Header Image

Co będziemy czytać w... 1958 roku?



 
Niestety, artykuł jest niedokończony. Pochodzi z książeczki/kalendarza na rok 1958. W książeczce są jeszcze wszelkiego rodzaju porady (jak coś z czegoś sprać), co się będzie nosiło, jak opiekować się papużkami/kotami/żółwiami, etc. Ten artykuł wydał mi się na tyle ciekawy, że postawiłam go zamieścić.Co się czyta do dziś, o kim zapomnieliśmy? 

Moralny Nieład - Margaret Atwood

Moralny Nieład Margaret Atwood to jedenaście opowiadań z różnych okresów życia kobiety. Niektóre są prowadzone z pozycji pierwszej, niektóre z pozycji trzeciej osoby. Z początku bohaterka jest bezimienna, lecz później (może dlatego, że już ukształtowana psychicznie) zyskuje imię Nell. Nell jest alter ego samej Atwood, która w wątki życia kobiety wplotła sporo własnych nici. Autorka urodzona w Ontario większą część dzieciństwa spędziła w kanadyjskich lasach u boku ojca entomologa i matki dietetyczki. Oczekiwanie na przyjście na świat rodzeństwa wyznaczyło początek odpowiedzialności, a wraz z nim koniec dzieciństwa. A ten moment oczekiwania na dziecko, które miało się narodzić (Atwood jest „środkowym” dzieckiem) pięknie opisała w opowiadaniu Sztuka gotowania i podawania, gdzie jako jedenastolatka w skupieniu robi na drutach wyprawkę dla malutkiej siostrzyczki. W innym opowiadaniu – już starsza nastolatka, trochę zbuntowana, ale bardzo grzeczna i rozwinięta intelektualnie – analizuje wiersz, który „ma być” na egzaminie, co jest tylko pretekstem do głębszych rozważań. Na pewno na długo w pamięci zostanie mi tytułowe opowiadanie. Napisane w podobnym tonie, co Jajko i ja Betty MacDonald, pokazuje formułowanie się stosunku Atwood do zwierząt. Autorka bowiem od lat jest wegetarianką i działa w Kanadzie na rzecz ekologii.
Właściwie, gdyby nie Dyskusyjny Klub Książki nigdy sama z siebie nie sięgnęłabym po Atwood. Oczywiście nazwisko jest mi znane; wiedziałam, że to kanadyjska pisarka, poczytna i ekranizowana. Styl Atwood jest dość prosty i powściągliwy, przy tym bardzo obrazowy. Dialogi mogą razić, jako nieprawdziwe, ale kiedy autorka oddaje się wspomnieniom, czyta się ją jednym tchem. Opowiadania Margaret Atwood mogę z czystym sercem polecić osobom lubiącym powieści obyczajowe. Czy sięgnę po „jeszcze”? Nie mówię nie…

Pchli Pałac - Elif Şafak

Pierwszego maja 2002 roku, w środę, o godzinie 12.20 brudna furgonetka – z przodu, z tyłu, z lewej i z prawej strony pokryta mnóstwem mniejszych i większych napisów, ozdobiona na jednym boku wizerunkiem gigantycznej myszy ze szpiczastymi zębami, a na drugim postacią wielkiego, czarnego włochatego pająka – stała zaparkowana od wczesnych godzin rannych na rogu wąziutkiej uliczki wychodzącej na jedną z głównych arterii Stambułu.(…) [Kierowca furgonetki] nazywał się Krzywda Öztürk. Od ponad trzydziestu lat zwalczał robactwo, ale przez te wszystkie lata nigdy nie czuł takiej awersji do swojej pracy jak owego dnia. – Tak, niczym baśniowa Szeherezada, zaczyna snuć swoją opowieść Elif Şafak. Powieść Pchli Pałac tonem narracji przypomina bowiem Baśnie tysiąca i jednej nocy. Opowieść Krzywdy Öztürka niepostrzeżenie przeistacza się w historię nieszczęsnej Agrypiny Fiodorowny Antipowej, która z kolei jest preludium do przedstawienia osobliwych mieszkańców pewnej rozpadającej się kamienicy, zwanej Pałacem Cukiereczek.
Wielowątkowa powieść Şafak to również duchowa mapa Stambułu, jednocześnie ukochane przez autorkę miasto jest tłem dla trafnych spostrzeżeń na temat małżeństwa, samotności, wyobcowania, starości, przemijania, a nawet sposobów robienia porządków domowych. Elif Şafak jest wspaniałą obserwatorką, która potrafi wejść w życie każdego, wywrócić je na lewą stronę, wytrzepać jak stary dywan, a z tego, co wypadnie – potrafi utkać kwintesencję postaci. Jak przyznała w jednym z wywiadów Mam obsesję na punkcie szczegółów; przygotowując się do pisania Pchlego Pałacu Şafak krążyła po Stambule kolekcjonując napisy na murach, w owym czasie czytała również na temat insektów i pestycydów, by dobrze przygotować się do tematu.
Z racji swojej wielokulturowości (Şafak urodziła się we Francji, wychowała w Hiszpanii, obecnie mieszka po pół roku w Turcji i USA) jej pisarstwo jest również internacjonalne. Porównywana do Orhana Pamuka czerpie inspiracje zarówno z tradycji literatury zachodniej (Michel Tournier, Witold Gombrowicz, Nikołaj Gogol, James Baldwin, Edgar Allen Poe, JL Borges), jak i wschodniej (Rumi, Sadi, czy Khalil Gibran). I ten specyficzny dualizm widać także w strukturze powieści: [Pisanie] jest dla mnie tańcem intelektu z intuicją. Taniec ten, jak widać służy pisarce, bo jej powieści bardzo dobrze się sprzedają na całym świecie. Gdybym przyznawała książkom gwiazdki, Pchli Pałac dostałby ich najwięcej. Na pewno sięgnę po inne książki autorki (dotychczas przeczytałam tylko Czarne mleko) – w pierwszej kolejności po Bękarta ze Stambułu i Lustra Miasta.
Przygotowując recenzję korzystałam z wywiadów, które można przeczytać na stronie autorki: http://www.elifsafak.us/en/

Perswazje - Jane Austen

Perswazje zostały napisane blisko dwieście lat temu. Myślałby człowiek, że wszystko się zmieniło przez te dwa stulecia, że ludzie są inni. Ale nic bardziej mylnego: Perswazje są chyba najbardziej ponadczasową powieścią Austen. Nikomu, myślę, nie muszę przybliżać biografii tej wielkiej pisarki, i jestem pewna, że macie na koncie chociaż jedną jej powieść.


Jak na uczucie wpłynie upływ czasu, kiedy przez osiem lat nie widziało się obiektu swej miłości? Jak zachowuje się mężczyzna, którego duma ucierpiała? Powieść Austen ma dość prostą konstrukcję: Anna Elliott mając dziewiętnaście lat za radą matki chrzestnej odrzuciła oświadczyny młodego wówczas i będącego bez grosza Fryderyka Wentwortha. Po latach spotykają się znów i za sprawą przypadku przebywają w jednym towarzystwie. Czy Anna, ładna, lecz już nie tak młoda, kocha Fryderyka? Czy w dumnym pięknym mężczyźnie tli się krzta uczuć?
Oprócz oczywiście siły uczuć głównej pary bohaterów, Austen opisuje również... walkę z upływem czasu. Czas jest dla kobiet mniej łaskawy niż dla mężczyzn, co oczywiste i kobieta nieomal trzydziestoletnia nie może się świeżością równać z nastolatką. O ile kapitan Wentworth po ośmiu latach jest pięknym mężczyzną w kwiecie wieku, kobietom w wieku Anny zaleca się unikania słońca, używanie barwiczki i wybielanie twarzy. Właściwie to, że kobiety za czasów regencji malowały się uświadomiła mi Porcelana z bloga Buduar Porcelany, która nawet podaje ówczesne receptury.
Każdy wydobywa z książek to, co podpowiada mu jego charakter i jego curriculum vitae, więc jako już-nie-nastolatka zwracam uwagę na bohaterki w moim wieku. Jeszcze na chwilę wrócę do Anny Kareniny: powieść czytałam dobre dziesięć lat temu, a dopiero niedawno zwróciłam uwagi na pewien motyw, otóż - Anna Karenina chce być adorowana, kochana, podświadomie zazdroszcząc świeżości Kitty. Jest świadoma tego, że dziś jeszcze podoba się mężczyznom, ale już za kilka lat żaden się za nią nie obejrzy, żaden nie obdarzy ją wzrokiem pełnym uwielbienia. Próżność? Jeśli tak, to większość z nas może się do niej przyznać. Ale Anna K. dała się jej ponieść. [Oczywiście nie mam zamiaru jej osądzać, bo jej historia była raczej pretekstem do ukazania nierówności płci].
Anna Elliott jest inna, niż jej późniejsza imienniczka. Mądra, cicha, miła, przy tym posiadająca delikatną urodę, nie ściąga uwagi mężczyzn. Dla niej upływ czasu nie ma znaczenia, ale zauważa go. Jest świadoma, że nie wygląda już tak ładnie, jak wtedy, kiedy Fryderyk był w niej zakochany. Jednak Austen obdarza bohaterkę pięknem wewnętrznym, które działa lepiej niż sto tysięcy barwiczek.
Perswazje są także pięknym studium uczuć dojrzałych, pełnych rezerwy, tłumionych. Uczucia ludzi młodych wybuchają jak fajerwerki, uczucia ludzi starszych, bardziej doświadczonych są ukryte, może nawet głębsze?
To bez wątpienia najlepsza powieść autorki. Wydana, niestety, pośmiertnie.

Wspomnenia z getta warszawskiego

Nie wiem, czy będę się mogła otrząsnąć z takiej dawki smutku i przerażenia. Kończyłam dwie wstrząsające książki: Pamiętnik i inne pisma z getta Janusza Korczaka oraz Pianistę, czyli wspomnienia Władysława Szpilmana. Obaj byli postaciami znanymi w przedwojennej Warszawie, jeden był społecznikiem, drugi – artystą. Jeden zginął u boku wychowanków, drugi – cudem ocalał z holokaustu. Obaj – i Korczak i Szpilman – zamknięci byli w warszawskim getcie, w którym zgromadzono około 460 tysięcy osób na stosunkowo małym obszarze. Tuż przed wojną w Polsce żyło 3,5 miliona Żydów. Po wojnie zostało ich zaledwie 240 tysięcy. Systematycznie wykańczani psychicznie, a później i fizycznie, doprowadzani do nędzy, chorób, w końcu mordowani na masową skalę.
Pamiętnik Korczaka pisany jest w większości w 1942 roku, ostatni zapis datowany jest na kilka dni przed wywózką Domu Sierot do Treblinki, gdzie zginęli wszyscy bez wyjątku. Szpilman spisał swoje wspomnienia tuż po zakończeniu wojny, jeszcze „na świeżo” (pierwsze wydanie jego wspomnień było w roku 1946, ale później cenzura uniemożliwiała dalsze wydania z uwagi na niewygodne dla siebie fakty).
Janusz Korczak, lekarz, intelektualista, pisarz, propagator „wychowywania” dziecka (a nie jego „hodowania”, czy „tresowania”) był dyrektorem i wychowawcą jednego z pośród trzydziestu sierocińców i internatów, znajdujących się na terenie getta. W swoich zapiskach zostawił kronikę codziennych zmagań o egzystencję dużej grupy sierot, na tle coraz bardziej wyniszczanego getta. Bolesne są zapisy o „umieralni dla dzieci”, gdzie z 10-ciu przyjętych w tygodniu umierało dziewięć, lub wszystkie. Ale dla Janusza Korczaka dzieci to nie liczby w statystykach, a Moniuś, Reginka, czy Chaimek. Trzeba nie tylko napalić w piecu, dać jeść, oprać, podać lekarstwo, ale i przytulić, opowiedzieć bajkę o Kocie w butach. Po rozdziale Dwie trumny myślałam, że serce mi pęknie i chciałam odłożyć książkę. Nie mogłam. Taki niesamowity ładunek emocjonalny niosą ze sobą słowa Korczaka, że tylko kamień by nie zapłakał nad losem tych dzieci…
W Pianiście Szpilman wspomina Korczaka, jego odwagę i wierność ideałom. Zapiski Władysława Szpilmana napisane są z niemal dziennikarską pozbawioną zbędnych ozdobników precyzją. Muzyk pozostawia obraz getta z nieco innej strony, ale nadal jesteśmy w tym samym piekle, z którego trudno się wydostać. Pamiętam, że Roman Polański pisał, że z getta można było uciec, ale o wiele ciężej było przeżyć poza jego murami. Szpilman miał przyjaciół, którzy nie bali się narażać życia dla niego (państwo Buguccy), a także, jak już kiedyś wspominałam, trafił na „jedynego c z ł o w i e k a w niemieckim mundurze”; kapitan Wilm Hosenfeld jest bowiem ukrytym bohaterem Pianisty; do książki dołączone są fragmenty jego pamiętnika z roku 1943, które zadają kłam teorii, że o zbrodni przeciw ludzkości, którą uprawiali na ziemiach polskich naziści, nikt na zachód od Warty nie wiedział. W posłowiu napisanym przez Wolfa Biermanna (poeta, prozaik, a także dysydent niemiecki) dowiadujemy się, że ten przedwojenny nauczyciel pomógł nie tylko Szpilmanowi, ale innym Polakom.
Obie książki powinno się przeczytać. Każdy powinien po nie sięgnąć, jak sięga się po wstrząsające Medaliony Nałkowskiej. Obie książki są świadectwami woli życia i bezinteresownej ofiarności w opozycji do ludzkiego okrucieństwa.
Jeszcze taka mała dygresja na koniec. W Pianiście Polańskiego role tytułową zagrał Adrien Brody, którego dziadek jeszcze przed wojną przyjechał do Stanów. Tylko on przetrwał; cała rodzina zginęła w obozach śmierci. A ileż było takich rodzin, z których nie przetrwał nikt…

Atlas chmur - David Mitchell

Właściwie sięgnęłam po tę książkę w odwrotnej kolejności, niż zwykle, czyli PO filmie, nie przed. A było to tak: w kinie przed jakimś seansem (może Bond? nie pamiętam) leciało mnóstwo zapowiedzi, a wśród nich - zapowiedź Atlasu. Przeszły mnie ciarki i już się zakochałam nie obejrzawszy jeszcze filmu. Oczywiście, kiedy już obejrzałam, mogę powiedzieć, że w filmie jestem zakochana po uszy. Ale - gdyby nie film, po książkę nie sięgnęłabym z prostej przyczyny: niestety książka dostała etykietkę "fantasy", a ja nie czytuję fantasy (dobra, dobra, jeszcze w styczniu zamierzam sięgnąć po Władcę Pierścieni, a co?!;).
Cieszę się, że zapoznałam się z prozą Davida Mitchella, bo było warto. Urodzony w 1969 roku Mitchell jest autorem czterech powieści, z czego dwie nominowane były do prestiżowych brytyjskich nagród. Książka Atlas chmur została napisana w 2004 roku (pierwsze polskie wydanie jest dwa lata starsze), ale to właśnie za sprawą filmu została okrzyknięta objawieniem.
Atlas to właściwie pięć opowieści w jednym. Opowieść ma - dobrze nam znaną z Pamiętników znalezionych w Saragossie - budowę szkatułkową, czyli, niczym drewniane matrioszki mieszczą się jedna w drugiej. Sam początek to historia Adama Ewinga, który w połowie XIX-go wieku spisuje pamiętnik podczas swej morskiej podróży. Osiemdziesiąt lat później pamiętnik, już w formie książkowej, czyta młody genialny kompozytor, pracujący nad wiekopomnym dziełem. Opus Roberta Frobishera zarejestrowane na czarnej płycie wpada w ucho dziennikarce w USA lat siedemdziesiątych, itd, itp. Kiedy opowieść osiąga apogeum, mamy zwrot i każda opowieść domyka się w odwrotnej kolejności.
Książka Mitchella zachwyca nie tylko przemyślaną konstrukcją, ale i językiem. Każdy fragment utrzymany jest nie tylko w innym tonie, ale i pisany zupełnie innym językiem.
Atlas chmur to nie tylko opowieść o odradzaniu się duszy, geniuszu, o dobrych i złych uczynkach, ale i traktat utrzymany w duchu ekologii - do czego zmierza nas konsumpcyjny styl życia? czym może grozić zbijanie kapitału na nieekologicznych i nieetycznych surowcach? Czy ludzie, jako gatunek, jesteśmy skazani na, w najlepszym wypadku regres, w najgorszym na zagładę?
Do książki na pewno będę wracała w myślach, może kiedyś sięgnę po nią ponownie. Jest w niej coś takiego, że chociaż przeczytałam już coś innego (Pamiętniki Korczaka), dalej jestem duchem w opowieściach Mitchella. Być może już mam swoją książkę roku? Gdybym przyznawała jakiekolwiek gwiazdki w skali najlepszych/najgorszych książek, Atlas chmur dostałby najwyższą notę.