Header Image

To nie jest kraj dla starych ludzi - Cormac McCarthy

Ta powieść jest gęsta jak noc i czarna jak mocna kawa. To nie jest kraj dla starych ludzi Cormaca CcCharthy’ego jest doskonałym thrillerem psychologicznym, w którym główną rolę odgrywa sumienie. McCarthy nie stawia pytań o istotę zła, nie dywaguje o przyczynie jego powstania. Ustami szeryfa Bella autor wypowiada słowa zdziwienia, jak wygląda ten świat w porównaniu ze światem sprzed lat:

Jakiś czas temu przeczytałem w gazecie, że nauczyciele natknęli się gdzieś na sondaż, co go rozesłano w latach trzydziestych do niektórych szkół w całym kraju. To był taki kwestionariusz o tym, jakie są problemy z nauką w szkołach. No i natrafili na te formularze, wypełnione i przysłane z różnych zakątków kraju z odpowiedziami na pytania. No i największymi problemami, które wyszły, były takie rzeczy, jak rozmawianie w klasie i bieganie po korytarzu. Żucie gumy. Ściąganie. Tego typu sprawy. No to wzięli jeden formularz, który był pusty, wydrukowali ileś kopii i wysłali do tych samych szkół. Czterdzieści lat później. No i nadeszły odpowiedzi. Gwałty, podpalenia, morderstwa. Narkotyki. Samobójstwa. Bo często, jak gadam cośkolwiek o tym, że świat schodzi na psy, ludzie się uśmiechają i mówią mi, że się starzeję. Ale mnie się widzi, że jak ktoś nie umie odróżnić gwałtu i zabijania ludzi od żucia gumy, to ma sporo większy problem niż ja. Czterdzieści lat to nie jest długi czas. Może następne czterdzieści przyniesie niektórym opamiętanie. Jak nie będzie za późno.

Można odnieść wrażenie, że Bell idealizuje przeszłość; przecież jego wuj jeździ na wózku po postrzale, którego doznał lata temu, a morderstwa zdarzały się i wcześniej (to jednak nie na tak masową skalę jak dziś). Niewiele trzeba, żeby rządzić dobrymi ludźmi - mówi Bell -  Bardzo mało. A złymi nie da się rządzić w ogóle. A jeśli się da, to ja nic o tym nie wiem. 
Każdy rozdział powieści jest poprzedzony przemyśleniami szeryfa, który nie może nadążyć za światem staczającym się po równi pochyłej.
Fabuła jest skonstruowana według Hitchcockowskich przesłanek: najpierw mamy trzęsienie ziemi, a potem stopniowo ciśnienie rośnie. Tym „trzęsieniem ziemi” jest rezultat strzelaniny między gangami narkotykowymi. Polujący na antylopy Llewlyn Moss robi coś, czego nie powinien: przywłaszcza sobie walizkę z pieniędzmi mafii. Największym pechem nie są nasłani przez jedną i drugą stronę Meksykanie na usługach kartelu, a bezwzględny psychopata mordujący dla przyjemności: Anton Chigurh.
Czytelnik cały czas ma świadomość opozycji Bell-Chigurh; pierwszy jest przyzwoitym człowiekiem, który dba o „swoją trzódkę”, targają nim wyrzuty sumienia za coś, co zdarzyło się kiedy walczył na froncie. Chigurh zaś wykazuje wysoce socjopatyczne cechy; posługuje się własna bezduszną logiką, w której nie ma miejsca na litość. 


Książka robi wrażenie od pierwszych stron. Wobec prozy McCarthy’ego nie można zostać obojętnym. Zamierzam przeczytać jeszcze Drogę, a może i kolejne powieści, bo jakoś podskórnie czuję, że się nie zawiodę.
Chciałam jeszcze nadmienić, że Wydawnictwo Literackie wydało książkę w nowym przekładzie (oraz bardzo ładnej okładce adekwatnej do treści; chwała Bogu nie straszy z okładki Bardem;). Część z Was z pewnością zna już różnice między nowym, a starym przekładem. Nie czytałam poprzedniego, ale z tego, co widziałam, odnoszę wrażenie, że poprzedni tłumacz skończył raczej kurs kreatywnego pisania, a w życiu nie miał ani pół translatorium. Przykro, bo myślę, ile jeszcze książek zmarnowano? W każdym razie Robertowi Sudółowi udało się pożenić piękno przekładu z wiernością oryginału. I brawa mu za to.

 Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

Miłość i wygnanie - Isaac Bashevis Singer

Miłość i wygnanie jest niezwykle szczerą autobiografią Isaaca Bashevisa Singera, noblisty piszącego w języku jidysz, a w późniejszych latach po angielsku. Singer urodził się Leoncinie, wsi położonej niedaleko Warszawy. Jego ojciec był rabinem, co miało niebagatelny wpływ na umysł syna. Przesiąknięty duchem chasydyzmu, ale otwarty na świat nowoczesny Singer jako młody człowiek związał się z żydowskimi gazetami. [Chociaż urodził się de facto na ziemiach polskich (zabór rosyjski) nie potrafił się nim posługiwać; jego rodzina była niezasymilowana. Również język rosyjski był mu obcy.]
Zwierzenia Singera dotyczą jego młodości, biedy lat przedwojennych, goryczy czasów pierwszej wojny światowej oraz pierwszych lat emigracji w Ameryce. Nasycone są poszukiwaniem duchowości, metafizyką oraz erotyzmem. Poznawszy uroki miłości Singer pisze „Miłość i seks są funkcjami duszy (…) popęd seksualny jest ściśle związany z energią duchową, nie fizyczną. (…) Materia jest maską na twarzy ducha.”
Z Miłości i wygnania można się bardzo dużo dowiedzieć o przedwojennym świecie sztetl, a także o emigracji żydowskiej w Stanach. Emigracyjne losy i obserwacje, które poczynił zawarł we wspaniałej powieści Cienie nad rzeką Hudson.
Na marginesie dodam, że niedawno wyczytałam, że Singer był wegetarianinem, ze względów etycznych. W liście do przyjaciela napisał: Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka.

Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafón

Niesamowita, wciągająca intryga, która może się śnić po nocach. Napisana plastycznym, czasem może nazbyt poetyckim językiem, wzbogaconym o wyrazy, które pozornie wyszły już z użytku. Cień wiatru jest książką o książce, o poszukiwaniach i dojrzewaniu. Cień wiatru to książka, która nie nudzi ani przez moment. 
Rzecz zaczyna się powojennej Barcelonie; pewien księgarz prowadzi swojego niespełna dziesięcioletniego syna do tak zwanego Cmentarza Zapomnianych Książek. Jest to wielki labirynt z poutykanymi wszędzie książkami wycofanymi, wyrzuconymi, zapomnianymi. Mały Daniel Sempere wybiera jedną, która odtąd determinuje całe jego życie. Książka napisana została przez niejakiego Juliana Caraxa, a nosi tytuł Cień wiatru. Pod wpływem lektury Daniel zaczyna poszukiwać jakichkolwiek informacji na temat tajemniczego autora, ale natrafia na mur milczenia. Przy okazji okazuje się, że być może w rękach dziecka znajduje się jedyny egzemplarz powieści, ponieważ jakiś szaleniec wynajduje wszystkie egzemplarze, by je unicestwić.
To oczywiście zaledwie początek książki, bo nie mam zamiaru odbierać Wam przyjemności rozwiązywania tej zagmatwanej fabuły. Powiem tylko, że jest to bardzo, ale to bardzo dobra powieść, napisana zgodnie ze starym wzorcem powieści awanturniczej; widać wpływy angielskie, francuskie i to te najznamienitsze. 
Postacie są wprost do pokochania, lub do znienawidzenia - zależy, czy Zafón konstruuje szwarccharakter, czy bohatera pozytywnego. Jest tu i wilka miłość i nienawiść i mnóstwo wspomnień, opowieści i tajemnic, z których spowiadają się drugoplanowe postaci.
Powieść sama prosi się o sfilmowanie, ciekawa jestem tylko, czy uda się uchwycić ten specyficzny język i styl, którym operuje Zafón?

Poczta literacka, czyli Jak zostać (lub nie zostać) pisarzem - Wisława Szymborska

Ha! Wydało się, czemu Szymborska dostała Nobla! Bo skutecznie zniechęciła konkurencję:D
Poczta literacka jest wyborem zabawnych, lekko ironicznych, erudycyjnych odpowiedzi, które poetka udzieliła na łamach Życia Literackiego. Noblistka nie jest w żadnej mierze złośliwa; z wielką gracją zniechęca do pisania pozbawionych talentu wierszokletów, bądź namawia do dalszych prób tych, co tam jakieś zalążki talentu wykazują. Szymborka wymienia stereotypowe dla początkujących poetów wytarte frazesy (nanizać łzy, broszka księżyca, itp.), gani przywiązanie poetów do młodopolskiego rozbuchania stylu (po trzy przymiotniki przy każdym rzeczowniku), apeluje o przynajmniej cień samodzielnej obserwacji, które często brak w wierszach. Młodym adeptom sztuki lirycznej zaleca przede wszystkim czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Grzywie z Zakopanego proponuje by poznał poezję, "choćby dla uniknięcia zbytecznego trudu. Może się przecież zdarzyć, że napiszesz Króla-Ducha i potem będzie ci przykro, że już wcześniej zrobił to ktoś inny". Na tapetę wyciąga także opowiadania, którym szwankuje a to narracja, a to postacie, a to po prostu wykonanie. Oczywiście ktoś pragnący pisać powinien zaznajomić się z tą lekturą, ponieważ tego właśnie może oczekiwać w odpowiedzi od potencjalnego wydawcy, o ile w ogóle zostanie jakąkolwiek odpowiedź; dziś już zanikła piękna forma poczty na łamach literackich, czy kulturalnych periodyków, a jeszcze do niedawna można było przeczytać np. tyle zabawną ileż pomocną pocztę kąciku Savoir Vivre w Przekroju.
P.S. Mam ostatnio jakiś dar do odnajdywania książek, które składali jacyś zakochani:

W ogrodzie pamięci - Joanna Olczak-Ronikier

W ogrodzie pamięci to książka o niezwykłej rodzinie, pełnej ludzi z pasją, świetnie wykształconych, niesamowicie inteligentnych. Joanna Olczak-Ronikier, pisarka, współzałożycielka kultowej Piwnicy pod Baranami z ciepłem opisuje losy swojej niezwykłej rodziny. Jest bowiem wnuczką Jakuba Mortkowicza (przedwojennego drukarza i księgarza)  i Janiny Mortkowiczowej (pisarki i tłumaczki), córka Hanny Mortkowicz-Olczakowej (poetki i pisarki). Jak widać postacie same się prosiły o spisanie wspomnień.
We wspomnieniach przewijają się także kuzyni, kuzynki, ciotki, takie jak Karolina, Stefania czy Flora Beylin, oraz Stanisław Horwitz, a także inni członkowie rodziny aż po dzień dzisiejszy.
O Jakubie Mortkowiczu pisze "gdzie dziś można spotkać taki ideał? (...) Gdzie szukać dwudziestoparolatka, który skończył studia za granicą, zna płynnie cztery języki, ma dobry zawód, intelektualne i artystyczne zainteresowania, potrzebę społecznego zaangażowania, jest uczciwy i bezinteresowny, a do tego jeszcze przystojny?" Nazwisko Mortkowicza z pewnością znajome wydaje się zbieraczom starych woluminów, wydawca stawiał sobie za cel produkcję książek wartościowych i do tego pięknie wydanych. Wysokie koszta produkcji przerosły Mortkowicza, i jego wrodzona "skłonność do neurastenii i zmienność nastrojów od euforii do depresji" zaowocowała samobójstwem w 1931 roku.
Na kartach wspomnień jest również wiele anegdot rodzinnych, a całość okraszona jest wspaniałymi zdjęciami z domowego archiwum.
Można się również dopatrzeć swoistego credo, którym kierowali się członkowie rodziny: 
"Iść na przód, nie rozpychając się łokciami, nie tratując nikogo po drodze. Być dumnym ze swoich osiągnięć, nie myląc dumy z pychą. Walczyć z poczuciem niższości nie wpadając w arogancję. Nie pozwalać, by gorycz zmieniła się w rozgoryczenie. Dbać o ludzką sympatię bez służalczości i obłudy. Najogólniej rzecz biorąc, budować wewnętrzną zgodę na swój los, nie opuszczając rak i zachowując godność (...) Życie w pełni udane musi być życiem twórczym. Zawiera się w tym postulacie obowiązek aktywności, wrażliwość na potrzeby innych, dyscypliny i wewnętrznych rygorów. A przede wszystkim nieustannego rozwoju intelektualnego i duchowego".

Piąte dziecko - Doris Lessing

W Piątym dziecko Lessing opowiada, jak życie codzienne może stać się koszmarem. To bardzo mocna książka, oscylująca wokół życia rodzinnego, wychowania dziecka innego niż wszystkie oraz odpowiedzialności rodzica za wychowanie. Książka może drażnić, nawet myślę, że ma drażnić; po przeczytaniu połowy chciałam - jak w Pamiętniku pozytywnego myślenia - wyrzucić książkę za okno, ale czytałam ją dalej niemal z wypiekami na twarzy.
Dwoje introwertyków, Dawid i Harriet, poznaje się na firmowym przyjęciu. Od pierwszej chwili wiedzą, że są dla siebie przeznaczeni. Dalej obserwujemy rodzinną sielankę - para tuż po ślubie kupuje olbrzymi wiktoriański dom, który może pomieścić ich wszystkie przyszłe dzieci, a zdecydowali się (wbrew radom pozostałych członków rodziny) na sześcioro lub nawet ośmioro pociech. Obserwujemy, jak dom stopniowo wypełnia tupot małych stópek, a rodzina żyje jak w niebie. Do czasu, kiedy Harriet zachodzi w piątą ciążę... Kobieta od początku przeczuwa, że z płodem jest coś nie tak. Z płodem, bo nie potrafi zaakceptować tego intruza i nazywać dzieckiem, jak pozostałe. Ciąża wykańcza Harriet, a kiedy mały Ben przychodzi na świat od razu wiadomo, że będą z nim problemy. Jest - co tu dużo mówić - dziwny. Nie wykazuje emocji, ani uczuć, patrzy zimnym wzrokiem na rodziców i rodzeństwo, wszyscy go unikają. Nie jest dzieckiem autystycznym; w powieści występuje dziewczynka z zespołem Downa, która jako żywe, miłe dziecko zaskarbia sobie sympatię całej rodziny. Ben jest jakby żywcem przeniesiony z czasów, kiedy przodkowie homo sapiens żyli w jaskiniach i walili mamuty maczugami po kosmatych łbach.
Dziecko może się kojarzyć z Damienem z Omenu, albo Kevinem z Musimy porozmawiać o Kevinie; Lessing funduje nam świetny portret psychopaty z czasów od kołyski po wiek nastoletni. Przerażająca jest zwłaszcza scena z zakładu dla upośledzonych dzieci. Jednak autorka przeszarżowała, kiedy "kazała" udusić niemowlęciu psa i kota. 
Polecam tę książkę wszystkim, tylko nie kobietom w ciąży. Wiem, jak ciężarna potrafi się przejąć; nie piszę tego z przekąsem, bo sama przeżyłam ten stan. 
Na koniec jeszcze tylko dodam, że mam mały żal do tłumaczki - część imion zostało spolszczonych: Dorota, Janeczka, Łukasz, Paweł, a część nie, jak na przykład Harriet, którą można było nazwać choćby Honoratą, lub Jamesa - Jakubem, a na przykład waga dziecka została wyrażona w nic Polakom nie mówiącym funtach, które aż proszą się o przeliczenie na kilogramy...
Historia Bena jest kontynuowana w książce Podróż Bena

Kłamca - Jakub Ćwiek

Gdzie anioł nie może, tam Lokiego pośle. Tak mogłoby brzmieć przewodnie hasło Kłamcy Jakuba Ćwieka. Kłamca bowiem jest, że się tak wyrażę "pseudonimem artystycznym" nordyckiego boga oszustwa. Skłócony z resztą starożytnej braci (pamiętamy z mitologii, lub przynajmniej z Avengersów - o co poszło;), znalazł zajęcie u boku aniołów jako - powiedzmy sobie szczerze - wykidajło. Kłamca obfituje w migawki z kariery Lokiego, który zmieniając postaci, jak ubrania wykonuje przerozmaite zadania*. Oprócz nordyka żującego wykałaczki, mamy także rzeszę aniołów, na czele z furiatem archaniołem Michałem, który rozwala demony jak Rambo wrogów.
Książkę czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Nie jest to literatura najwyższych lotów, ale świetnie się sprawdza do poduszki po ciężkim dniu, bądź jako wypełniacz czasu w komunikacji miejskiej. Postacie są takie troszkę tekturowe, główny bohater wręcz razi (z tą obleśną wykałaczką, fe!), ale z opowiadania na opowiadanie coraz bardziej wciągałam się w historię. Najlepsza i chyba najlepiej opowiedziana była historia z Mikołajem-Światowidem, a i historia o egzorcyzmach jest również godna zapamiętania. Nie wiem, czy sięgnę po kolejne części (do tej pory powstało ich pięć), ale mam jeszcze Liżąc Ostrze, które jest ponoć horroro-trillerem. No, zobaczymy jak się rozwinie moja "przygoda" z Ćwiekiem;)

*od rana rymuję:D

Dalziel & Pascoe - Reginald Hill

Przełom roku spędziłam rozwiązując zagadki kryminalne z moją ulubioną parą detektywów. Do tej pory przeczytałam Morderstwo na uniwersytecie, a na przełomie roku Okrutną miłość, Ścięte głowy oraz Ostatnie słowa. Mam nadzieję, że polski wydawca postawi na tę serię, bo liczy sobie ona pięć razy więcej książek, niż wydano dotychczas.
Reginald Hill, pisarz, który stworzył serię o Dalzielu i Pasoe (znaną chociażby ze świetnej serii BBC, emitowanej również na kanałach polskojęzycznych) zmarł w zeszłym roku na raka mózgu. To był prawdziwy cios dla fanów tego niezwykle utalentowanego pisarza.
Urodził się, jak sam przyznał w jednym wywiadów w zwyczajnej rodzinie. Ojciec Reginalda był profesjonalnym piłkarzem, a matka zajmowała się domem. To właśnie gust czytelniczy matki Reginalda przyczynił się do jego późniejszego rozwoju kariery, bowiem w biblioteczce Hillów królowały powieści detektywistyczne, takich autorów jak Agatha Christie, Freeman Wills Crofts, R. Austin Freeman, Michael Innes, Georges Simenon, John Dickson Carr, Raymond Chandler czy Dashiell Hammett.
Po studiach na Oxfordzie, gdzie studiował w latach 50-tych, pracował jako nauczyciel, aż do roku 1980, kiedy zrezygnował z pracy, by już jako pisarz "etatowy" nadal tworzyć powieści.
Zadebiutował w 1970 roku powieścią A Clubbable Woman, która zapoczątkowała serię o Andym Dalzielu (czyt: Di-el) i Peterze Pascoe. Do 2007 roku wyszły 24 powieści o parze detektywów z Yorkshire (w tym zbiór opowiadań). Ponadto Hill w latach 90-tych powołał do życia ciemnoskórego detektywa Joego Sixsmitha, ponadto jest twórcą ponad dwudziestu innych powieści i zbiorów opowiadań. Za swoje powieści był wielokrotnie nagradzany.
Para była porównywana do Holmesa i Watsona, a także do... Laurela i Hardy'ego. Obaj panowie - gruboskórny, wręcz chamowaty podinspektor Dalziel, oraz komisarz Pascoe, który otrzymał uniwersyteckie wykształcenie, stanowią swoje zupełne przeciwieństwa, co jednak nie przeszkadza im w wypełnianiu swoich obowiązków. Książki Hilla pełne są humoru sytuacyjnego, zabawnych powiedzonek oraz dygresji społecznych (w tomie Ostatnie słowa Hill pisze o starości i o bezrobociu, które było poważnym problemem w Wielkiej Brytanii lat 80-tych).
W Okrutnej miłości (A Killing Kindness) dusiciel cytujący Shakespeare’a czatuje na młode kobiety. Podejrzenia padają na grupę Cyganów, która zjechała do miasteczka na jarmark. Historia jest niezwykle wciągająca i utrzymana w starym dobry stylu znanym choćby z powieści Christie. Małe miasteczko, każdy zna każdego. Hill podrzuca czytelnikowi maleńkie jak okruszki wskazówki, i tylko od naszej spostrzegawczości zależy, czy będziemy o krok przed detektywami, czy za nimi.
W Ściętych głowach (Deadheads) mamy podejrzanego, Patricka Aldermanna, któremu ciężko jest udowodnić jakąkolwiek winę, chociaż dziwne zbiegi okoliczności wskazują jednoznacznie, że Aldermann ma konszachty ze Śmiercią.
Ostatnie słowa to istna symultana śledztw. Starsi ludzie giną w tajemniczych okolicznościach, a Dalziel nagle zmienia się nie do poznania.
Rozdziały Ściętych głów noszą nazwy nowoczesnych odmian róż; Aldermann jest ich pasjonatem i hodowcą, a w powieści Ostatnie słowa motta poszczególnych rozdziałów zostały zaczerpnięte z przedśmiertnych słów postaci historycznych.
Oczywiście każdą część można czytać niezależnie, zwłaszcza, że pierwsza nie została jeszcze przetłumaczona.
Dalziel i Pascoe nie są jedynymi tak świetnie napisanymi postaciami serii; mamy tu także, oprócz sporadycznie pojawiających się Seymoura, czy Singha, także Wielda, określanego jako tak brzydkiego, że bardziej się nie da, niemniej inteligentnego oraz nieco tajemniczego, oraz wspaniałą charyzmatyczną postać Ellie Soper (później Ellie Pascoe), wykładowczynię socjologii w college’u, oraz lewicującą feministkę.
Przede mną jeszcze Małe sprzątanko, które, mam nadzieję, dorwę w swoje łapki wkrótce.

Po co komu filozofia?

Od mojej obrony minęło pięć lat z kupką. Studia wybrałam świadomie i bardzo się przygotowywałam, żeby na nie zdać (nie było wtedy konkursów świadectw). Gdybym dziś miała zdawać na studia, wybrałabym te same, na tej samej uczelni (niestety, niektórych profesorów dziś już nie ma).

Studia zawsze były elitarne, a studiowanie filozofii zarezerwowane było dla garstki chętnych, którzy wybierali ten kierunek z zamiarem rozwoju osobistego i – być może – przyczynienia się do tego, by świat był lepszy, lub bardziej zrozumiały. Dzisiaj wyznacznikiem wszystkiego są pieniądze: nie liczy się wnętrze człowieka, to, co sobą reprezentuje, jakie wyznaje wartości, tylko ile można z niego wycisnąć. Żyjemy w Matrixie, gdzie ludzkie bateryjki harują by utrzymać się na minimalnym poziomie egzystencji. Ten, kto wybiera studia kierując się nie kryterium własnych predyspozycji, a zapotrzebowaniem rynku buduje ten świat z Matrixa i staje się niewolnikiem. Dziś 50% maturzystów idzie na studia, zamiast na przykład zdobywać zawód. Powinno się otwierać szkoły zawodowe – i to mówię bez przekąsu, bo jeśli ktoś chce zbijać kokosy, to studia humanistyczne są złym wyborem: lepiej zostać ślusarzem, frezerem, czy krawcową.
2006 r. UŚ.
Co daje filozofia? Mądrujemy się i używamy trudnych słów? No właśnie nie: potrafimy zrozumieć trudne słowa (na samym początku pierwszego roku nasza grupa przeżyła szok w postaci tytułu „Prolegomena do historiozofii”, a potem było znacznie ciekawiej), ale starożytni uczą nie zadzierać nosa, bo może go nam ktoś utrzeć. To nie prawda, że filozof nie potrafi liczyć – mamy logikę, logikę matematyczną, musimy potrafić liczyć i znajdować najmniejszy błąd w toku rozumowania. Czepiamy się słówek? Właśnie niedawno naprowadzałam kogoś na to, że słowa „uczucie” i „emocje” nie są tożsame. Oskarżana, że nic nie robiłam te pięć lat i nie mam żadnej wiedzy, przeważnie mówię, że potrafię myśleć; wtedy słyszę „ech, kochana, myśleć to każdy potrafi”. No dobrze, ale jak to jest z wyciąganiem wniosków, z poprawnością myślenia, z różnymi punktami widzenia, z giętkością myślenia? No i kto się zastanawia nad myśleniem samym w sobie, dochodzi do wniosków samodzielnie? Filozofia właśnie na tym polu szlifuje mózg. Oczywiście równocześnie student zapoznaje się z przekrojem światowej (głównie europejskiej, ale nie tylko) filozofii na przestrzeni dziejów, co uczy nas nie wywarzania otwartych drzwi, oraz szacunku dla mnogości systemów filozoficznych. Częścią filozofii jest również etyka (oraz bioetyka), na zajęciach z której są naprawdę gorące dyskusje!
Ja nie mam mentalności niewolnika, żaden również ze mnie handlarz: może sobie przypominacie początek Kolumbów, kiedy Jerzy wraca z handlu z niczym, bo nie ma do tego smykałki, za to w głowie mu literatura. No to właśnie ja tak mam. Zdarzało mi się pracować w różnych zawodach i zawsze kierowałam się etyką – nie potrafiłam kłamać o towarze, że dobry, kiedy wiem, że nie jest wart ceny, etc. Teraz robię to, co lubię. Nigdy nie spodziewałam się kokosów za swoją pracę; pieniądze są takim powiedzmy miłym dodatkiem, który spożytkowuję kupując książki, itp. Ale nigdy nie były celem; no cóż, tak zostałam wychowana.
Jednej rzeczy nauczyłam się niemal na samym początku studiów: nie wyrażać się w sposób stanowczy, nie narzucać swojej woli innym, nie pozjadałam przecież wszystkich rozumów i mało kogo obchodzi moje zdanie, bo i tak każdy ma własne i bardzo lubi je wygłaszać publicznie, choćby było tak nielogiczne jak kwadratowe koło. Filozof to nie mędrzec, to osoba, która pragnie być mądrym, chce się rozwijać, doskonalić. Filozof to nie rzemieślnik, ani koń pociągowy. A na zmywaku w Anglii – z całym szacunkiem - może wyładować zarówno filozof, jak i socjolog, politolog, oraz matematyk.