Header Image

Dallas '63 - Stephen King

Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i "wymanewrować" Hitlera, na długo przed wybuchem II wojny światowej, zapobiec śmierci i utracie zdrowia milionów ludzi? Albo gdy danoby ci szansę wyeliminowania Oswalda, JFK żyłby nadal po wizycie w Dallas, a do wybuchu wojny w Wietnamie nie doszłoby? Lub nie robić nic z obawy przed "paradoksem dziadka". Przed takim dylematem staje Jake Epping (vel George Amberson). Od pierwszych stron czyta się "Dallas" doskonale - bohater, sympatyczny młody nauczyciel, za sprawą "króliczej nory" przenosi się do roku 1958 by zapobiec rodzinnej tragedii, a za namową umierającego przyjaciela podejmuje się misji uratowania Kennedy'ego. Nie streszczając fabuły powiem, że pomysł podróży w czasie, mimo iż do nowatorskich nie należy - tu zrealizowany jest świetnie! W książce mamy galerię pełnowymiarowych postaci, cudnie, ale i bez sentymentów zobrazowany jest świat przełomu lat 50/60-tych. Cała opowieść jest emocjonująca, nie ma słabych momentów, a konsekwencje zmiany kontinuum są trudne do przewidzenia... Główne motywy książki od razu nasunęły mi na myśl "Dzień świstaka" oraz... "Godzinę pąsowej róży". Szczerze powiedziawszy zabrałam się do czytania z pustą głową - nie czytałam nawet opisu na skrzydełku. Wiedziałam tylko, że tę książkę muszę przeczytać. I na prawdę cieszę się, że dane mi było po nią sięgnąć. Co prawda raz strasznie się zawiodłam na Kingu ("Regulatorzy"), ale i fascynował mnie swoimi opowiastkami ("Ballada o celnym strzale"). Jedynym maleńkim minusikiem w "Dallas" jest - według mnie - Człowiek z żółtą kartką. Strasznie kingowki motyw, który wcale nie musiał się tam znaleźć. Na prawdę - nie trzeba tłumaczyć wszystkiego czytelnikowi. Niemniej jednak - polecam, polecam, polecam!
Z ciekawostek jeszcze dodam, że równolegle z książką wyszła niewielka gazetka ze wszystkimi artykułami opisanymi w świecie Ambersona.
I jeszcze - tak mi się przypomniało - to jest książka do płaczu!


A to mój stosik - znaczna część jest biblioteczna (w tym jeszcze "oczekujący" Irving). Pod choinkę dostałam "Nie wierzę w życie pozaradiowe" oraz ilustrowany słowniczek niemiecko-polski. Adam dostał kolejną część ilustrowanego życia w PRLu. Na DKK mam Sobociaka "Nasza klasa". O koleżanek Larsson (jestem po 50 stronach, a pani z biblioteki powiedziała, że rozkręci się mniej więcej w połowie), McEwan i Pamuk. A od pana Andrzeja Sikory dostałam "Drugie życie". Ale to już nie w tym roku... Na tapecie - szydełkowy sweterek z czarnego kocurka, może skończę jeszcze w tym roku?

Liczby Charona - Marek Krajewski

Lwów, koniec lat 20-stych ubiegłego wieku. Relegowany z policji b. komisarz Popielski podejmuje się trudnego śledztwa w sprawie okrutnego mordu na starej wróżbitce. Przy zamordowanej policja znajduje kartkę z ciągiem hebrajskich liter... Kryminał Krajewskiego jest krwawy, a zbrodnie jeżą włos na głowie. Autor dotyka również problemu antypolskich zachowań na kresach. Główny bohater to łajdak - mówiąc eufemistycznie. Cały światek jest jednym wielkim niedomytym burdelem, w którym nie ma dam, są tylko... No, może z wyjątkiem siostry Popielskiego, która sprawuje pieczę nad kilkuletnią Ritą, córką komisarza.
Przebrnąwszy pierwsze morderstwo, oraz brud, smród i ubóstwo wylewające się z książki na czytelnika, dobrnęłam do finału i oto mogę się pochwalić "moim pierwszym doczytanym do końca Krajewskim". Zaczęłam czytać Śmierć w Breslau, ale te wszechobecne niedomyte "ladacznice" jakoś mnie zniesmaczyły i dałam sobie spokój. To już któraś z kolei książka, w której wszystkie kobiety to k***, vide - Głowacki.
Co do fabuły - pomyślana zgrabnie i zrealizowana z pietyzmem - autor dziękuje na ostatnich stronach kilku profesorom, których konsultacje wiele wniosły do dzieła.
Historia wciąga, cały zamysł ciągów opartych o gematrię jest może nie nowy, ale niewyeksploatowany i zgrabny, dzięki czemu czytelnik brnie w opowieść jak w gęsty las.
Minusy - bohaterowie, których nie da się lubić. Przemoc. I jak powiedziałam wcześniej - brud; aż w czytelniczej pamięci stanął mi przed oczyma Paryż z "Pachnidła".
Kryminały czytuję nader rzadko. Chyba jestem skrzywiona przez Christie, u której wszystkie zbrodnie odbywają się w nieskazitelnie białych rękawiczkach i z porcelanową filiżanką w dłoni. Przeczytałam kiedyś w jakimś wywiadzie z Murakamim, odpowiedź na pytanie, na czym polega pisanie powieści; jest to poszukiwanie ciemnych stron własnego ja, rzeczy, których o sobie nie wiemy. Kryminały Krajewskiego są wspaniałym przykładem poszukiwań przez pisarza krańców ja, co czyni je bezpretensjonalnymi, ale i trudnymi dla co wrażliwszych odbiorców.
Tak sobie myślę, że powinno się zekranizować ten kryminał. Właściwie powinien powstać teatr telewizji z Pieczyńskim i Dereszowską. Od samego początku podpasowali mi do "ról" bohaterów. Plus klimat nocnego szwendania się po zakazanych zaułkach.
Jutro poproszę w bibliotece o Erynie; a co tam - idę na całość:)