Header Image

Straszni mieszczanie (zaległa recenzja na koniec roku)

W latach trzydziestych ubiegłego wieku Julian Tuwim opisywał w jednym ze swoich najbardziej znanych wierszy Strasznych Mieszczan, którzy zajęci płytkimi bolączkami dnia codziennego widzą tylko koniuszek własnego nosa.
Angielska proza, przede wszystkim „lekkie kryminałki” przyzwyczaiły nas do obrazu prowincji jako wylęgarni wścibskich, zakłamanych, dwulicowych typów, którzy w oczach sąsiadów pragną uchodzić za podpory lokalnej społeczności. Swoistą zapowiedź takich „strasznych mieszczan” dała nam JK Rowling w postaciach Vernona i Petunii Dursleyów, wujostwa Harry’ego Pottera, żyjących w Little Whinging. Nowej powieści Rowling bliżej jest do serii Morderstwa w Midsomer niż do Buddy z przedmieścia, a porusza istotne problemy społeczne, takie jak nietolerancja, przemoc w rodzinie, konflikt pokoleń, a także bieda czy bezpardonowe dążenie do uzyskania lepszej pozycji społecznej niż sąsiad.
Trafny wybór to powieść szczera i brutalna. W wielu reklamach pojawia się hasło brytyjski czarny humor, ale to raczej gorzkie spojrzenie na kondycję ludzką niezależnie od szerokości geograficznej. Powieść nosiła roboczy tytuł Odpowiedzialni, jednak ostatecznie autorka skłoniła się do tytułu The Casual Vacancy (tymczasowy wakat – nic mnie nie przekona, że tytuł zaproponowany przez wydawnictwo jest… hm… trafny), który zarazem stanowi punkt wyjścia dla powieści.
Rowling opisała to, co zna; wychowała się w małym miasteczku w hrabstwie Gloucestershir i jak sama przyznała w jednym z wywiadów W dużej mierze to moje własne wspomnienia, z okresu młodzieńczego, który nie był szczególnie szczęśliwy. I trzeba Rowling przyznać, że psychika i mentalność nastolatka w powieści uchwycona jest znakomicie.
Nie sposób nie porównywać „dorosłej” powieści Rowling do sagi o Harrym Potterze, jednakże dzieci w Trafnym wyborze pozbawione atrybutów magicznych stają się bezbronnymi ofiarami, a każdy dorosły – każdy z wyjątkiem uznanego pośmiertnie za nieomalże świętego Barry’ego – jest niezdolny do głębszych uczuć. To Barry scalał do tej pory społeczność, a kiedy go zabrakło – znikła również harmonia. Dorośli, tacy odarci z elementów komicznych mugole, noszą swoiste maski, za którymi kryją się żądze, podłość i obojętność; młodzież chcąc być szczera staje się zagubiona, a szereg zbiegów okoliczności (których oczywiście można było by uniknąć, gdyby ktoś okazał serce, lub choć odrobinę zainteresowania drugim człowiekiem) prowadzi do tragedii.
Trafny wybór to książka przemyślana, zbudowana starannie, jak domek z kart. Właściwie przypomina bardziej domino niż domek z kart; śmierć Barry’ego Fairbrothera pociąga ze sobą nieprzewidziane konsekwencje i jest zaledwie zarzewiem konfliktów, które przybiorą na sile.
Wydźwięk książki jest równie gorzki, co jej zakończenie. Nie uczymy się na błędach, nie ma się co oszukiwać. Silni nadal będą wyżywać się na słabszych, a wygrany zawsze przejdzie po czyimś… trupie.

Biała gorączka - Jacek Hugo-Bader

We wstępie do Białej gorączki Hugo-Badera Mariusz Szczygieł napisał, że autor "opisuje imperium z perspektywy wałęsającego się psa". Właściwie na tym opis książki można skończyć, bo w jednym zdaniu Szczygieł wspaniale zawarł kwintesencję reportaży Hugo-Badera.
Biała gorączka należy do książek, które przeczytać należny, o których się dyskutuje.
Reportaże powstały podczas wyprawy autora na niedostępne syberyjskie stepy, w czasie podróżny do Ukrainy, czy do biednej, jak mysz kościelna Mołdawii. Hugo-Bader UAZem-469, nazywanym sowieckim jeepem przemierza najdziksze tereny Rosji, na drogach której ludzie "giną jak muchy. W 2007 roku życie straciło ponad 30 tysięcy osób, tyle co w całej Unii Europejskiej". Świat, który opisuje nam autor jest brudny, zły i brzydki; pełen narkomanów (4 miliony), samobójców, pijaków (kolejne 4 miliony obywateli) i wyrzutków. Wypadek w kopalni, w którym zginęło stu górników, to tylko statystyka.
Ale zdarzają się kurioza - Hugo-Bader rozmawia z "wykładowcą" na byłym Uniwersytecie Kultury Hipizmu, który oferował zajęcia z teatru, literatury, historii sztuki, ale i estetyki biedy i filozofii hipizmu z elementami psychologii.
Tak, jak napisałam wcześniej - ta książka to lektura obowiązkowa. Mnie ten ogrom biedy i zdziczenia znużył mniej więcej w połowie, ale książkę doczytałam z wypiekami na twarzy.
Mam tylko szczerą nadzieję, że nie cała Rosja jest taka, jaką opisuje Hugo-Bader.

Wilk. Szlaki życia Jacka Londona - James L. Haley

Był początek lat 90-tych. Całą klasą poszliśmy do kina na nową ekranizację Białego Kła. Film był zachwycający, mądry i wzruszający. Innym razem w telewizji widziałam Zew Krwi, ukazujący ciężki żywot traperów, gdzieś hen, na dalekiej północy. Autorem książek, na podstawie których nakręcono oba filmy, był Jack London. Wielki amerykański pisarz początku ubiegłego wieku.
London do dziś jest uważany za jednego z najważniejszych pisarzy, choć przylgnęła do niego etykietka pisarza dla chłopców. Czy słusznie? Na to pytanie stara się odpowiedzieć James L. Haleya, autor najnowszej biografii pisarza Wilk. Szlaki życia Jacka Londona. Haley jest autorem licznych książek dotyczących historii Teksasu, oraz kilku powieści beletrystycznych. Wilk jest pierwszą książką przetłumaczoną na nasz język.
Haley przybliża czytelnikom życie i twórczość Londona z aptekarską drobiazgowością. Każde wydarzenie jest doskonale opisane; London czerpiąc z życia przekładał swoje doświadczenie na wspaniałą literaturę. A doświadczenie London na prawdę miał imponujące: pracował od najmłodszych lat, próbując jednak dalej się kształcić; był piratem, polował na foku, podróżował z trampami (nazywanymi hobo) pociągami na gapę, a nawet został aresztowany za włóczęgostwo, które w Stanach było karalne. Kiedy wybuchła gorączka złota w Klondike, z rzeszą śmiałków rzucił się w złotodajne tereny. Niestety, galopujący szkorbut odebrał mu szansę na wielki zarobek. London nigdy nie zrezygnował ze swojego największego marzenia - od najmłodszych lat chciał został pisarzem.
Siła i determinacja Londona przełożyła się na miliony sprzedanych egzemplarzy jego dzieł. Warto tu wspomnieć chociażby Wilka morskiego, Martina Edena, czy wspomniane wcześniej Zew Krwi, czy Białego Kła.
Ponadto Haley opisuje lata biedy i kryzysu, który zmusza ludzi do pracy ponad siły za dziesięć centów za godzinę. Ci, którzy nie mają siły, bądź są kalecy, idą na dno. London znał z autopsji co to znaczy ciężka, wyrobnicza praca; otarcie się o samo dno ukształtowało socjalistyczne poglądy pisarza, jak pół wieku później ukształtuje innego znakomitego pisarza - George'a Orwella.
Na ponad czterystu stronach Haley opisuje walkę Londona o przebicie się, jako młodego pisarza; jesteśmy świadkami triumfu determinacji, ale i upadku wielkiego pisarza. London zmarł w wieku 40 lat w dość niejasnych okolicznościach; uzależniony od morfiny prawdopodobnie przedawkował narkotyk.
Wspaniale wydana biografia Londona może być świetnym prezentem mikołajkowym zarówno dla fanów pisarza, co dla wielbicieli biografii wszelakich. Myślę, że powinna się znaleźć na półce czytelników, zafascynowanych twórczością Jacka Londona. A mam nadzieję, że ci, którzy Londona nie znają, chętniej po niego sięgną.

Odrodzona. Dzienniki 1947-1963 - Susan Sontag

Odrodzona to pierwszy tom dzienników intelektualistki amerykańskiej, Susan Sontag. Dzienniki z lat 1947-1963 opatrzone są przedmową i dopiskami syna pisarki, Davida Rieffa. Pierwsze notatki pochodzą z roku 1947, kiedy Sontag miała 14 lat. Są to odważne, jak na nastolatkę, bardzo świadome wynurzenia. Pamiętnik jest zapisem pracy nad sobą; nie kończące się listy lektur do przeczytania, kupienia, filmów, które obejrzała. To także życie prywatne; inicjacja seksualna, nieudane małżeństwo, relacje z kochankami, ale także wspomnienia z dzieciństwa, stosunek do synka, do swojej żydowskości. Sontag sama pisze o dzienniku tak: Rozumienie dziennika jako zaledwie przechowalni czyichś prywatnych, sekretnych myśli jest powierzchowne - to nie jest głuchy, tępy i niepiśmienny powiernik. W dzienniku nie tylko opowiadam o sobie bardziej otwarcie, niż gdyby mnie ktoś słuchał; ja siebie tworzę.
W dzienniku dochodzi do głosu moje poczucie własnej tożsamości. prezentuję się w nim jako osoba emocjonalnie i duchowo niezależna. Nie jest to więc (niestety) prosty zapis codziennych wydarzeń, lecz raczej - w wielu przypadkach - ich alternatywna wersja.

Od najmłodszych lat wiedziała, czego chce. W wieku nastu lat napisała Chcę pisać - chcę żyć w intelektualnej atmosferze. Kiedy była starsza zapisała w dzienniku: Dlaczego pisarstwo jest dla mnie ważne? Sądzę, że głównie z przyczyn egoistycznych. Chcę pisać, by móc określać się mianem pisarki, a nie dlatego, że mam coś ważnego do powiedzenia. Myślę, że to ostatnie zdanie wynika troszkę z kokieterii, bo Sontag była znakomitą pisarką. Wystarczy wspomnieć jej O fotografii, czy nadal czytany bestseller Zestaw do śmierci.
Na pewno Polacy mają do niej sentyment za wspieranie Solidarności w latach 80-tych. Sontag potępiała komunizm, walczyła o prawa człowieka, wspierała ruchy wolnościowe, czego dowód można znaleźć w jej licznych esejach.
Teraz czekam na kolejne tomy Dzienników.

Sunset Park - Paul Auster

W epoce przed internetem bardzo często chodziłam do bibliotek. Stawałam przed półką z prozą angielską, rzadziej amerykańską, i wpatrywałam się w grzbiety książek w poszukiwaniu autora, który mnie zaczaruje, przywoła. Parę razy udało mi się trafić prawdziwe perełki, części książek nawet nie pamiętam; bywało różnie. Ale co było najbardziej godne zapamiętania z tamtych czasów, to to, że potrafiłam wyłowić świetną prozę, taką, co to się toczy niespiesznie, a autor (czy autorka) opowiada nam wspaniałą historię o ludziach, jak my.
Taka właśnie jest książka Sunset Park Paula Austera. Życie grupki bohaterów, nie raz skomplikowane, jest zwykłym życiem młodych ludzi, niezależnie od tego, czy żyją w Stanach, czy w jakimkolwiek innym zakątku świata. Oprócz własnych, prywatnych dramatów, z którymi muszą żyć bohaterowie powieści, Auster wplótł wątek kryzysu; wykształceniu młodzi ludzie, by przyoszczędzić, mieszkają w squacie.
Ale Sunset Park to przede wszystkim mozaika osobowości. Auster jest wspaniałym kreatorem charakterów. Każda postać ma swoją tajemnicę, lęki, aspiracje i marzenia. Czy się spełnią?
Paul Auster, tak jak i poprzednie, napisał tę powieść ręcznie, w specjalnie do tego wybranym brulionie. Kiedy przelał myśli na papier, ostateczną wersję wystukał na wysłużonej maszynie do pisania. Ten, nazywany najbardziej europejskim pisarzem spośród Amerykanów, już dawno ugruntował sobie pozycje na światowym rynku. Szczytem kariery Austera - jako pisarza - była Trylogia nowojorska, wydana w latach 80-tych (w Polsce w tym roku).
Być może za parę lat zapomnę imion bohaterów Sunset Park, ale nie zapomnę ich postaci. Mam wrażenie, że książka dosłownie przeniosła mnie w historię, którą opowiadała. Czytałam opinie, że pozostałe austery są oniryczne, kafkowskie, że pisarz gra z czytelnikiem w grę, której reguły zna tylko on sam. W takim razie, chętnie podejmę tę grę, przeniosę się do Nowego Jorku z powieści Austera.

Już taki jestem zimny drań - Ryszard Wolański

Za parę lat, kto wie?
Co spotka jeszcze mnie,
Więc póki czas, korzystam z życia,
Co będzie jutro, nie moja rzecz.
Tak śpiewał Eugeniusz Bodo w piosence Dziś ta, jutro tamta.
Z artystą spędziłam długi weekend; biografia Eugeniusza Bodo autorstwa Ryszarda Wolańskiego, pochłonęła mnie bez reszty. Mam małego bzika na punkcie przedwojennych artystów, chociaż nie znam nut, zbieram przedwojenne wydania Rzepeckiego, a za jedną z najlepszych książek o tamtym okresie uważam Wielkich artystów małych scen Sempolińskiego. Wychowałam się na cyklu Stanisława Janickiego W starym kinie.
Kiedy ukazała się biografia Bodo, od razu ją kupiłam. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Przypominam sobie, że kilka lat temu widziałam film dokumentalny o Bogdanie Junodzie (Bodo to pseudonim artystyczny, utworzony z dwu pierwszych liter imion Bobdan i Dorota - tak miała na imię ukochana matka artysty).
Kim był Bodo? Z pochodzenia Szwajcar, z wyboru obywatel świata, artysta związany z najsłynniejszym warszawskim kabaretem Qui Pro Quo. Aktor, piosenkarz, reżyser. Prywatnie Bodo był domatorem, z zamiłowaniem zbierał znaczki, jedną z jego wielkich miłości były psy, a w wolnych chwilach wyszywał namiętnie makatki.
Kariera Bodo była błyskawiczna - zaczynał w dobie filmu niemego, ale doskonale - zważywszy na wybitne warunki głosowe - odnalazł się w kinie dźwiękowym. To on wyśpiewał takie szlagiery, jak Umówiłem się z nią na dziewiątą (z filmu Piętro wyżej), Ach, śpij, kochanie, śpiewana wspólnie z Dodkiem (Adolfem Dymszą w filmie Paweł i Gaweł), czy wykonywana w stroju a la Mae West piosenka Sex appeal (również film Piętro wyżej).
W czasie wojennej zawieruchy zawędrował między innymi do Lwowa i Odessy. Chciał przez Szwajcarię dostać się do Stanów. Niestety, został aresztowany przez NKWD. Skazany na pięć lat łagrów, potwornie wycieńczony zmarł w 1943 na pelagrę (pella agra, szorstka skóra, czyli rumień lombardzki) i gruźlicę.
Wolański, oprócz biografii artysty, opisuje także wszystkie jego filmy. "Tylko co siódmy polski film niemy zrealizowany do 1939 roku zasilił zbiory archiwalne. Z sześciu filmów niemych, w których wystąpił Eugeniusz Bodo tylko Człowiek o błękitnej duszy znajduje się z zbiorach Filmoteki Narodowej.(...) Z bogatego dorobku aktora, obejmującego 31 tytułów udało się odnaleźć i zachować 24 filmy". Na yt można obejrzeć wspomniane przeze mnie tytuły, co oczywiście wykorzystałam.
Do autora biografii mam jednak zastrzeżenia. Po pierwsze - zbytnia chaotyczność tekstu, szczególnie na początku. Wtręty, typu ale o tym później, sprawiają, że tekst się rwie. Drugi, poważniejszy zarzut dotyczy ramek z biogramami artystów współpracujących z Bodo. Czemu Wolański nie umieścił biogramów Toma i Pogorzelskiej? Konrad Tom był wieloletnim współpracownikiem Bodo, nakręcili razem wiele filmów, pracowali razem w QPQ. Z Pogorzelską nie raz występował na scenie (o czym, owszem pisze Wolański, ale biogramu nie umieszcza). No i nie mogę zgodzić się z tezą autora, ze pamięć o Bodo wśród młodych nie istnieje. Istnieje i jestem tego dowodem. Mogę również przytoczyć inny przykład - Mota, czyli Monika Zakrzewska z bloga Co się dziwisz kultywuje pamięć o przedwojennych artystach.
Jeszcze pozwolę sobie wrócić do filmów z udziałem Eugeniusza Bodo. Komedie romantyczne, komedie muzyczne, pełne humoru i niezapomnianej muzyki. Weźmy np. film Paweł i Gaweł. Może faktycznie ciężko uwierzyć, że dorosła kobieta przebiera się za dziecko, ale - przebieranki od zawsze były wpisane w historię kina. Przednio się uśmiałam z dialogów Bodka i Dodka, i z żalem skonstatowałam, że takich komedii już się nie robi...

Seans spirytystyczny

Naoczni świadkowie seansów Bredifa podali do gazety: S. Petersburgskie wiadomości, następne szczegóły: Jeden z adwokatów zaprosił do siebie Bredifa, chcąc się zaznajomić z jego duchami. Posadzili Bredifa, związali mu ręce i nogi, postawili przed nim na okągłym stoliku dzwonki, harmonikę, pogasili świece. Za firankami zaczął się wkrótce jakiś szelest, po niejakim czasie stół się podjął od strony Bredifa, dzwonki dzwoniły ale bardzo słabo, widocznie duchy nie były w usposobieniu, jakoś nie szło dobrze. Po upływie kilku minut Bredif zażądał żeby zapalono świecę. Siedział on związany i miał już zakończyć seans, ale proszono go, żeby powtórzył doświadczenie w nadziei, że duchy się poprawią i dowiodą swojej biegłości. Bredif usiadł znowu i znowu go związano; ale jak tylko zgaszono świecę, gospodyni domu nieznacznie odsunęła stół od Bredifa na małą przestrzeń, na ćwierć arszyna może. Zaczęły się za firanką jakieś ruchy, ale stół się nie podjął, dzwonki nie dzwoniły, Bredif z gniewem zawołał Mais Messicurs ne plaisantez pas. (Panowie! nie żartujcie.) Wreszcie, zerwawszy się z miejsca przemówił: Les esprits sont fatigues. (Duchy się zmordowały.) Wszystko to tak naiwne i dziecinne, że niepotrzebuje komentarza.
Bredif chodzi zwykle na seanse z woreczkiem; tym razem zapomniał go w przedpokoju. Jeden z gości przez ciekawość zajrzał do owego woreczka i znalazł w nim druty. Ciekawa rzecz na co duchom potrzebne druty.

Magia i spirytyzm w zarysie przez X. Antoniego Moszyńskiego, Kraków, 1876 r.

Duchy sióstr Fox [Życie po śmierci - Ian Wilson]

W grudniu 1847 roku, po drugiej stronie Atlantyku, w niewielkiej osadzie Hydesville niedaleko Rochester w stanie Nowy Jork, pewien metodysta, farmer James D.Fox, wprowadził się do drewnianego domku, dokąd wkrótce przybyła jego żona i rodzina. W owym domku poprzedniego lokatora niepokoiło niewytłumaczalne głośne pukanie. To samo powtórzyło się z rodziną Foxów. Córki, piętnastoletnia Margaretta i jedenastoletnia Kate, tak się przyzwyczaiły do tego "ducha", że nazywały go poufale "Panem Kopytko". Przyznawały jednak, że się go boją i nalegały na rodziców, by pozwolili im sypiać w swojej sypialni w osobnych łóżkach.

W piątek 31 marca 1848 roku Kate, młodszej córce, przyszedł do głowy pewien pomysł. Postanowiła nawiązać bezpośredni kontakt z intruzem za pomocą specjalnego kodu. Zawołała: "Panie Kopytko, rób to, co ja" i zaczęła strzelać palcami. Ku zdumieniu obecnych, dźwięk został powtórzony niczym echo. Zaintrygowana pani Margaret Fox, matka dziewczynek, włączyła się do eksperymentu. "Rób to, co ja" zawołała i zaczęła rytmicznie klaskać w dłonie. I znów odpowiedział dźwięk naśladujący klaskanie. Oto zapisana później relacja pani Fox z tego wydarzenia:

Pomyślałam sobie, że przeprowadzę próbę: zadam pytanie, na które nikt w tej okolicy nie mógłby odpowiedzieć. Kazałam głosowi wystukać, po kolei, wiek moich dzieci. Natychmiast wiek ten został poprawnie podany, przerwy pomiędzy kolejnymi seriami stukań były dość długie, aby dało się odróżnić, o które z dzieci chodzi, i tak siedem razy, po czym nastąpiła dłuższa przerwa i znów usłyszałam trzy wyraźne uderzenia, odpowiadające wiekowi mojego maleństwa, które zmarło.


Posługując się metodą stukania, pani Fox zapytała niewidzialną istotę, czy jest człowiekiem. Nie otrzymawszy odpowiedzi, spytała: "Czy jesteś duchem? Jeśli tak, zastukaj dwa razy". Niezwłocznie rozległy się dwa bardzo głośne uderzenia. Zadając dalsze pytania tego rodzaju, pani Fox ustaliła, że jest to "duch" mężczyzny, który został w tym domu zamordowany. W chwili śmierci miał trzydzieści jeden lat, był żonaty, zostawił pięcioro dzieci.

Wówczas państwo Fox przywołali sąsiadów. Jeden z nich, William Duesler, cierpliwie stosując z panią Fox metodę pukania, wydobył od rzekomego ducha informację, że nazywał się on Charles B. Rosma, był komiwojażerem i jakoby przed pięciu laty został zamordowany w tym właśnie domu przez ówczesnego lokatora, pana Bella. Kiedy później przesłuchano byłą służącą pana Bella, Lukrecję Pullver, okazało się, że istotnie przez krótki czas mieszkał tutaj za czasów pana Bella domokrążca. Pewnego wieczora Lukrecję odesłano do jej rodziny, a gdy wróciła do pracy, domokrążcy już nie było.

W niedzielę znów nawiązano kontakt z rzekomym duchem, który poinformował, że jego ciało zostało pogrzebane w piwnicy domu. Natychmiast zaczęto kopać w piwnicy, ale zalały ją wody gruntowe i dopiero po upływie czterech miesięcy, kiedy już obeschło, pod deskami, na głębokości pięciu stóp ukazały się ludzkie włosy i trochę kości złożonych w niegaszonym wapnie. To odkrycie wystarczyło, aby zadać parę pytań panu Bellowi, którego odnaleziono w Lyonie, w stanie Nowy Jork. Nie można było jednak postawić go w stan oskarżenia, głównie dlatego, że nikt nigdy nie zdołał udowodnić, iż Charles B. Rosma naprawdę istniał.

Do dnia dzisiejszego opowieść sióstr Fox pozostaje zagadką. Podejrzany jest fakt, że Kate i Margaretta, wyniósłszy się z Hydesville, nadal potrafiły wywoływać "duchy", które stukały wszędzie, gdzie siostry mieszkały. Ich starsza siostra Leah wkrótce oświadczyła, że posiada identyczną "moc" i nie tracąc czasu zaczęła czerpać z tego zyski. Co ciekawe, w czterdzieści lat po opisanych wydarzeniach, gdy Margaretta i Kate, obie już po pięćdziesiątce, stały się nałogowymi alkoholiczkami, Margaretta porozumiała się z pewnym dziennikarzem, za sumę 1500 dolarów wystąpiła na scenie Akademii Muzycznej w Nowym Jorku i wyznała publicznie, iż jej kontakt z "duchami" były oszustwem, a rzekome stukania "duchów" wykonywała sama wielkim palcem nogi, co zademonstrowała zaraz przed widownią.

Życie po śmierci - Ian Wilson

Szewski poniedziałek

Lepiej nie zaczynać tygodnia od poniedziałku...;) Wczoraj wszystko szło nie tak, jak powinno. [...]
Poszłam do księgarni w nadziei na kupno czegoś na pociechę. No i że niedawno wyszedł pierwszy to dzienników Susan Sontag postanowiłam go sobie sprezentować. No i pytam ładnie panią za ladą:
- Czy jest coś Susan Montag?
Ot, szewski poniedziałek...:D

Moje gawędy o sztuce - Bożena Fabiani

"Nie jestem historykiem sztuki, jestem historykiem i kiedy patrzę na obraz, zawsze interesuje mnie człowiek, który ten obraz namalował" pisze we wstępie do swojej najnowszej książki doktor Bożena Fabiani. Moje gawędy o sztuce. Dzieła, twórcy, mecenasi - wiek XV-XVI są zbiorem 33 esejów, które powstały na potrzeby audycji w radiowej Dwójce. Fabiani skupia się na artystach włoskich, działających w XV i XVI wieku. Najwięcej czasu poświęca autorka Michałowi Aniołowi, bez którego nie byłoby mowy o włoskim odrodzeniu. Dalej mamy Rafaela, Tintoretto, Tycjana oraz wielu pomniejszych malarzy renesansu.
Gawędy zawierają życiorysy, a także szereg wyszperanych przez autorkę ciekawostek, własne przemyślenia, odkrycia, oraz polonica, które są zgrabnie wplecione w całość.
Gawędy, jak to gawędy - są niezwykle barwne, wciągające jak baśnie tysiąca i jednej nocy, a narracja prowadzona jest z humorem.
Dużym atutem książki są barwne ilustracje, a także przygotowany przez samą autorkę mały przewodnik jak czytać włoskie nazwy i nazwiska.
Szczerze przyznam, że cieszyłam się jak dziecko, kiedy książka do mnie dotarła. Uwielbiam gawędy pani doktor. Słucham ich z nabożeństwem, bo choć są dość krótkie (kilkanaście minut czasu antenowego), to wiele wnoszą. Książkę czyta się na prawdę jednym tchem; Fabiani potrafi przykuć uwagę odbiorcy. Polecam nie tylko fascynatom sztuki.





Lala - Jacek Dehnel

Zaczynam powoli zakochiwać się w rodzimej literaturze. Najpierw odkryłam cudownego Liberę, teraz utalentowanego Jacka Dehnela. Dehnel ma cudowny dar opowiadania. Rodzinna epopeja według niego jest wciągająca, jak opowieści tysiąca i jednej nocy. Osnuta wokół losów rodziny autora historia, napisana ze swadą i humorem. Wspomnienia babci, zwanej od urodzenia Lalą, jak patchwork układają się w spójna całość.
Moje pierwsze spotkanie z Lalą odbyło się za sprawą radia. Fragmenty powieści czytał Marcin Hycnar. Miły, ciepły głos młodego aktora doskonale pasował do snutej przez Dehnela opowieści. Już wtedy wiedziałam, że w książce się zakocham. No i zakochałam się. Ciężko mi się rozstawać z bohaterami.
Dehnel podtrzymuje najlepsze literackie tradycje. Język jego powieści jest piękny, szlachetny, może zbyt archaiczny, ale można sobie odświeżyć zwroty używane przez klasyków, albo przez... starszych członków rodziny. Boże, jak doskonale czyta się taką piękną polszczyznę!

Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya - Jacek Dehnel

Francisco Goya y Lucientes urodził się 1746 roku w małej miejscowości leżącej w Aragonii. Czytać i pisać uczyli go miejscowi zakonnicy. Dwa razy podchodził do egzaminów do Królewskiej Akademii Sztuki; dwa razy został odrzucony. Z Madrytu rezygnuje na rzecz Parmy - tam udaje mu się zdobyć wyróżnienie i uzyskuje uprawnienia mistrza. Odtąd jego kariera nabiera rozpędu. Maluje koronowane głowy, jego płótna uważane są za wspaniałe, opływa w dostatek. Ale to, co daje mu sławę i napędza karierę, jest jednocześnie jego przekleństwem. Żona, Josefa, rodzi martwe dzieci, wiele razy poroniła - to wpływ ołowiu zawarty w bieli, która pokrywa pyłem, jak śmiercionośny kurz, cały dom, wchodzi do zakamarków ciała i zabija wszystkie dzieci Goi. Stary Goya jest jak Saturn zjadający własne potomstwo... Josefa rodzi kolejne dziecko, Javiera - jedyny, który przeżywa tę "rzeź". Będzie jedyną nadzieją starzejącego się mistrza. Francisco szkoli syna na równego sobie. Jednak Javier rozczarowuje ojca tak bardzo, że stary, głuchy mistrz, zaczyna nienawidzić syna.
Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya Jacka Dehnela to zapis dramatu rodzinnego, rozgrywającego się między ojcem, synem i wnukiem Goya. Kryje się tu fantastyczna, rodzinna tajemnica. Im dłużej szukałem w historii tej rodziny, tym paskudniejsze, boleśniejsze rzeczy wychodziły na wierzch. Pierwszy raz pisałem książkę opartą na postaci historycznej, pierwszy raz zdarzyło mi się, że wiadomości, które odnajdywałem składały się od razu w jedno z tym, co sam pisałem.* Saturn to powieść wciągająca i magnetyczna. Nie tylko przybliża portret wielkiego artysty, ale ukazuje bolesną prawdę - ojciec-mistrz pokładający płonne nadzieje w synu-nieudaczniku, bezgraniczny podziw wnuka dla dziadka i brak szacunku do ojca. Saturn to także malarstwo: Czarne obrazy zdobiące niegdyś ściany Domu Głuchego (Quinta del Sordo) zostały przeniesione na płótno, a dom ostatecznie zburzono (dziś znajduje się tu stacja metra, zwana Goya). Malowidła są wstrząsające, jak senny koszmar, wręcz przytłaczające. Znany historyk sztuki, Jan Białostocki o malowidłach mówi: Żywość i sugestywność tych zjaw sprawia niekiedy wrażenie, że wymknęły się one kontroli twórcy, są to straszne majaki, nad którymi nie panuje jego świadomość.**
Po Saturna sięgnąć na prawdę warto. Sugestywność i bogactwo języka jest najlepszym dowodem na to, że polskie pisarstwo radzi sobie nie gorzej niż światowe. Dehnel zrobił na mnie ogromne wrażenie. Teraz mogę sięgnąć po (odkładaną) Lalę. Jeszcze tylko dodam, że Jacek Dehnel będzie gościem Rybnickich Dni Literatury. Szczegóły przekażę wkrótce.


* cytat za http://www.polskieradio.pl/24/289/Artykul/328942/
** Wielcy malarze; Nr 77, Goya, s. 24


Królowa Wiktoria - Mariusz Misztal

Od lat jestem wierną słuchaczką audycji "Klub ludzi ciekawych wszystkiego". W moim ulubionym cyklu "Kobiety na tronach świata" prezentowana była sylwetka królowej Wiktorii. Ta, panująca 64 lata (zmarła mając blisko 82 lata) władczyni, rządziła imperium, w którym nigdy nie zachodzi słońce wywarła wpływ na losy świata tak bezpośrednio jak i pośrednio (prawdopodobnie mutacja genu odpowiedzialnego za hemofilię zaczęła się u królowej, co pośrednio doprowadziło do upadku carskiej Rosji).
Lektura tej biografii przyniosła mi wiele przyjemności - Misztal bardzo wnikliwie opisuje każdy aspekt życia królowej, jej dojście do władzy, układy ze zmieniającymi się przez lata rządami, lata szczęśliwego małżeństwa, kolejne ciąże, relacje z dziećmi, a w końcu lata żałoby po ukochanym Albercie. Dostajemy przejrzysty portret kobiety pełnej życia, namiętnej, inteligentnej, ale i egoistycznej. Misztal opisuje również sytuację na świecie w całym XIX wieku; wojna krymska, niepokoje w Indiach, polityczne sojusze między dworami Europy. Za czasów Wiktorii zaszło wiele zmian społecznych - wprowadzono obowiązek szkolny dla dzieci, uznano związki zawodowe, utworzono pierwsze biblioteki publiczne, etc. W "Królowej Wiktorii" możemy przeczytać o postaciach, które wywarły wspływ na swoją epokę, między innymi o Florence Nightingale, czy Benjaminie Disraelim, ale i o osobach prawie już dziś zapomnianych, jak Roger Fenton, czy Mary Seacole. To jedna z najlepiej napisanych i najbardziej wyczerpujących biografii, jakie czytałam. Zresztą, noblesse oblige - książkę wydał Zakład Narodowy im. Ossolińskich.



Wszystkim serdecznie dziękuję za życzenia powrotu do zdrowia:) Jestem od poniedziałku na L4; po całym weekendzie w łóżku z gorączką postanowiłam iść do lekarza, bo po świętej trójcy (chlorchinaldin, polopiryna, rutinoscorbin) gorączka utrzymywała się na tym samym poziomie, a właściwie było coraz gorzej. Teraz przeszło mi na zatoki, ale dziś świętuję pierwszy dzień bez stanu podgorączkowego. Od tabletek boli mnie żołądek, od smarkania nos, a słaba jestem jak mucha na wiosnę. Dalej nie czuję smaku kawy, ale najgorsze jest to dziwne uczucie w żołądku - ni to jestem głodna, ni to boli. No i nie za bardzo mogę czytać, bo oczy mnie bolą. Idę teraz zjeść moją 'zupkę rekonwalescencyjną' (lekki krupniczek):)

Dziecko w czasie - Ian McEwan

Władek wybiera mi kolczyki, kiedy go o to poproszę. Pytam, czy to ładne, czy nie ładne, czy wziąć to, czy tamto. W bibliotece czasami pozwalam mu wybierać dla mnie książki. Ostatnio w filii nr 15 wybrał dla mnie McEwana. Dobrze - pomyślałam i wzięłam. W tym roku przeczytałam Pokutę, która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, więc tym chętniej zabrałam się do lektury.
Dziecko w czasie to opowieść dziwna, postmodernistyczna, wciągająca. Główny bohater jest człowiekiem nieszczęśliwym - pod wpływem tragicznych wydarzeń rozsypało się jego małżeństwo, a on sam stracił sens życia. Język, którym operuje McEwan jest plastyczny i bogaty, a fabuła nieprzewidywalna (o czym świadczy znakomite zakończenie). Ta powieść jest zupełnie inna niż wspomniana przeze mnie Pokuta. Nie miałam okazji przeczytać innych powieści tego autora, ale zamierzam. Styl prowadzenia narracji oraz elementy zaburzające świat w Dziecku... przypominają mi innego brytyjskiego autora - Martina Amisa. A propos Amisa, czytam właśnie; ale nie Martina, a Kingsleya. Zawsze uważałam KA za poczciwego nudziarza. Nadal tak uważam. A jednocześnie nie przeszkadza mi to sięgać po jego prozę.
Wracając do Dziecka w czasie: zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepsza powieść tego pisarza. Niemniej jednak czyta się szybko i na pewno coś tam po niej zostanie w pamięci. Może domek na drzewie, albo wizja rowerów z wiklinowymi koszami...

Agnes Grey* - Anne Brontë

Patrick Brunty, syn ubogiego irlandzkiego chłopa od najmłodszych lat wykazywał niezwykłą ambicję. W Cambridge (sic!) uzyskał stypendium, które pozwoliło mu zdobyć upragnione wykształcenie. Przyjął święcenia, zmienił nazwisko na Brontë, a małżeństwo z inteligentną córką pastora z Kornwalii pozwoliło mu na objęcie własnej parafii w Haworth. Małżeństwo było udane, lecz nie trwało długo, bo zaledwie siedem lat – Maria wydawszy na świat sześcioro dzieci, zmarła na raka w wieku 38 lat. Patrick pragnąc zapewnić dzieciom dobre wykształcenie posłał cztery najstarsze dziewczynki do szkoły z internatem. Niestety, straszne warunki, w jakich się znalazły odbiły się na zdrowiu dwu najstarszych dziewczynek – Maria i Elizabeth zmarły na gruźlicę w skutek niedożywienia i braku opieki. Przerażone Charlotte i Emily wróciły do domu. Od tamtej pory pastor zajął się kształceniem dzieci: religia, gramatyka, geografia, historia. To on zaszczepił dzieciom miłość do literatury – Szekspir, Milton, Byron, Walter Scott i in. Również zasługą Patricka była miłość całej czwórki do natury i poszanowanie dla zwierząt (co widać w twórczości sióstr). Branwell dał się poznać jako wspaniały portrecista, jednak jego nadwrażliwa, zmienna i skłonna do uzależnień natura kazała mu raz po raz niweczyć szanse na stałą posadę i sukces.
Dziewczynki od najmłodszych lat podejmowały próby literackie. Zadebiutowały wspólnie przyjmując męskie pseudonimy tomikiem poezji w 1846 roku (Poems by Currer, Ellis and Acton Bell). Następnie przyszedł czas na wydanie powieści, którą każda z sióstr pisała od lat.
Anne Brontë, przyszła na świat 17-go stycznia 1820 roku, jako najmłodsza córka Patricka i Marii. Naturalne, że tak jak siostry, w wieku dziewiętnastu lat znalazła posadę jako guwernantka w domu państwa Ingham w Mirfield. Rodzina obawiała się o jej wątłe zdrowie, lecz Anne była nieugięta. „Jej ciężkie przejścia w tym domu, wiernie opisane w powieści Agnes Grey, dają miarę upokorzeń i cierpień, jakie często musiały znosić guwernantki w zacnych skądinąd rodzinach. Na tej posadzie wytrwała osiem miesięcy, po czym, mimo swej cierpliwej i obowiązkowej natury, została niechlubnie zwolniona”**. W powieści znajdujemy określenia „gehenna, jaką przechodziłam”, czy „moi mali dręczyciele”***. W Agnes Grey można również odnaleźć echa nieszczęśliwej miłości Anne. W osobie wikarego Edwarda Westona, Anne unieśmiertelniła – również wikarego - Williama Weightmana, w którym była z wzajemnością zakochana. Weightman zmarł na gruźlicę, co Anna przypłaciła długą depresją.
Żadne z rodzeństwa nie dożyło czterdziestki – Anne zmarła na gruźlicę w wieku zaledwie 29 lat. Emily pięć miesięcy po Anne odeszła w wieku 30 lat. Branwella również zabrała gruźlica (w wieki 31 lat). Charlotte żyła najdłużej – wydała jeszcze dwie powieści, wyszła za mąż za (a jakże!) wikarego, Arthura Bella Nichollsa i zmarła w połogu mając 39 lat.

* Dziś, pozwolicie, że zamiast stricte recenzji - krótki biogram autorki.
** Wstęp do Wichrowych Wzgórz Emily Brontë, Ossolineum, 1990 r.
*** Agnes Grey - Anne Brontë, wyd. MG, 2012 r., s. 48


Książką Agnes Grey biorę udział w wyzwaniu Trójka E-pik.

Czarne mleko - Elif Şafak

Najnowsza książka tureckiej pisarki Elif Şafak traktuje o głównym życiowym wyborze wielu kobiet - kariera, albo macierzyństwo. Jaki jest los kobiet-pisarek? Na przykładzie Judyty, hipotetycznej siostry Szekspira, Şafak przeczuwa los ogółu: Cały dzień będzie upływał jej na wykonywaniu prac domowych, gotowaniu, prasowaniu, opiekowaniu się dziećmi, robieniu zakupów, wywiązywaniu się z obowiązków względem rodziny i tym podobnych(...) W rzadkich chwilach samotności pozwoli się pokonać wyczerpaniu fizycznemu albo frustracji. Jak zdoła coś napisać? Kiedy? Na poparcie tej tezy przytacza curriculum vitae Zofii Tołstoj, która poświęciła całe swoje życie (i twórczość) mężowi, jego dziełom i kilkanaściorgu dzieci. Czy zostałaby pisarką, gdyby Lew Tołstoj wspierał ją tak samo, jak ona jego?
Kobiety mogą jednocześnie sprawdzić się w roli matki i realizować zawodowo. I mogą być szczęśliwe(...) Kluczem do sukcesu jest zarządzanie czasem - stwierdza sarkastycznie autorka - Wysłać dziecko do szkoły, usmażyć dla męża doskonały omlet z dwóch jajek i łyżki masła, ubrać się w pośpiechu, wyszykować do pracy, wieczorem pędem wrócić do domu, nakryć do stołu, nakarmić dziecko, a potem zemdleć na kanapie przed telewizorem.
W taki styl życia wpasowała się Sylvia Plath - samotna matka dwójki dzieci dążąca do doskonałości we wszystkim co robiła. Swoje wiersze pisała czekając aż mleko się ugoruje, kąpiąc dzieci, czy w czasie popołudniowej przerwy na dziecięcą drzemkę. Şafak czerpie garściami z życiorysów pisarek; jak radziły sobie z wyborem, jakimi były matkami, a może jednak postawiły na literaturę? Autorka zastanawia się nad tym nie bez kozery, mianowicie - sama rozważa zostanie matką. Trochę mnie dziwi, że tak dojrzała kobieta, jeśli chodzi o tak ważną kwestię zachowuje się jak nastolatka. Powieść, tak sądzę, miała być swoistym manifestem feministycznym, ale rozdziały z miniaturowymi kobietami przeczą temu, by Şafak traktowała kobiety poważnie. Można było zachować głos wewnętrzny, ale nie halucynacje jak z Ally McBeal! Do tego Dżin (sic!) Depresji Poporodowej jak personifikacja Niskiej Samooceny Eda z Przystanku Alaska. Ale to, chwałą Bogu jedyny minus powieści.
Genialne są mini-eseje o pisarkach. Na kartach Czarnego mleka roi się od kobiet niezwyczajnych - Virginia Woolf, Anaïs Nin, Sylvia Plath, Doris Lessing, Ayn Rand, Ursula K. Le Guin, Dorothy Parker i wiele wiele innych.
Tak, powieść przypadła mi do gustu właściwie jeszcze przed tym, jak zaczęłam ją czytać. Wystarczył mi jeden fragment w radiu. Swój egzemplarz pokreśliłam; wyłowiłam mnóstwo wspaniałych cytatów, ciekawostek, niekiedy pokusiłam się o wykrzyknik. Jak napisałam powyżej - fragmenty z Calineczkami są niepotrzebne i po pewnym czasie tylko prześlizgiwałam się po nich wzrokiem. Chociaż taka maleńka Pani Sufi chyba by mi się przydała.
Ciekawe są spostrzeżenia Şafak odnośnie depresji poporodowej. To jeszcze temat tabu w naszym społeczeństwie, chociaż jak zauważyła autorka, pokolenie naszych babek, prababek potrafiło się z tym zmierzyć. Kobiety dotknięte d. p. postrzegane są jako złe matki, a czasem wręcz niebezpieczne dla siebie i dzieci. A przecież d. p. dopada kobiety różnych warstw społecznych z różnych szerokości geograficznych.
Şafak rozważa również na ile chęć zostania matką jest wrodzona, a na ile narzucona przez społeczeństwo. Czy pisarka może być dobrą matką? A jeśli weźmiemy to w szerszej perspektywie, to każdej pracującej matce coś umyka, każde dziecko może być zazdrosne o czas, który mama spędza w pracy.
Polecam. Nie tylko kobietom rzecz jasna, ale również mężczyznom. Może któregoś ruszy sumienie i złapie za odkurzacz, albo przygotuje na obiad spaghetti bolognese?

Nocny lot - Antoine de Saint-Exupéry

Ostatnie dni lipca 1944 roku były upalne. Słońce złotymi refleksami oślepiało pilotów maszyn zwiadowczych. Saint-Exupéry miał się udać na kolejny, rutynowy lot. Nigdy jednak z niego nie wrócił. Jego samolot został zestrzelony. Kochał latać. Kochał tę samotność, wolność i niezmierzone przestworza. I za tę miłość oddał życie.
Antoine de Saint-Exupéry szerokiej publiczności znany jest przede wszystkim z filozoficznej przypowiastki Mały Książę. Ale największą sławę przyniosło mu opowiadanie Nocny Lot. Opisuje w nim jedna noc z życia jednostki ekspediującej pocztę na trasie z Europy do Ameryki Południowej i z powrotem. Kanwą opowieści są wspomnienia pilotów liniowych. Strach, samotność, odpowiedzialność są bohaterami tej powieści na równi z młodym pilotem, czy szefem portu lotniczego. Książa jest niewielka, ot, mieści się w damskiej torebce: ponad osiemdziesiąt stron i mały format. Ale ile w niej emocji! Ile pragnień! Nadziei! Daje się wyczuć starą szkołę pisania opowiadań. Styl zwięzły, ale paleta emocji porywa czytelnika głębią. Pozornie nic się nie dzieje. Podobnie refleksyjne były "Śniegi Kilimandżaro" Hemingwaya, czy "Los Człowieka" Szołochowa. Małe pisarskie perły. Ciężko trafić na współczesne opowiadanie tak mądre i pełne humanistycznego przekazu. Dorobek Saint-Exupéry'ego jest niewielki. Zaledwie kilka opowiadań. Filozoficzne. Myślę, że warto sięgnąć, po dzieła tak wybitnego prozaika.

Brzemię rzeczy utraconych - Kiran Desai

Brzemię rzeczy utraconych to powieść wielowątkowa, wielowarstwowa, napisana językiem tak plastycznym, że czujemy go wszystkimi zmysłami. Kiran Desai w swojej drugiej powieści (jej debiut to Zadyma w dzikim sadzie) opisuje losy kilku barwnych postaci z Kalimpondu, niewielkiej miejscowości leżącej u podnóża Kanczendzongi. Koniec lat 80-tych, w regionie wybuchają zamieszki na tle narodowościowym. Na tle tego całego zamieszania toczy się normalne życie. Dziewczyna zakochuje się w korepetytorze, staruszek pieści swojego pieska, a stary kucharz czeka na listy od syna, pracującego za granicą. Jednak na postaciach prędzej czy później dostrzeżemy rysy - staruszek, emerytowany sędzia, okaże się człowiekiem bez serca, Sai, wnuczka sędziego pokarze egoizm (nastolatki), Gjan, korepetytor, z pozoru mądry student, okaże się niewdzięczny i małostkowy. W powieści nic nie jest jednoznaczne, postacie są bardzo ludzkie, a świat - zwyczajny.
Brzemię... to także opowieść o emigracji. O tym, jak ciężko jest się zaaklimatyzować, jak ciężko wrócić. Utrata korzeni spowodowana wyjazdem jest trwała. Obserwacje Desai na temat emigracji zarobkowej są bardzo aktualne, nieomal cyniczne, trafne. Książkę jeszcze przetrawiam, myślę nad nią. Wracam cały czas do tego czy owego fragmentu. Świetną recenzję napisała Iza z bloga Book-erka.blogspot.com. Szkoda, że egzemplarz musiałam zwrócić (książkę przeczytałam na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki), bo tak rozważam, czy nie kupić własnego. Na pewno sięgnę po debiut Desai.
Wczoraj kupiłam tę Safak, o której wspominałam. Przeczytałam "na spróbówkę" Do Czytelnika i już wiem, że mi się spodoba. Agnes Grey nie było (sic!); ale ja to jednak durna, rozkojarzona baba jestem, bo najpierw poprosiłam o Jane Eyre. Ale potem się zreflektowałam. Wracając do Brzemienia rzeczy utraconych - to doskonała lektura, dla tych, którzy pragną od książki czegoś więcej, niż chwilowego zapomnienia. Do prozy Desai trzeba się ustosunkować, bo nie pozostawia obojętnym. To nie jest książka do autobusu. Ale na długie wieczory przy zachodzącym na pomarańczowo słońcu.
I jeszcze tak na marginesie dodam, że za tę książkę Desai otrzymała Booker Prize, najbardziej prestiżową nagrodę literacką Wielkiej Brytanii (przyznawana od 1969 roku za książki w języku angielskim). Moim skromnym zdaniem, całkowicie zasłużenie. [pełna lista nagrodzonych]

Wieniedikt Jerofiejew razy dwa

No, jakże to tak można leżeć w trumnie? Tak po prostu, zwyczajnie leżeć?
Żeby chociaż czymś przykryli... Bo inaczej ja przecież mogę się zdradzić. Mimo woli drgnie ręka albo... jeszcze coś innego.
A położyli mnie jakby dla śmiechu. Położyli i czekają, aż się czymś zdradzę... Westchnę albo poruszę...
Nawet oczu nie wolno otworzyć... Otworzę - a oni stoją i patrzą...
Umarłemu, na ten przykład, wszystko wolno... Umarły może leżeć z otwartymi oczami. I tak nikogo nie zobaczy. Pewnie mu się zdaje, że nikt na niego nie patrzy. Dlatego się nie wstydzi... I oczy zamknąć - może... Nawet wypada, żeby umarły w trumnie cały czas zamykał oczy...
"Obywatele! To nie będziecie się śmiać, jeśli na was popatrzę? Co?"
Dziwne, dlaczego wszyscy milczą... Pewnie myślą, że naprawdę jestem nieżywy, a tymczasem ja po prostu udaję takiego... rozmownego... Jakby mi rzeczywiście głównie o to chodziło - odstawiać takie numery i zabawiać ich...
"Obywatele! A ja pomimo wszystko otworzę!
I popatrzę na was! To dla was będzie nawet interesujące. Umarły, a patrzy... Hi, hi... Będziecie parskać śmiechem w chusteczki. A potem pójdziecie i wszystkim będziecie opowiadać: «Umarły, a patrzy... »"
Teraz już na pewno będą mówić, że umarłem: oczy otworzyłem, ale i tak nic nie widzę. Zupełnie inaczej niż w ciemnościach. Jeśli w ciemnościach dobrze wytężyć wzrok, to na początku zwyczajnie widać kontury... A potem już nawet twarze można dostrzec. Rozpoznać tych, których kiedyś się już widziało. Mrugniesz albo kopniesz... A tu nie tylko konturów, ale i samej ciemności... Samej ciemności nie widać.
Bywa, że człowiek obudzi się, otwiera oczy - a nie widzi... Ale przecież tak bywa we śnie... A ja nawet nie zamierzam spać. Dobrze wiem, że na mnie patrzą...
"Obywatele! A co, jeśli się przewrócę na drugi bok? I w ogóle - będę się przewracać, śpiewać pieśni rewolucyjne, krzyczeć będę... Przecież się wtedy odwrócicie? Tak?"
Śmieją się... Pewnie z "rewolucyjnych pieśni" się śmieją... Niepotrzebnie to powiedziałem... Nawet samemu mi głupio. Trzeba było powiedzieć coś mądrzejszego, żeby sobie pomyśleli: "Taki mądry, a leży w trumnie. To znaczy, że umarł".
A przecież to bardzo trudne. Leżeć w trumnie, czuć, że się oślepło - i mówić mądre rzeczy. To bardzo trudne.
"Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie, i światłość wiekuista niechaj świeci duszy zmarłego sługi twojego! Obywatele! Nie myślcie, że ja wierzę w brodatego Boga! Bóg jest wszędzie prawdziwy i jedyny...!"
Proszę, jaka ze mnie cwana gapa.
"A w to, co powiedziałem do tej pory - temu nie wierzcie. Wszystko z niewiedzy mojej, z braku pomyślunku Dlatego, że mi tu obco, nie przywykłem jeszcze. W powietrzu jakby zapach kuchni. I wszyscy się patrzą... Straszno mi... "
Naprawdę mi straszno.
"Obywatele! Jeśli jest wśród was chociażby jeden ślepiec - to on mnie zrozumie. Okropnie kocham ślepych! Jeszcze w dzieciństwie chciałem, żeby wszyscy byli ślepi, żeby wszyscy mieli zamknięte powieki... A jeśli u kogokolwiek gałka oczna rozsuwa powieki, należy to uznać za złośliwy nowotwór i pomóc człowiekowi...
Tfu, co za bzdury opowiadam!
Czuję nawet, że zaczynam się czerwienić. Dziwne przyzwyczajenie! Kiedy zaczynam się rumienić, czerwienieję coraz bardziej i bardziej. I już żadną zimną krwią nie potrafię się powstrzymać...
Niechby mnie czymś przykryli... Bo inaczej mogą przecież pomyśleć: "Najwyraźniej udaje, przecież umarli się nie czerwienią". Chociaż całunem, czy jak...
"Obywatele! Przykrylibyście mnie czymś, bo przecież widzicie, że purpurowieję i rumienię się..."
A pod całunem nawet kichać wolno.
"No to lepiej na mnie nie patrzeć... wieczne odpoczywanie..."
Zapiski psychopaty Wieniedikt Jerofiejew

Spójrzcie: z prawej, pod oknem siedzi dwóch facetów. Jeden tępak w waciaku i drugi, starszy mądrala w gabardynie. I proszę bardzo, nikogo się nie wstydzą, nalewają i piją. Rąk nie załamują, na platformie nie biegają. Tępak łyka, stęka i powiada: "O, kurwa, ale dobrze poszła!" A mądrala pije i mówi: "Tran-cen-den-talnie!" A głos ma odświętny. Tępak zakąsza i powiada: "Zagry-ychę mamy dzisiaj po byku! Zagrycha typu jak cię mogę." A mądrala żuje i mówi: "Ta-a-ak...Trans-cen-den- talnie!"
Moskwa-Pietuszki Wieniedikt Jerofiejew

Komu przypadły do gustu cytaty - polecam, zakocha się w Jerofiejewie. Komu do gustu nie przemówiły - sięgać nie powinien.

- Potrafię panią uszczęśliwić...

- Potrafię panią uszczęśliwić - mówił spoza krzaku wpatrzony w kark odwróconej od niego dziewczyny. - Za rok lub dwa miałaby pani pianino; teraz żony farmerów coraz częściej kupują sobie pianina, a jeszcze zacznę pilnie wprawiać się w grze na flecie, abyśmy wieczorami mogli grywać razem.

- Owszem, to by mi się podobało.

- Kupiłbym za dziesięć funtów taka lekka bryczuszkę do wyjazdu na targ; mielibyśmy ładne kwiaty i drób, to jest kury i koguty, gdyż uważam, że są pożyteczne - mówił lawirując pomiędzy poezją i prozą.

- Bardzo by mi się to podobało.

- ...i pod szkłem grządkę ogórków, jak prawdziwi państwo.

- Tak, tak...

- A po ślubie dalibyśmy do gazety ogłoszenie w rubryce matrymonialnej.

- Ach, to byłoby wspaniale!

- ...a w łóżeczkach dzieci, jedno w drugie sami chłopcy. A zaś w domu, przy ognisku, co spojrzę, to zobaczę panią, a pani, co spojrzy, to zobaczy mnie.

- Zaraz, zaraz, proszę być przyzwoitym.

(...) Gabriel nie przestawał wpatrywać się w czerwone jagody głogu tak uporczywie, że w przyszłości dzika róża stała się dla niego niejako symbolem miłosnych oświadczyn.


Z dala od zgiełku tłumu - Thomas Hardy



Moje życie we Francji - Julia Child

Postać ikony amerykańskiego domowego gotowania, Julię Child poznałam dzięki filmowi niedawno zmarłej Nory Ephron Julie and Julia z Amy Adams i Meryl Streep [uwielbiam ten film i mogę oglądać co tydzień;)]. Child zamieszkała we Francji wraz z mężem, Paulem, artystą i dyplomatą. W Moim życiu we Francji Child w przemiły sposób opowiada o Paryżu, Marsylii, gotowaniu, przyjaciołach, rodzinie, w końcu o pracy nad książką, o cyzelowaniu każdego przepisu, oraz o pracy nad serią programów telewizyjnych. Przepadam za wszelkiego rodzaju wspomnieniami, pamiętnikami, dziennikami, biografiami, etc., więc czytałam tę książkę z przyjemnością. Poza tym w życiu Julii Child, zdaje się, nie było skandali, burz, niesnasek, przez co książkę okraszoną poczuciem subtelnym humoru czyta się bardzo dobrze. Właściwie to takie fajne, letnie czytadełko, które z powodzeniem można wziąć do autobusu. Może trochę za dużo pisze o potrawach, których nawet wyobrazić sobie nie można, ale - ja się tam nie znam na wołowinie bourguignon.
W książce znajdują się ponadto przepiękne, klimatyczne zdjęcia autorstwa Paula, który ponoć nie rozstawał się z aparatem. Może Paul był wielkim, nieodkrytym artystą, a może to ten Paryż taki niesamowicie fotogeniczny...
Ponadto postać Child przypomina mi naszą rodzimą niegdysiejszą gwiazdę gotowania na ekranie, panią Katarzynę Pospieszalską, wielką propagatorkę kuchni egzotycznej. Mam zbiorek przepisów Pospieszalskiej. Kto wie, może powinnam kupić Mastering the Art of French Cooking?

Madame - Antoni Libera

Właściwie miałam "nosa", żeby na urodziny zażyczyć sobie Madame, bo nie zawiodłam się na Liberze. Madame jest powieścią napisaną piękna polszczyzną, którą czyta się z rozkoszą. Akcja budowana jest inteligentnie, z wyczuciem, taktownie. Ani jedna linijka nie została napisana niepotrzebnie. Libera, zdaje mi się, jest jednym z nielicznych pisarzy-dżentelmenów; w Madame nie znajdziemy rosyjskich dziwek, taniego alkoholu, czy choćby jakiegokolwiek rozdźwięku z normami społecznymi. I taką powieść właśnie chciałam przeczytać! Czy nawiązuje do literatury francuskiej? Tak, raczej tak, erudycją, językiem, bogatym słownictwem. Nie ma tu taniego sentymentalizmu, choć temat mógłby temu sprzyjać.
Powieść została napisana w latach stanu wojennego. Trzydzieści lat temu. Nie zdewaluowała się. Jej język jest świeży, a tematy w niej poruszane - są żywe.
Madame zdecydowanie jest - według mnie - najlepszą polską powieścią.
7 Lipca w ramach V Letniego Przeglądu Laboratorium Dramatu w Teatrze Na Woli odbyła się prapremiera spektaklu na podstawie powieści. Autorką adaptacji jest Maria Wojtyszko, reżyserem spektaklu jest Jakub Krofta, w roli tytułowej wystąpiła Aleksandra Bożek. Był ktoś? Widział ktoś?

I jeszcze taka mała uwaga na marginesie: książkę wydano bardzo starannie. Obwoluta, pod nią lniana okładka z wklejonym zdjęciem. Brzegi szyte, a nie klejone. Ostępy, marginesy i czcionka dobrane z wyczuciem. Dobry papier. Jednak da się wydać książkę porządnie:)

Gottland - Mariusz Szczygieł

Pamiętam, jak Szczygieł mignął mi w Teleexpressie. Kamera prześlizgnęła się po pokoju pełnym książek, a autor rozpływał się w uwielbieniu dla naszych południowych sąsiadów. No więc w książce nie widzę tej miłości, nie czuję żadnego uwielbienia. Zbiór reportaży pokazuje Czechy komunistyczne, szare, straszne. To - mam wrażenie - ten sam kraj, który został zobrazowany w Życiu na podsłuchu (tylko język inny). Jeżeli myśmy byli najweselszym barakiem w komunie, to Czesi byli jak ten szezlong (w kącie stoi i się boi). W reportażach widać jak wielka różnica jest między nami - niby Słowianie, a jacyś inni...
Fakt, książka jest napisana dobrze, nawet bardzo dobrze, chociaż na początku nie mogłam się przestawić na zdania jak z telegramu. No bo właściwie, co ja wiem o Czechach? Że Milos Forman, że Szwejk, Jablonex i oczywiście Karel Gott. I wszystko? Gottland może nie jest szczególnie wyczerpującą monografią kraju, ale Szczygieł stara się nas zaskoczyć, podrzuca takie nieoczywiste smaczki, jak historia Pochodni numer jeden i Pochodni numer dwa, albo świetnie napisaną opowieść o pomniku Stalina.
Myślę, że nie zapomnę o tej książce, tak jak pamiętam wspomnienia Camusa z wycieczki (wycieczki?) do Pragi (kminek do wszystkiego). No i chyba tylko ja nie spacerowałam po Pradze śladami Franza Kafki, ale wszystko przede mną...

Kazuo Ishiguro - malarz świata ułudy

Kazuo Ishiguro urodził się w 1954 roku w Nagasaki. W wieku sześciu lat przeniósł się do Guildford (Surrey, Wielka Brytania), gdzie jego ojciec, oceanograf dostał pracę w Instytucie oceanograficznym. Po ukończeniu szkoły, młodu Ishiguro wiele podróżował pisząc przy tym dzienniki. W 1978 podjął studia na Uniwersytecie w Kent, gdzie uzyskał tytuł licencjata z Angielskiego (literatury angielskiej) oraz z filozofii. Następnie tytuł magistra uzyskał na Uniwersytecie Wschodniej Anglii.
Jego pierwsza powieść powstała po kursie kreatywnego pisania, na który uczęszczał. "Pejzaż w kolorze sepii" (A Pale View of Hills, 1982 r.) zwrócił uwagę zarówno krytyków, jak i czytelników. Kolejne powieści - Malarz świata ułudy (An Artist of the Floating World, 1986 r.), Okruchy dnia (The Remains of the Day, 1989) potwierdziły status Ishiguro. Ponadto Ishiguro jest także autorem powieści: "Niepocieszony" (The Unconsoled, 1995 r.), "Kiedy byliśmy sierotami" (When We Were Orphans, 2000 r.), oraz ostatnio zekranizowanej "Nie opuszczaj mnie" (Never Let Me Go, 2005 r.)
Był współtwórcą czterech utworów Stacey Kent's, a także scenariusza do filmu "Biała hrabina".

To tyle biogramu. A teraz kilka słów ode mnie. Ishiguro jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Odkryłam go w zeszłym roku. Pierwszą książką, po którą sięgnęłam było "U schyłku dnia" (Okruchy dnia). Powieść napisana z wielkim kunsztem, bardzo miło się ją czytało. Cały czas miałam przed oczyma wspaniałą ekranizację z Hopkinsem i Thompson. Później sięgnęłam po "Malarza świata ułudy". Książka ma niesamowity klimat. Ishiguro w wywiadach mówił o inspiracji starymi filmami japońskimi (wyjechał w Japonii mając 6 lat, więc raczej pamięta klimat, niż konkret, co obecne jest w jego prozie). Na dobre rozkochał mnie powieścią "Pejzaż w kolorze sepii", co raczej tłumaczyłabym jako zamglony, czy rozmazany, zatarty, jak pamięć bohaterki. Co dziwne, paniom z mojego DKK powieść zupełnie nie przypadła do gusty, co było powodem zażartej dyskusji. Ja nie uważam, że trzeba wszystko opisywać; konstrukcja powieści polegała na ulotności i złudności pamięci/niepamięci.
Niestety kolejne książki rozczarowały mnie: reminiscencje kafkowskiego świata w powieści "Niepocieszony" drażniły mnie do tego stopnia, że porzuciłam książkę w połowie. "Kiedy byliśmy..." było średniej jakości czytadełkiem i widzę tu zbieżności z późniejszym filmem "Biała hrabina" (myślę, że akurat film miał dobry scenariusz, ale gra aktorska pozostawiała wiele do życzenia). Natomiast przez "Nie opuszczaj mnie" ledwo przebrnęłam. Już na samym początku połapałam się o co chodzi i tylko stęknęłam "znooooowu klonowanie...". (O filmie pisałam jakiś czas temu). tak więc mam nadzieję, że skoro średnio wydaje jedną książkę na pięć lat, może wyda coś, co będzie równie dobre, klimatyczne i zostanie w moim czytelniczym serduszku.

o kibicowaniu, jedzeniu i małych rzeczach, które cieszą

Wczorajszy mecz był koszmarem daltonisty - zielone i niebieskie ludziki biegające po zielonej murawie. Na naszym małym telewizorku wszystko się mega zlewało ze sobą i widziałam biegające kreseczki. Oczywiście, że kibicujemy. No, może nie od pierwszych minut, ale na okrągło biegamy na dół pożyczyć pilota do tv. O mały włos nie byłoby już ani jednego pilota, bo Wład nagle krzyczy "mam! mam pilota!" i w tej właśnie chwili, jak w zwolnionym tempie widzę jak pilot wypada z małych łapek, szybuje w powietrzu i roztrzaskuje się na drobne kawałki na posadzce. No, ale udało nam się umieścić guziczki w dziurkach. Tylko teraz wszyscy mają problem, bo przemieścił się czerwony guziczek.
Ten weekend miałam troszkę odmienny od pozostałych (bo zostałam w domu), ale i tak mnie nosiło i w sobotę pojechałam z Małym na zakupy, a w niedzielę był u nas odpust. I oczywiście w ramach hobby pookładałam wszystkie rzeczy w szafkach:)
W ogóle zaczyna mieć paranoję: Małemu przylepiło się do głowy ziarenko siemienia lnianego (nie wiem jak, po prostu się przylepiło), a ja narobiłam rabanu, że kleszcz pożera mi dziecko. W ostatnich dniach Władek ma niesamowite teksty: przeszedł na dietę chrupkowo-lodową, ale zapragnął robić grilla, ja tam się na grillowaniu znam jak pies na gwiazdach, więc zaproponowałam "udawane" bbq, na co Wład skwitował "mama, dobrze kombinujesz".
Albo spytał babci, jak się nazywa nasza ulica. No, tak i tak. A chodnik?
Albo kiedy dopiero co zaścieliłam łóżka Władek zaczął po nich namiętnie skakać, łapię się za głowę z okrzykiem "Matko!", a Władek na to "dziecko!".
Ale wracając do diety chrupkowo-lodowej: wczoraj o 20;30 Wład zażyczył sobie makaron (taki z ludzikami) i rosół. No ok, jak jesteś taki niejadek, myślę, to może sobie troszkę pojesz. No więc zeszliśmy na dół, zagotowałam rosół, makaron gotował się pół godziny, potem chłodziłam, dmuchałam, że aż się zapowietrzyłam, wreszcie podałam dziecku zupę. Władek spróbował, oblał piżamkę i stwierdził, że już nie chce, bo nie lubi być mokry. Aaaaa!
Tak jeszcze a propos jedzenia: co w tygodniu schudnę, to w weekend nadrobię. Czytam "Jedz, módl się, jedz" M. Bootha, o kulinarno-duchowych rozkoszach Indii i tak mnie na kuchnię indyjską naparło, że w piątek zrobiłam curry. Tylko mnie nie pytajcie jak to się stało, że przypaliłam rodzynki (sic!), które w rezultacie wyglądały, jak żuczki gnojarze. A z książki dowiedziałam się, że na oryginalną masalę składa się mniej więcej 30 przypraw.
Na odpuście było fantastycznie. Nie wiem, kto bardziej suszył zęby - ja, czy Władek. Dwa razy byliśmy oboje na gokartach, a raz Wład z tatą, potem dwa razy sam na ciuchci, a ja latałam w powietrzu na niesamowitej karuzeli (wgniata w fotel!). oczywiście nabyliśmy suweniry: kupiłam sobie opaskę do włosów, Adam okulary, a Władkowi kupiliśmy wózek na zakupy i brzdąkającą gitarę. Żal, że drewnianych kogucików nie ma, ale pewnie w Chinach drzew brakuje;)

Wywiad z historią - Oriana Fallaci

Wywiad... Fallaci chciałam przeczytać już od kiedy wyszła. Pamiętam, jak lata temu podczytywałam wstrząsający Inszallah. Kiedy tylko dostanę tę książkę - kupią ją bez zastanowienia. Oriana Fallaci stawiana jest za wzór dziennikarstwa. Bezkompromisowa, nieugięta, walczyła piórem dzielniej niż żołnierz karabinem. Tematy, jakie poruszała w czasie wywiadów były miarą tamtych czasów; Wywiad z historią jest zapisem dwudziestu ośmiu rozmów przeprowadzonych z ludźmi, którzy pociągali za sznurki czterdzieści lat temu. Mimo iż każdy wywiad nacechowany jest emocjami, Fallaci zadaje pytania celne, jak wytrawny szermierz. Mam wrażenie, że dziennikarka pyta o to, o co sami balibyśmy się zapytać. Jest naszym wysłannikiem. Tak sobie myślę, że ostatni reporter przez duże eR, zginął w Iraku osiem lat temu...Dla Waldemara Milewicza kamera była bronią, tak jak taśma magnetofonowa dla Fallaci. Dziś tak zwane dziennikarstwo zdominowane jest przez niedouków, którzy potrafią rozprawiać tylko o kieckach Carli Bruni, czy o tancerkach z bunga bunga. Brak mi dobrych relacji z arabskiej wiosny - dostałam krew i przemoc, zamiast polityki.
Nie chcę Wam streszczać każdego wywiadu z osobna. Cytaty zanotowałam sobie, dość gęsto zresztą, w kajeciku.
Każdy wywiad poprzedzony jest bardzo subiektywnym wprowadzeniem-sylwetką. Fallaci pisze szczerze, bez zahamowań; o Kissingerze pisze wprost: „lodowaty człowiek”, Giap wzrostem robi na dziennikarce wrażenie nieomal karła, a Golda Meir budzi bezgraniczną sympatię. Na większość wywiadów Fallaci musiała długo czekać. Każda postać została opisana bardzo wnikliwie, tak, że widzimy ją oczami dziennikarki, dzielimy jej odczucia.
Wywiad ... czyta się znakomicie. Oczywiście nie jest to lektura na jedno popołudnie (ponad 700 stron i różnorodna tematyka), ale daje do myślenia. Fallaci przybliża największe wydarzenia drugiej połowy XX wieku. Prawdę mówiąc, niektórych nazwisk nie kojarzyłam za grosz, inne były mi nieobce. Szczególne wrażenie zrobił na mnie ostatni wywiad, którego dziennikarce udzielił Aleksandros Panagulis, polityk, poeta, grecki bojownik o wolność, który został towarzyszem życia Fallaci. Panagulis został zamordowany trzy lata po udzieleniu wywiadu, wywiadu szczerego, smutnego, niepowtarzalnego.

Za możliwość delektowania się słowem pisanym dziękuję

Zawieście czerwone latarnie - Su Tong, oraz o moich gustach

Niestety pretendent do tegorocznej nagrody Rozczarowanie Roku... Nastawiłam się na coś kobiecego, pięknego. Owszem, pierwsze opowiadanie "Żony i konkubiny" (ze względu na popularność filmu tytuł opowiadania został zmieniony) było zręcznie napisanym dramatem kobiet o różnych charakterach, zmuszonych zamieszkać razem. Niekończąca się walka o względy męża oznacza walkę o pozycję. I jak strzelba u Czechowa - stara studnia odegra wielką rolę w tragicznych losach kobiet.
Kolejne dwa opowiadania zlewają się ze sobą. Są zupełnie odmienne w stylu, jak gdyby pisał je inny autor. Uboga wieś lat 30-tych oraz 40-tych, przerażająco wulgarni wieśniacy, posiadacze, którzy nie panują nad chucią. Jakoś nie potrafiłam strawić tego języka, taki obsceniczny, brudny. Ludzie, zachowujący się jak zdziczałe psy... Nie wiem, nie tego się spodziewałam.
Teraz chciałabym coś powiedzieć o moim guście literackim. Odwiedzam od czasu do czasu blogi, których nie obserwuję. (Każdemu się zdarza, prawda?;) Zostawiłam komentarz pod postem o... o pewnej polskiej powieści. Co napisałam? Że po latach broni się, ale nie wszystkie są przecież tak ponadczasowe. Z odpowiedzi pod moim postem wyczytałam, że generalnie nie mam prawa się odzywać, bo na pewno mam zły gust. Może nie dosłownie, ale tak to odebrałam: po co się tu odzywasz, my tu mamy własne mądre kółeczko.
Otóż - tak, coś tam wiem o polskiej literaturze. Polonistką nie jestem, ale od kiedy skończyłam czytać powieści młodzieżowe, zabrałam się za kanon polski i światowy. I oprócz Herlinga Grudzińskiego i Dołęgi-Mostowicza (i Chłopów;) przeczytałam prawie wszystko, wliczając naturalnie wszystkie lektury (obowiązkowe i nieobowiązkowe), oraz poezję polską (Baczyński, Wat, mój ulubiony Gałczyński i młodsi, tacy jak Barańczak, Lipska, czy mój krajan Siwczyk) i zagraniczną (ubóstwiam WB Yeatsa). Ćwiczyłam swoje gusta na klasyce - Tołstoj, Dostojewski, Shakespeare, Standal, Prust (połowa cyklu), Joyce, Mann, Hardy, Hemingway, etc. Mam bogatą biblioteczkę, ale nie aż tak, jak niektórzy z Was. Staram się kolekcjonować książki, ale również staram się je czytać. nie interesują mnie dzieła wampirystyczne, ale jeśli jest na to zapotrzebowanie, to proszę.
Jestem już na takim etapie, że wiem, co mnie interesuje, a co nie. Moje wybory ostatnio były dość przypadkowe (prócz Ishiguro, którego naprawdę Nie opuszczaj mnie oraz niepocieszonego nie trawię, bo jego wcześniejsze powieści przyzwyczaiły mnie do innego stylu; oraz Murakamiego, w którym się zakochałam), ale staram się czytać dla przyjemności, a nie na wyścigi.
Moi ulubieni pisarze? Proszę: Joyce (którego przeczytałam - za wyjątkiem Finneganów Trenu - caluśkiego), Thomas Hardy (którego kocham za smutek i piękno języka), Virginia Woolf (którą sobie dawkuję, bo przecież więcej nie będzie), Martin Amis (postmodernista - świetny!), Robert McLiam Wilson (czekam na więcej), Roddy Doyle (ten humor!) oraz Flann O'Brien (czekam na realizację Sweeneya wśród drzew, którą zapowiadają ojciec i syn Gleesonowie).
Nie, nie pretenduję do miana autorytetu. Moje opinie są czysto subiektywne i mają zachęcić Państwa do weryfikacji. Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się obrażony. Nie chcę wyjść na małostkową. Tylko lekki szlag mnie trafia, jak mi się sugeruje nieznajomość literatury. Ma się rozumieć - nie pozjadałam wszystkich rozumów, mam duże braki, zwłaszcza w literaturze współczesnej (polskiej szczególnie, bo zraziłam się kilkoma złymi powieściami, ale pracuję nad tym, bo na oku mam Lalę), ale staram się podążać za nowościami. Ale nie mogę konkurować z fabrykami recenzji;) oczywiście nie piszę tego w pejoratywnym znaczeniu, ponieważ sama czekam na mój drugi (w życiu) egzemplarz recenzencki.
(No, daliśmy sobie po szlagu, to teraz ręka na zgodę;) Mam nadzieję, że będziecie mnie dalej czytać.

P.S. Tak, robię błędy. Nagminnie w wyrazach drugi, kłótnia, oraz pokażę;) Odkąd dostałam Wujaszka Wanię, przestałam robić byka w wyrazie wujek;D

Aleksander Wertyński


123 lata temu w Kijowie urodził się Aleksander Wertyński. Rodzice obumarli go we wczesnym dziecięctwie, przez co stracił kontakt z siostrą przyrodnią, Nadią (spotkali się dopiero po wielu latach).
W latach szkolnych co prawda miał pierwsze kontakty z teatrem amatorskim, ale nie wspominał ich dobrze. Jako młodzieniec zasłynął recenzjami teatralnymi - opisywał między innymi występy Fiodora Szalapina. Wertyński imał się różnych prac - sprzedawał pocztówki, był korektorem w drukarni, a także księgowym w hotelu.
W roku 1910 przeniósł się do Moskwy, gdzie związał się ze środowiskiem literackim, a także debiutował w filmie w roli drugoplanowej.
Na scenie debiutował w roku 1915; fama głosi, że jego charakteryzacja (występował początkowo w rozpoznawalnym kostiumie Pierrota - smutnego clowna) była jedynym wyjściem dla nieśmiałego Aleksandra. oszczędna scenografia i czarno-biały kostium tworzyły niepowtarzalną atmosferę dla śpiewanych wierszy stylizowanych na cygańskie romanse. Pierrot stał się rozpoznawalnym znakiem scenicznym Wertyńskiego. W późniejszych latach artysta odszedł od tego wizerunku na rzecz czarnego fraka.
Porewolucyjna Rosja nie była dobrym czasem dla artystów; dla Wertyńskiego zaczęły się czasy emigracji. W latach dwudziestych występował w Polsce z teatrzykiem 'Błękitny ptak', koncertował również w Konstantynopolu, na bliskim wschodzie, w Niemczech, a przez wiele lat mieszkał w Szanghaju, gdzie było duże skupisko rosyjskiej arystokracji. Śpiewał w Hollywood dla samej Marleny Dietrich, a jego najpiękniejsze pieśni powstały w Paryżu. Cały czas jednak tęsknił do ojczyzny. Z początku robiono problemy Wertyńskiemu, ale w latach czterdziestych wrócił do Rosji, gdzie dawał koncerty czerwonoarmistom (koncerty naturalnie nadzorował cenzor...) Zmarł z powodu niewydolności serca 21 maja 1957 w hotelu „Astoria” w Leningradzie, gdzie koncertował. Jego ostatni koncert odbył się tego samego dnia w Domu Weteranów. Został pochowany w Moskwie.
Recepcja dzieł Wertyńskiego w Polsce była ogromna. W latach 20-stych był u nas prawdziwą gwiazdą, a w latach późniejszych jego melancholijne pieśni śpiewali między innymi Jonasz Kofta, Mieczysław Święcicki, oraz Olena Leonenko.
Do tej pory z tego co wiem, ukazały się w PIWie wiersze Wertyńskiego, a w Czytelniku książeczka „Podróże z pieśnią”, będąca wspomnieniami artysty (pod silnym naciskiem władz sowieckich Wertyński piętnuje w niej cały swój dotychczasowy dorobek jako burżuazyjny). Od czasu do czasu można nabyć zremasterowane albumy na cd, które rozchodzą się jak świeże bułeczki.

Spadkobiercy - Kaui Hart Hemmings

Zwykłe życie w niezwykłym miejscu.
Prosta, pozbawiona patosu historia, wciągająca od pierwszych chwil.
Równolegle z kinową premierą, do naszych księgarń trafia powieść „Spadkobiercy”, urodzonej na Hawajach Kaui Hart Hemmings. Książka od kilkunastu miesięcy nie schodzi ze szczytów list bestsellerów.
„Spadkobiercy” to kameralny dramat, rozgrywający się w bajecznych plenerach jednego z najpiękniejszych archipelagów świata. Turyści widzą to miejsce jako raj, w którym można być tylko szczęśliwym i pozbawionym trosk. Mieszkańcy natomiast widzą Hawaje, jak każde inne miejsce; tu zarabia się na życie, tu rodzą się dzieci, a starsi ludzie chorują na alzheimera...
Matt King właśnie dowiaduje się, że jego piękna żona, pozostająca w śpiączce od trzech tygodni, mówiąc kolokwialnie, nie wyjdzie z tego. Zapracowany biznesmen musi stawić czoło ojcostwu; do tej pory to na żonie i gosposi spoczywał 'urok' wychowania dwu krnąbrnych córek.
Przygotowanie do śmierci żony są dla Matta okazją do wiwisekcji rodzinnych relacji; niewygodne sprawy wyjdą na wierzch i trzeba się do tego ustosunkować.
Opowieść jest zgrabnie napisana. Styl łatwy, a od emocji aż kipi: stąd sukces. Zakończenie jest przewidywalne; po hollywoodzku tchnie optymizmem. Jedyne, co zastanawia, to płynna metamorfoza bohatera z zapracowanego prawnika w supertatę.
Jedna rzecz tylko tworzy rysę: czy bez twarzy Clooneya nie dałoby się sprzedać książki?

Pokuta - Ian McEwan

Każdemu zdarzyło się mimowolnie coś podsłuchać, podejrzeć, i wysnuć nieraz mylne wnioski. A gdyby takie z pozoru błahe zdarzenie miało niemały, destrukcyjny wpływ na czyjeś życie?
Nastoletnia Briony Tallis jest świadkiem rodzącego się romansu między starszą siostrą, Cecilią a przyjacielem rodziny, Robbym. Mylnie odczytuje to, co nie przeznaczone dla niej. Na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności dochodzi do tragedii, a przez niesłuszne oskarżenie Briony, Robby trafia do więzienia.
Powieść podzielona jest na cztery części. Pierwsza część, najdłuższa, rozgrywa się w ciągu jednej doby. Ot, mamy zjazd rodzinny, przygotowania do uroczystej kolacji, powitanie gości, sekretny romans dwójki młodych ludzi. Briony, nastolatka o zapędach literackich specjalnie z okazji powrotu brata napisała sztukę, którą chce wystawić. Jednak wydarzenia wieczoru przybierają niespodziewany obrót.
Druga część napisana jest w niemal reporterskim stylu; II wojna światowa, zmęczeni do cna żołnierze maszerują przez francuskie wsie w kierunku większego skupiska swoich wojsk. Rany, trupy, wyczerpanie fizyczne i psychiczne. Robby'ego przy życiu przytrzymuje tylko nadzieja na rychłe spotkanie z Cecilią, która czeka na niego, jak wielokrotnie pisała mu w listach.
Trzecia część dotyczy pielęgniarskiego życia Briony, która - chcąc być może odpokutować swoją dziecięcą winę - rezygnuje z kariery pisarki.
Czwarta, ostatnia część, to właściwie epilog; Briony porządkuje wszystkie sprawy przed przeprowadzką do domu opieki.
Pokuta jest książką znakomitą. Postacie są wyraziste, a ich losy - poruszające. McEwan pisze pięknie i z klasą. Szczególnie pierwsza część skojarzyła mi się ze stylem Woolf. W drugiej części dowiedziałam się, że to świadomy zabieg pisarza. Część o wojnie przypomniała mi wspomnienia z cyklu Zapiski ze współczesności. Pamiętam szczególnie jedno ze wspomnień, teraz już nie wiem czyje - opowiadająca je, jako mała dziewczynka uciekała z terenów dzisiejszej Ukrainy, UPA zaatakowało konwój, w którym znajdowała się jej rodzina. Nie wiem, co stało się z matką, ale ojca obdarto ze skóry i przywiązano do drzewa. Ona sama miała lalkę przestrzeloną do rączki... Długo po wysłuchaniu tych wspomnień nie umiałam się otrząsnąć...
Wracając do Pokuty - bardzo chętnie zobaczę film. Jeszcze chętniej sięgnę po inne książki tego pisarza.

Z rozmysłem zamieściłam zagraniczną okładkę, ponieważ nie chcę, żebyście sugerowali się filmem;)

Tysiąc wspaniałych słońc - Khaled Hosseini

Właściwie książka równie dobrze mogłaby nosić tytuł Afgańscy mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Hosseini bardzo obrazowo opisuje trzydzieści lat z życia afgańskich kobiet. Główną bohaterką jest nieślubne dziecko, Mariam, która zostaje żoną porywczego, dwa razy starszego od siebie szewca. Drugą główną bohaterką jest Lajla, wychowana na kobietę świadomą swojej wartości...
Tysiąc wspaniałych słońc, to książka smutna, brutalna, szokująca. W tle hańby i cierpienia głównych bohaterek wyłania się obraz kraju systematycznego niszczonego przez kolejne władze. Komuniści dali kobietom prawo do nauki, ale korzystały z niego tylko kobiety z miasta. Potem kolejni watażkowie rujnowali Afganistan, aż do przejęcia władzy przez talibów, którzy odebrali kobietom resztki wolności: miały chodzić w burkach, nie mogły pracować, a po ulicach miały poruszać się tylko i wyłącznie w towarzystwie mężczyzn. Kobieta miała być niczym, kobieta była - według talibów - mniej warta niż koza. Już na samym początku Nana, matka Mariam mówi do córki: Tak jak igła kompasu zawsze wskazuje północ, tak oskarżycielski palec mężczyzny zawsze znajdzie kobietę.
Po książkę sięgnęłam na DKK. Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie w te klimaty. Zaczęłam opornie. Ale w miarę czytania, aż przecierałam oczy ze zdumienia. To, w jaki sposób Hosseini pisze o zwykłych ludziach, o nielegalnym oglądaniu Tytanika na wideo, o chłostach i sierocińcu, dobrych i złych ludziach... Warto, warto, na prawdę trzeba przeczytać tę książkę! Na skrzydełku książki jest informacja o wcześniejszej książce tego autora; czytaliście Chłopca z latawcem? Mam wielką ochotę po nią sięgnąć.

Cieszyn; Muzeum Drukarstwa oraz Książnica Cieszyńska

Koleżanka ze studiów zorganizowała wspaniałą wycieczkę do Cieszyna. Byliśmy w Muzeum Drukarstwa, które jest jednym z obiektów na Szlaku Zabytków Techniki.

Po wizycie w muzeum poszliśmy do Książnicy Cieszyńskiej, gdzie panie oprowadzały nas pokazując przebogate zbiory; najbardziej zachwycająca była Bibliotheca Scherschnickiana:

A potem zwiedzaliśmy laboratorium, w którym prowadzi się renowację starych książek. Książnica Cieszyńska posiada jedną z najlepiej wyposażonych pracowni.

Później gościliśmy w Bibliotece, w której panie bibliotekarki opowiadały nam o akcji 'Cała Polska czyta dzieciom'.
Niestety przez arktyczne zimno zwiedziliśmy tylko jeszcze rynek i Conieco (gorąca czekolada - mniam:), ale na wiosnę wrócimy na większą wycieczkę. Miasto jest jest cudne! Przypomina Bielsko-Białą, z pięknymi ulicami i starymi budynkami. Już nie mogę się doczekać, kiedy pojedziemy wiosną we trójkę:)

Umberto Eco "O bibliotece" - antybiblioteka?

Na dobry humor dla Was i dla mnie fragment eseju Umberto Eco:)

A. Katalogi winny zawierać jak najwięcej działów; trzeba bardzo pieczołowicie oddzielać katalog książek od katalogu czasopism, a oba od katalogu rzeczowego, jak również książki ostatnio nabyte od książek nabytych dawniej. Jeśli to tylko możliwe, ortografia w obu tych katalogach (nowych i dawnych) winna być odmienna; na przykład
Czajkowski w nabytkach nowych przez Cz, w dawnych zaś z Francuzka przez Tsch.
(...)
C. Sygnatury winny być niemożliwe do przepisania, w miarę możliwości rozbudowane, aby ten kto, wypełnia rewers, nie miał nigdy dość miejsca na wpisanie symboli i uznał je za niemożliwe, a dzięki temu obsługujący mógł zwrócić rewers z żądaniem uzupełnienia.
D. Czas miedzy zamówieniem dostarczeniem książki winien być bardzo długi.
E. Nie należy dawać więcej niż jedna książkę na raz.
F. Książki dostarczone przez obsługę dzięki wypisaniu przez czytelnika odpowiedniego rewersu, nie mogą być przenoszone do biblioteki podręcznej, tak wiec należy podzielić swoje życie na dwa fundamentalne aspekty, jeden obejmujący lekturę, drugi sprawdzanie. Biblioteka winna zniechęcać do jednoczesnego
czytania kilku książek, gdyż od tego można dostać zeza.
G. W miarę możliwości winno nie być w ogóle ani jednej fotokopiarki; jeśli jakaś już się znajdzie, dostęp do niej winien być bardzo czasochłonny i kłopotliwy, cena wyższa niż na mieście, limity kopii bardzo niskie, nie przewyższające dwóch albo trzech stroniczek.
H. Bibliotekarz winien uważać czytelnika za wroga, nieroba (w przeciwnym razie byłby przecież w pracy), za potencjalnego złodzieja.
(...)
J. Dział informacji winien być nieosiągalny.
K. Należy zniechęcać do wypożyczania.
L. Wypożyczenia miedzy biblioteczne winny być niemożliwe, a w każdym razie trwać całymi miesiącami.
Najlepiej jednak zagwarantować sobie niemożliwość zapoznania się ze stanem innych bibliotek.
Ł. W konsekwencji tego wszystkiego kradzieże winna być bardzo ułatwiona.
M. Godziny otwarcia winny ściśle zgadzać się z godzinami pracy, przedyskutowanymi z góry z przedstawicielami związków zawodowych; całkowite zamkniecie biblioteki w sobotę i niedziele, a także wieczorami i w godzinach posiłków. Największym wrogiem biblioteki jest pilny student; najlepszym przyjacielem - Don Ferrante, człowiek, który ma własna bibliotekę, nie musi wiec chodzić do biblioteki publicznej, której jednak zapisuje swój księgozbiór.
N. Winno być całkowicie niemożliwe zjedzenie czegokolwiek w obrębie biblioteki; w żadnym razie nie powinno być mowy o posilaniu się poza biblioteka bez odłożenia wszystkich książek, z których się korzysta, tak by po wypiciu kawy trzeba było zamówić odnowa.
O. Niemożliwe winno być odzyskanie czytanej książki następnego dnia.
P. Niemożliwe winno być uzyskanie informacji, kto pożyczył brakującą książkę.
R. Jeśli tylko się uda - żadnych ubikacji.
S. Następnie dodałem warunek: w sytuacji idealnej czytelnikowi nie powinno przysługiwać prawo wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że wtargnął nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu na podstawie zasad roku 1789, które nie zostały jeszcze przyswojone przez zbiorowa wrażliwość w żadnym razie nie może i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami - poza pospiesznym przemknięciem przez bibliotekę podręczną.