemieckiej władzy zwierzchniej, a Rosjanie pociągnęli dalej, walczyli właśnie nad odrą. nie było bogatych i biednych, nie było góry i dołu, nie było wczoraj ani jutra. Było tylko życie albo śmierć." 


Wspomnienia są gorzkie jak łzy, szczere. Bienek wydaje się być rozczarowany. Nie miastem, ale czasami, które mu przypomina. Kraina dziecięcej ułudy, przerywanej gwałtownymi wybuchami sfrustrowanego ojca, relacje z ukochaną matką, która wcześnie go obumarła mieszają się ze wspomnieniami spacerów po parku miejskim. 


Czuję z Bienkiem duchowy kontakt. Często chodziliśmy na spacery w "jego tereny", przechodziłam wielokrotnie obok szkoły podstawowej, do której uczęszczał. Moje Gliwice sprzed lat nastu to te Gliwice, do których Bienek wrócił po latach, ale zupełnie inne niż te, które odwiedzam dzisiaj. Sama ulica Zwycięstwa znacznie się zmieniła - nie jest już ulicą reprezentacyjną, pełną sklepów, kawiarni i delikatesów; dziś to ulica przelotowa, pełna banków i fastfoodów; nie ma sklepów - są sieciówki. 


Opisywane sklepy znam ze starych zdjęć - delikatesy Kodrona rzeczywiście wyglądają imponująco nawet dziś; ja zapamiętałam księgarnię jako językową, no, ale wiadomo, zmienił się ustrój. Dziś tam jest bodajże bank. Defaka to dla mnie IKAR, dom towarowy przy Kłodnicy, dziś na dole jest drogeria, na górze chyba siłownia.

Tytuł: Podróż w krainę dzieciństwa
Autor: Horst Bienek
Tytuł oryginalny: Reise in die Kindheit
Tłumaczenie: Maria Podlasek-Ziegler
Wydawnictwo: Wokół Nas [Gliwice]
Rok wydania: 1993
Opis fizyczny: 343 strony, okładka twarda z obwolutą
Gatunek: wspomnienia/pamiętniki
ISBN: 9788385338185

6 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze czytało się te fragmenty w poście :) Temat małych ojczyzn i literatury regionalnej niby nieciekawy, ale jak się tak w niego zagłębić, okazuje się fascynujący :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo interesujące chociaż bolesne wspomnienia.
    Gliwice, miasto gdzie Niemcy dokonali pierwszej prowokacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki i spojrzenia na Gliwice z innej perspektywy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mocne cytaty tu zapodałaś - te ostatnie zdania (zaznaczone klamerką) powalają! Kwintesencja tego, co można było wtedy czuć! Puenta totalna!!

    ps - a ja znów w Twoim archiwum i tym razem wyszperałam bajeczne wręcz pudełko na chusteczki (brązowe w blade kwiaty: https://picasaweb.google.com/lh/photo/v-kTxMn8aE2JbMVbI76igDSNe28gijXuO9j3aRX4aUQ?feat=embedwebsite). jak Ty je zrobiłaś? Z deseczek/dykty/sklejki? Pomalowałaś farbkami do drewna? No, przepiękne jest:)!!! A Twoje ostatnie fotografie vintage - magia!!!! Czasem to ma ochote w ogóle nie wychodzić z Twojego świata - tak mi tu swojsko!:)
    Pozdrawiam! Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję:)
      Takie pudełka można kupić, są z surowego drewna. Pomalowałam farbą do drewna, nie wiem, jak się to nazywam lakierowbejca chyba. A szablon wycięłam w bloku i pomalowałam akrylem. Całość polakierowana.

      Usuń
  5. "Pierwsza polka" - świetna książka, kolejne tomy tetralogii czekają na swoją kolej, ale już choćby po tej można powiedzieć, że w pisaniu o Śląsku z Bienkiem mógłby się mierzyć chyba tylko Morcinek.

    OdpowiedzUsuń