Header Image

Odrodzona. Dzienniki 1947-1963 - Susan Sontag

Odrodzona to pierwszy tom dzienników intelektualistki amerykańskiej, Susan Sontag. Dzienniki z lat 1947-1963 opatrzone są przedmową i dopiskami syna pisarki, Davida Rieffa. Pierwsze notatki pochodzą z roku 1947, kiedy Sontag miała 14 lat. Są to odważne, jak na nastolatkę, bardzo świadome wynurzenia. Pamiętnik jest zapisem pracy nad sobą; nie kończące się listy lektur do przeczytania, kupienia, filmów, które obejrzała. To także życie prywatne; inicjacja seksualna, nieudane małżeństwo, relacje z kochankami, ale także wspomnienia z dzieciństwa, stosunek do synka, do swojej żydowskości. Sontag sama pisze o dzienniku tak: Rozumienie dziennika jako zaledwie przechowalni czyichś prywatnych, sekretnych myśli jest powierzchowne - to nie jest głuchy, tępy i niepiśmienny powiernik. W dzienniku nie tylko opowiadam o sobie bardziej otwarcie, niż gdyby mnie ktoś słuchał; ja siebie tworzę.
W dzienniku dochodzi do głosu moje poczucie własnej tożsamości. prezentuję się w nim jako osoba emocjonalnie i duchowo niezależna. Nie jest to więc (niestety) prosty zapis codziennych wydarzeń, lecz raczej - w wielu przypadkach - ich alternatywna wersja.

Od najmłodszych lat wiedziała, czego chce. W wieku nastu lat napisała Chcę pisać - chcę żyć w intelektualnej atmosferze. Kiedy była starsza zapisała w dzienniku: Dlaczego pisarstwo jest dla mnie ważne? Sądzę, że głównie z przyczyn egoistycznych. Chcę pisać, by móc określać się mianem pisarki, a nie dlatego, że mam coś ważnego do powiedzenia. Myślę, że to ostatnie zdanie wynika troszkę z kokieterii, bo Sontag była znakomitą pisarką. Wystarczy wspomnieć jej O fotografii, czy nadal czytany bestseller Zestaw do śmierci.
Na pewno Polacy mają do niej sentyment za wspieranie Solidarności w latach 80-tych. Sontag potępiała komunizm, walczyła o prawa człowieka, wspierała ruchy wolnościowe, czego dowód można znaleźć w jej licznych esejach.
Teraz czekam na kolejne tomy Dzienników.

Sunset Park - Paul Auster

W epoce przed internetem bardzo często chodziłam do bibliotek. Stawałam przed półką z prozą angielską, rzadziej amerykańską, i wpatrywałam się w grzbiety książek w poszukiwaniu autora, który mnie zaczaruje, przywoła. Parę razy udało mi się trafić prawdziwe perełki, części książek nawet nie pamiętam; bywało różnie. Ale co było najbardziej godne zapamiętania z tamtych czasów, to to, że potrafiłam wyłowić świetną prozę, taką, co to się toczy niespiesznie, a autor (czy autorka) opowiada nam wspaniałą historię o ludziach, jak my.
Taka właśnie jest książka Sunset Park Paula Austera. Życie grupki bohaterów, nie raz skomplikowane, jest zwykłym życiem młodych ludzi, niezależnie od tego, czy żyją w Stanach, czy w jakimkolwiek innym zakątku świata. Oprócz własnych, prywatnych dramatów, z którymi muszą żyć bohaterowie powieści, Auster wplótł wątek kryzysu; wykształceniu młodzi ludzie, by przyoszczędzić, mieszkają w squacie.
Ale Sunset Park to przede wszystkim mozaika osobowości. Auster jest wspaniałym kreatorem charakterów. Każda postać ma swoją tajemnicę, lęki, aspiracje i marzenia. Czy się spełnią?
Paul Auster, tak jak i poprzednie, napisał tę powieść ręcznie, w specjalnie do tego wybranym brulionie. Kiedy przelał myśli na papier, ostateczną wersję wystukał na wysłużonej maszynie do pisania. Ten, nazywany najbardziej europejskim pisarzem spośród Amerykanów, już dawno ugruntował sobie pozycje na światowym rynku. Szczytem kariery Austera - jako pisarza - była Trylogia nowojorska, wydana w latach 80-tych (w Polsce w tym roku).
Być może za parę lat zapomnę imion bohaterów Sunset Park, ale nie zapomnę ich postaci. Mam wrażenie, że książka dosłownie przeniosła mnie w historię, którą opowiadała. Czytałam opinie, że pozostałe austery są oniryczne, kafkowskie, że pisarz gra z czytelnikiem w grę, której reguły zna tylko on sam. W takim razie, chętnie podejmę tę grę, przeniosę się do Nowego Jorku z powieści Austera.

Już taki jestem zimny drań - Ryszard Wolański

Za parę lat, kto wie?
Co spotka jeszcze mnie,
Więc póki czas, korzystam z życia,
Co będzie jutro, nie moja rzecz.
Tak śpiewał Eugeniusz Bodo w piosence Dziś ta, jutro tamta.
Z artystą spędziłam długi weekend; biografia Eugeniusza Bodo autorstwa Ryszarda Wolańskiego, pochłonęła mnie bez reszty. Mam małego bzika na punkcie przedwojennych artystów, chociaż nie znam nut, zbieram przedwojenne wydania Rzepeckiego, a za jedną z najlepszych książek o tamtym okresie uważam Wielkich artystów małych scen Sempolińskiego. Wychowałam się na cyklu Stanisława Janickiego W starym kinie.
Kiedy ukazała się biografia Bodo, od razu ją kupiłam. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Przypominam sobie, że kilka lat temu widziałam film dokumentalny o Bogdanie Junodzie (Bodo to pseudonim artystyczny, utworzony z dwu pierwszych liter imion Bobdan i Dorota - tak miała na imię ukochana matka artysty).
Kim był Bodo? Z pochodzenia Szwajcar, z wyboru obywatel świata, artysta związany z najsłynniejszym warszawskim kabaretem Qui Pro Quo. Aktor, piosenkarz, reżyser. Prywatnie Bodo był domatorem, z zamiłowaniem zbierał znaczki, jedną z jego wielkich miłości były psy, a w wolnych chwilach wyszywał namiętnie makatki.
Kariera Bodo była błyskawiczna - zaczynał w dobie filmu niemego, ale doskonale - zważywszy na wybitne warunki głosowe - odnalazł się w kinie dźwiękowym. To on wyśpiewał takie szlagiery, jak Umówiłem się z nią na dziewiątą (z filmu Piętro wyżej), Ach, śpij, kochanie, śpiewana wspólnie z Dodkiem (Adolfem Dymszą w filmie Paweł i Gaweł), czy wykonywana w stroju a la Mae West piosenka Sex appeal (również film Piętro wyżej).
W czasie wojennej zawieruchy zawędrował między innymi do Lwowa i Odessy. Chciał przez Szwajcarię dostać się do Stanów. Niestety, został aresztowany przez NKWD. Skazany na pięć lat łagrów, potwornie wycieńczony zmarł w 1943 na pelagrę (pella agra, szorstka skóra, czyli rumień lombardzki) i gruźlicę.
Wolański, oprócz biografii artysty, opisuje także wszystkie jego filmy. "Tylko co siódmy polski film niemy zrealizowany do 1939 roku zasilił zbiory archiwalne. Z sześciu filmów niemych, w których wystąpił Eugeniusz Bodo tylko Człowiek o błękitnej duszy znajduje się z zbiorach Filmoteki Narodowej.(...) Z bogatego dorobku aktora, obejmującego 31 tytułów udało się odnaleźć i zachować 24 filmy". Na yt można obejrzeć wspomniane przeze mnie tytuły, co oczywiście wykorzystałam.
Do autora biografii mam jednak zastrzeżenia. Po pierwsze - zbytnia chaotyczność tekstu, szczególnie na początku. Wtręty, typu ale o tym później, sprawiają, że tekst się rwie. Drugi, poważniejszy zarzut dotyczy ramek z biogramami artystów współpracujących z Bodo. Czemu Wolański nie umieścił biogramów Toma i Pogorzelskiej? Konrad Tom był wieloletnim współpracownikiem Bodo, nakręcili razem wiele filmów, pracowali razem w QPQ. Z Pogorzelską nie raz występował na scenie (o czym, owszem pisze Wolański, ale biogramu nie umieszcza). No i nie mogę zgodzić się z tezą autora, ze pamięć o Bodo wśród młodych nie istnieje. Istnieje i jestem tego dowodem. Mogę również przytoczyć inny przykład - Mota, czyli Monika Zakrzewska z bloga Co się dziwisz kultywuje pamięć o przedwojennych artystach.
Jeszcze pozwolę sobie wrócić do filmów z udziałem Eugeniusza Bodo. Komedie romantyczne, komedie muzyczne, pełne humoru i niezapomnianej muzyki. Weźmy np. film Paweł i Gaweł. Może faktycznie ciężko uwierzyć, że dorosła kobieta przebiera się za dziecko, ale - przebieranki od zawsze były wpisane w historię kina. Przednio się uśmiałam z dialogów Bodka i Dodka, i z żalem skonstatowałam, że takich komedii już się nie robi...

Seans spirytystyczny

Naoczni świadkowie seansów Bredifa podali do gazety: S. Petersburgskie wiadomości, następne szczegóły: Jeden z adwokatów zaprosił do siebie Bredifa, chcąc się zaznajomić z jego duchami. Posadzili Bredifa, związali mu ręce i nogi, postawili przed nim na okągłym stoliku dzwonki, harmonikę, pogasili świece. Za firankami zaczął się wkrótce jakiś szelest, po niejakim czasie stół się podjął od strony Bredifa, dzwonki dzwoniły ale bardzo słabo, widocznie duchy nie były w usposobieniu, jakoś nie szło dobrze. Po upływie kilku minut Bredif zażądał żeby zapalono świecę. Siedział on związany i miał już zakończyć seans, ale proszono go, żeby powtórzył doświadczenie w nadziei, że duchy się poprawią i dowiodą swojej biegłości. Bredif usiadł znowu i znowu go związano; ale jak tylko zgaszono świecę, gospodyni domu nieznacznie odsunęła stół od Bredifa na małą przestrzeń, na ćwierć arszyna może. Zaczęły się za firanką jakieś ruchy, ale stół się nie podjął, dzwonki nie dzwoniły, Bredif z gniewem zawołał Mais Messicurs ne plaisantez pas. (Panowie! nie żartujcie.) Wreszcie, zerwawszy się z miejsca przemówił: Les esprits sont fatigues. (Duchy się zmordowały.) Wszystko to tak naiwne i dziecinne, że niepotrzebuje komentarza.
Bredif chodzi zwykle na seanse z woreczkiem; tym razem zapomniał go w przedpokoju. Jeden z gości przez ciekawość zajrzał do owego woreczka i znalazł w nim druty. Ciekawa rzecz na co duchom potrzebne druty.

Magia i spirytyzm w zarysie przez X. Antoniego Moszyńskiego, Kraków, 1876 r.

Duchy sióstr Fox [Życie po śmierci - Ian Wilson]

W grudniu 1847 roku, po drugiej stronie Atlantyku, w niewielkiej osadzie Hydesville niedaleko Rochester w stanie Nowy Jork, pewien metodysta, farmer James D.Fox, wprowadził się do drewnianego domku, dokąd wkrótce przybyła jego żona i rodzina. W owym domku poprzedniego lokatora niepokoiło niewytłumaczalne głośne pukanie. To samo powtórzyło się z rodziną Foxów. Córki, piętnastoletnia Margaretta i jedenastoletnia Kate, tak się przyzwyczaiły do tego "ducha", że nazywały go poufale "Panem Kopytko". Przyznawały jednak, że się go boją i nalegały na rodziców, by pozwolili im sypiać w swojej sypialni w osobnych łóżkach.

W piątek 31 marca 1848 roku Kate, młodszej córce, przyszedł do głowy pewien pomysł. Postanowiła nawiązać bezpośredni kontakt z intruzem za pomocą specjalnego kodu. Zawołała: "Panie Kopytko, rób to, co ja" i zaczęła strzelać palcami. Ku zdumieniu obecnych, dźwięk został powtórzony niczym echo. Zaintrygowana pani Margaret Fox, matka dziewczynek, włączyła się do eksperymentu. "Rób to, co ja" zawołała i zaczęła rytmicznie klaskać w dłonie. I znów odpowiedział dźwięk naśladujący klaskanie. Oto zapisana później relacja pani Fox z tego wydarzenia:

Pomyślałam sobie, że przeprowadzę próbę: zadam pytanie, na które nikt w tej okolicy nie mógłby odpowiedzieć. Kazałam głosowi wystukać, po kolei, wiek moich dzieci. Natychmiast wiek ten został poprawnie podany, przerwy pomiędzy kolejnymi seriami stukań były dość długie, aby dało się odróżnić, o które z dzieci chodzi, i tak siedem razy, po czym nastąpiła dłuższa przerwa i znów usłyszałam trzy wyraźne uderzenia, odpowiadające wiekowi mojego maleństwa, które zmarło.


Posługując się metodą stukania, pani Fox zapytała niewidzialną istotę, czy jest człowiekiem. Nie otrzymawszy odpowiedzi, spytała: "Czy jesteś duchem? Jeśli tak, zastukaj dwa razy". Niezwłocznie rozległy się dwa bardzo głośne uderzenia. Zadając dalsze pytania tego rodzaju, pani Fox ustaliła, że jest to "duch" mężczyzny, który został w tym domu zamordowany. W chwili śmierci miał trzydzieści jeden lat, był żonaty, zostawił pięcioro dzieci.

Wówczas państwo Fox przywołali sąsiadów. Jeden z nich, William Duesler, cierpliwie stosując z panią Fox metodę pukania, wydobył od rzekomego ducha informację, że nazywał się on Charles B. Rosma, był komiwojażerem i jakoby przed pięciu laty został zamordowany w tym właśnie domu przez ówczesnego lokatora, pana Bella. Kiedy później przesłuchano byłą służącą pana Bella, Lukrecję Pullver, okazało się, że istotnie przez krótki czas mieszkał tutaj za czasów pana Bella domokrążca. Pewnego wieczora Lukrecję odesłano do jej rodziny, a gdy wróciła do pracy, domokrążcy już nie było.

W niedzielę znów nawiązano kontakt z rzekomym duchem, który poinformował, że jego ciało zostało pogrzebane w piwnicy domu. Natychmiast zaczęto kopać w piwnicy, ale zalały ją wody gruntowe i dopiero po upływie czterech miesięcy, kiedy już obeschło, pod deskami, na głębokości pięciu stóp ukazały się ludzkie włosy i trochę kości złożonych w niegaszonym wapnie. To odkrycie wystarczyło, aby zadać parę pytań panu Bellowi, którego odnaleziono w Lyonie, w stanie Nowy Jork. Nie można było jednak postawić go w stan oskarżenia, głównie dlatego, że nikt nigdy nie zdołał udowodnić, iż Charles B. Rosma naprawdę istniał.

Do dnia dzisiejszego opowieść sióstr Fox pozostaje zagadką. Podejrzany jest fakt, że Kate i Margaretta, wyniósłszy się z Hydesville, nadal potrafiły wywoływać "duchy", które stukały wszędzie, gdzie siostry mieszkały. Ich starsza siostra Leah wkrótce oświadczyła, że posiada identyczną "moc" i nie tracąc czasu zaczęła czerpać z tego zyski. Co ciekawe, w czterdzieści lat po opisanych wydarzeniach, gdy Margaretta i Kate, obie już po pięćdziesiątce, stały się nałogowymi alkoholiczkami, Margaretta porozumiała się z pewnym dziennikarzem, za sumę 1500 dolarów wystąpiła na scenie Akademii Muzycznej w Nowym Jorku i wyznała publicznie, iż jej kontakt z "duchami" były oszustwem, a rzekome stukania "duchów" wykonywała sama wielkim palcem nogi, co zademonstrowała zaraz przed widownią.

Życie po śmierci - Ian Wilson