Header Image

Dreszcz - Jakub Ćwiek

Właściwie miałam dzisiaj napisać o zupełnie innej książce, ale tak po świętach nie będę Was obciążała stosami rosyjskich nieboszczyków wylewających się z książki Sołdat. W zamian lektura lekka, łatwa i przyjemna.
Od jakiegoś czasu cały Internet zachwyca się śląskimi przeróbkami tytułów filmowych. Pitło z luftem wejdzie pewnie do języka potocznego, bo jest niezwykle chwytliwe. Czemu o tym wspominam - otóż w Dreszczu Jakuba Ćwieka mamy takie śląskie wstawki, bo jednym z bohaterów jest emerytowany górnik, Alojz. Główną postacią jest stary sterany życiem i gorzałą rockman, który uległszy dziwnemu wypadkowi (- Co mi się stało? - zapytał. - Wersja długo czy krótko? - Krótka. - Pieron cie ciulnoł.) odkrywa w sobie "moce", które mają mu posłużyć niebawem w walce ze Złem. Rychu średnio nadaje się na bohatera, za to bardzo szybko dochrapuje się swojego własnego lokaja w osobie nastoletniego Brytyjczyka, który doskonale włada językiem Mickiewicza. 
Dużo tu humoru, rocka i znajomych, śląskich klimatów (chociaż rzecz w większości dzieje się w Katowicach mamy porządny krakowski wątek), Dreszcz jest książką totalnie postmodernistyczną, czerpiącą garściami z kultury masowej, zwłaszcza z komiksów i filmów o superbohaterach Marvella.
Pewnie dziwi Was to, że wybrałam taką "nietypową" dla mnie lekturę; ostatnie naście dni borykamy się z choróbskami, ciężko mi było skupić się na świętowaniu Bożego Narodzenia, a co dopiero na jakiejś bardziej wymagającej lekturze. Ale nie był to zły wybór, pośmiałam się szczerze przy Ćwieku, moje serce zdobył Alojz, oraz niejaki Zawisza Czarny:)
Tylko deczko się rozczarowałam, że się wszystko nie wyjaśniło, bo szykuje się drugi tom. Niedługo zabieram się za Ćwiekowskiego Kłamcę, ale póki starczy czasu przed Nowym Rokiem zaczytuję się w Reginaldzie Hillu.

Lalki w ogniu. Opowieści z Indii - Paulina Wilk

Zapewne nigdy nie pojadę do Indii, podobnie jak w inne odległe, egzotyczne zakątki świata. Ale lubię o nich czytać. Ktoś pojechał tam w moim imieniu, przetrawił "widoki" i opisał to w książce. I muszę - przynajmniej częściowo wierzyć w to, co autor przedstawia.
Mam jeszcze w głowie obraz Indii rodem z przygodówek i romansów: W 80 dni dookoła świata, Dalekie pawilony, etc. Kolorowe sari, pochłaniające czas i bogactwo rytuały, bogowie na każdym kroku. Schyłek XX-go i początek XXI-go wieku przyniósł zmianę stereotypu - Indie są nadal krajem biednym, ale rozwijającym się, miliony ludzi się kształci, a Bollywood jest większą fabryką snów, niż jej amerykański pierwowzór. Niestety, jak pisze Paulina Wilk, autorka Lalek w ogniu, Indie nadal są krajem bardzo konserwatywnym, przesycone są wszechobecną na każdym kroku biedą, Hindusi - pisze Wilk - grzęzną w hipokryzji; w kraju, w którym powstała Kamasutra, młodzi ludzie nadal zawierają aranżowane śluby, a normy społeczne są tak surowe, że zwykłe spotkanie towarzyskie jest bacznie obserwowane przez postronnych, o rodzinie nie wspominając. Kobiety często narażone są na utratę zdrowia lub życia: "Na wsiach do zabójstw (dziewczynek) doprowadza makabryczna plątanina tradycji, bezradności, ubóstwa i braku edukacji.", morderstwa posagowe (dowry deads) są na porządku dziennym, morderstwa honorowe nie dziwią już chyba nikogo. Życie nastawione jest na upublicznianie czynności, które w zachodniej świadomości są intymne, jak mycie się, defekacja. (Chociaż na katowickim dworcu niejedno można zobaczyć...).
Kraj kontrastów, odwiedzany przez miliony turystów wywołuje sprzeczne emocje - z jednej strony kolorowy korowód bóstw, przyozdobiony aksamitkami, pojony mlekiem, nacierany wonnymi olejami, wspaniałe jedzenie (jedną z moich ulubionych książek kucharskich jest Kuchnia Kryszny), niemal celebrowane przez całe rodziny, z drugiej strony bieda na ulicach, slumsy, zarobki ledwie starczające na zapewnienie sobie i rodzinie przetrwania, nie mówiąc o godnym życiu.
Jasne, że tak różnorodnego kraju szczycącego się taką historią i wspaniałą kulturą nie można "ogarnąć" w jednej książce, ale Paulina Wilk daje nam Indie w pigułce, dzieli się z czytelnikiem swoimi obserwacjami i myślę, że jest z nami szczera. Książka ponadto okraszona jest kolorowymi zdjęciami wykonanymi przez samą autorkę.

Stambuł

Jedno z najliczniejszych i najpiękniejszych miast Europy nie raz zostało uwiecznione na kartach powieści; od opracowań historycznych, po Morderstwo w Orient Expresie Agathy Christie. Z ciekawostek: nie wiem czy wiecie, ale w Stambule zmarł Adam Mickiewicz. 
W mieście znajduje się 2691 czynnych meczetów, oraz 123 czynnych kościołów chrześcijańskich oraz 26 czynnych synagog. Miasto liczące 13 854 740 mieszkańców mogłoby być z powodzeniem swoistym polis (jak niegdyś, kiedy nosiło nazwę Bizancjum), państwem-miastem, w którym przegląda się cała Turcja, jak w zwierciadle. Geert Mak, holenderski pisarz i dziennikarz, wyciął z tego jeszcze mniejszą płachetkę - Most Galata. Na moście spotykają się najbiedniejsi z biednych, którzy na straganach handlują okularami przeciwsłonecznymi, herbatą, książkami, etc. Ale Most to nie tylko obraz współczesnego, znanego z wycieczek Stambułu, to także przyczynek do nakreślenia historii tego pięknego miasta. Ta niewielka objętościowo książka, licząca zaledwie 144 strony zawiera kompendium wiedzy na temat życia i struktury dawnego Konstantynopola; lata świetności, zapaść, odbudowa - jak Most Galata, na którym codziennie można spotkać te same twarze - wielokrotnie odbudowywany służy nie tylko przeprawie na drugi brzeg, ale jest spoiwem, symbolem i ważną arterią miasta. Mak pisze o specyfice tureckiego myślenia, o przetrwaniu, tradycji i honorze. I jak na zawołanie akurat po Moście miałam okazję przeczytać Honor Elif Şafak. 
W swojej najnowszej książce Şafak opowiada historię honorowego morderstwa. Rok rocznie na całym świecie odnotowuje się liczne przypadki tego typu morderstw; w oczach rodziny, czy nawet całej społeczności kobieta, decydująca się na życie z mężczyzną innym, niż nakazuje jej rodzina, zostaje "ukarana". I taki właśnie los spotyka jedną z bliźniaczek z niewielkiej tureckiej wioski; mąż Pembe Toprak odszedł do innej, a ona sama została z trojgiem dzieci i długami męża. Zbieg okoliczności postawił na jej drodze mężczyznę, któremu oddała serce, ale z obawy przed rodziną spotykają się po kryjomu. Jak w Annie Kareninie Şafak piętnuje nierówność płci wobec tradycji; Adem, niewierny mąż nie ponosi konsekwencji zdrady, a Pembe płaci śmiercią za odrobinę szczęścia - zupełnie jak Anna.
Na tej ziemi, gdzie urodziły się Różowe Przeznaczenie i Dość Urody, honor był czymś więcej nie jedynie słowem. Był również imieniem. Dziecku można było dać na imię Honor, jeśli był to chłopiec. Bo honor mieli mężczyźni. Starcy, mężczyźni w średnim wieku, a nawet chłopcy tak młodzi, że ciągle pachnęli jeszcze mlekiem matki. Kobiety honoru nie miały. Miały za to wstyd - ale jak wszyscy wiedzieli, nie byłoby zbyt przyjemnie nosić takie imię.
Jednym z głównych bohaterów jest İskender, pierworodny Adema i Pembe. Już od pierwszego rozdziału wiemy, że to on jest odpowiedzialny za zabójstwo własnej matki. Jednakże nic nie jest takie, jakim się wydaje, przedziwne zbiegi okoliczności działają jakby w imieniu losu (tureckie kismet), wbrew któremu działali bohaterowie. 
Honor wciąga. Czyta się go jednym tchem. Şafak, jak Agatha Christie daje nam wskazówki już od pierwszych chwil, a koniec i tak zaskakuje dając jednocześnie nadzieję. Może jestem bardzo nieobiektywna, bo uważam Elif Şafak za jedną z najlepszych pisarek, jakich prozę miałam okazję czytać, ale w jej pisarstwie jest coś, co przykuwa na długie godziny do fotela i sprawia, że człowiek zapomina o bożym świecie. Część, która rozgrywała się w Londynie przypominała mi Białe zęby Zaidie Smith (chyba byłam zbyt ostra dla tej książki, która w gruncie rzeczy była całkiem niezła).
Jeśli mielibyście możliwość, czytajcie właśnie w tej kolejności: Most, potem Honor. Obie polecam bardzo gorąco.
A jeśli chodzi o Stambuł, to bardzo chętnie bym się wybrała, ale tak fizycznie, nie tylko "duchem", jak do tej pory.

Gdzie oni są? Gdzie wszyscy moi przyjaciele?

Bezbarwnego Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymki przeczytałam z dwu powodów: po pierwsze, jest w prozie Haruki Murakamiego coś, co mnie nieodparcie przyciąga, po drugie, 28 listopada odbyła się ogólnopolska dyskusja poświęcona właśnie tej książce (w zeszłym roku omawialiśmy Trafny wybór JK Rowling). 
Murakami mnie nie zawiódł. O ile nie lubię jego opowiadań (jak wspomnę człowieka-żabę, to mi kartofle z piwnicy czwórkami wychodzą), to powieści uwielbiam. Oczywiście największe wrażenie zrobiła na mnie Kronika ptaka nakręcacza, Kafka nad morzem, Sputnik Sweetheart i trylogia 1Q84, na której ostatni tom czekałam z wypiekami na twarzy. Bezbarwnemu Tsukuru Tazakiemu (dopisek o latach pielgrzymstwa chętnie bym usunęła) bliżej jest do Norwegian Wood - przed nastu laty była sobie paczka przyjaciół, porównująca się do pięciu palców jednej ręki. Kiedy Tsukuru jako jedyny z piątki decyduje się na opuszczenie rodzinnego Nagoi, pozostali ni z tego ni z owego bezpardonowo kończą z nim znajomość. Na Tsukuru wywiera to niebagatelny wpływ: młody człowiek popada w depresję - Murakami w tym miejscu prześciga sam siebie i funduje czytelnikowi najlepszy opis depresji, który został zapisany ludzką ręką.
Jak w innych powieściach sen miesza się z jawą, nie ma prostych wyjaśnień, zostaje tylko oniryczny klimat. Choć nie tak "zakręcony", jak we wspomnianych wyżej powieściach. Oczywiście Murakami nie byłby sobą, gdyby nie "wrzucił" również muzycznego tematu przewodniego - mieliśmy jazz, Janacka, Beatlesów, teraz pora na Ferenca Lista i jego Lata pielgrzymstwa (stąd podtytuł). Właśnie - co do bezbarwności Tsukuru, jest to odniesienie do nazwiska, które na tle czwórki pozostałych przyjaciół, noszących od-kolorowe nazwiska, wydaje się pozbawione koloru. Bynajmniej Tsukuru nie jest bezbarwny z charakteru, o czym, mam nadzieję, przekonacie się czytając najnowszą książkę Murakamiego.
Wspomniałam o II-giej ogólnopolskiej dyskusji - DKK, do którego należę zorganizowało spotkanie w herbaciarni White Monkey. Klimatyczny półmrok, pyszna herbata, wspaniała dyskusja - co tu dużo mówić, było świetnie!