Header Image

Pokój z Widokiem - Edward Morgan Forster

Wydana w 1908 roku ciepła i pełna humoru opowieść o miłości dwojga młodych ludzi, zarazem ironiczne spojrzenie na rodzący się ruch turystyczny, który nastał na początku ubiegłego wieku. Modne wówczas stało się zwiedzanie kontynentu - koniecznie z przewodnikiem Baedekera w ręku - (Anglicy i Amerykanie zwiedzali pozostałości świata antycznego, Niemcy jeździli do wód, a Polacy mieli swoje nowo odkryte Zakopane) oraz wycieczki rowerowe. O turystach pisywał między innymi Henry James, jednak w żadnym z jego opowiadań nie ma tyle humoru i żywiołowości. W tym czasie również Jerome pisze swoich przezabawnych Trzech panów.
Fabuła przedstawia się następująco: początek XX wieku, Lucy Honeychurch wraz z ciotką podróżują po Florencji. Jak większość turystów tamtego okresu, zatrzymują się w pensjonacie, gdzie zawiązują znajomość z nieco ekscentrycznymi panami Emerson, ojcem i synem. Na skutek pewnego wypadku (sic!) Lucy i Georg Emerson zakochują się w sobie bez pamięci. Ale Lucy ma narzeczonego. Chociaż „dla czytelnika jest dość oczywiste, że Lucy kocha młodego Emersona”, sama przed sobą nie umie tego przyznać, z czego wynikną same kłopoty.
Lucy ma jednak aspiracje działać przeciw konwenansom i oczekiwaniom wobec kobiet epoki edwardiańskiej. Co prawda miały one większe prawa (choć Forster podkpiwa z sufrażystek) niż kobiety wiktoriańskie, to do wyboru miały małżeństwo i podporządkowanie mężowi (choć już mogło się mówić o małżeństwach z miłości), bądź zdziwaczenie w staropanieństwie.
Druga część opowieść przenosi nas do rodzinnej miejscowości panny Honeychurch. Towarzystwo pozostaje to samo, ale sceneria zmienia się na sielską an(g)ielską wieś z jej małymi przytulnymi cottages i popołudniowymi herbatkami. Tu ujawnia się kontrast między bezpretensjonalnym ale skrytym romantykiem, George'em oraz „oficjalnym” narzeczonym Lucy - Cecilem, pozerem, malkontentem i snobem.
Subtelny angielski humor ocierający się gdzieniegdzie lekko o farsę, sensu stricte farsą nie będąc, klimatem przypomina shakespeare'owskie Wiele hałasu o nic.
Trudno uwierzyć, że książka ma ponad sto temu. Napisana jest specyficznym językiem wczesnego modernizmu (Virginia Woolf przyjaźniła się z autorem zachęcając go do pisania), przez co nie każdy może przez nią przebrnąć. Ale jeśli tylko skusicie się podążać tropem romantycznej miłości i wartkich dialogów, na pewno będziecie zadowoleni z lektury (szczególnie emocjonujący jest rozdział XV Dramat domowy - gryzłam kołdrę z nerwów!)
Na pewno sięgnę po Domostwo Pani Wilcox (Howards End) i inne książki tego autora. Mam ochotę również odświeżyć sobie filmy Jamesa Ivory'ego na podstawie prozy Forstera.
Polecam!


Kafka w Rey Banach, czyli Haruki Murakami, mój ulubiony postmodernista...

W roku 1933 Breton i Eluard w piśmie surrealistów Minotaur opublikowali ankietę składającą się z zaledwie dwu pytań.

1. Jakie było spotkanie kapitalne w pani/pana życiu?
2. Do jakiego stopnia spotkanie to wywarło lub wywiera na pani/panu jeszcze wrażenie czegoś przypadkowego, czegoś koniecznego? 


Każdy z bohaterów prozy Murakamiego mógłby wziąć udział w takiej ankiecie, udzielając szalenie intrygujących odpowiedzi. Moją pierwszą książką M. była sztandarowa dla tego autora Kronika ptaka nakręcacza. Bohater, zwykły zjadacz chleba, żyjący sobie anonimowo gdzieś w jednej z wielkich japońskich aglomeracji, traci kota. Z kotami już tak jest, że chodzą własnymi ścieżkami. Ale potem odchodzi żona. Nie, nie odchodzi; ona jest stracona... Przez pierwsze sto stron powieść nabiera rozpędu jak śnieżna kula, biorąc rozpęd, by ostatecznie rzucić się na czytelnika i wciągnąć go w ten ni to realny, ni to surrealistyczny świat. 

Bohater większości powieści Murakamiego to everymen, poukładany, umiejący (i lubiący) sprzątać i gotować, ubrany niezbyt przesadnie, ale markowo, przeważnie bez pracy, albo pracujący w wolnym zawodzie. To samo tyczy się kobiet. Ciężko lubić czy nie lubić jego postaci; raczej można się z nimi utożsamiać (są bardzo ludzkie, dobrze nakreślone). Zawsze obecna jest muzyka klasyczna, i to w wysmakowanej formie. Nastolatki w jego książkach mają własne zdanie i dziwnym zrządzeniem nie chodzą do szkoły. Koty gadają (Kafka nad morzem), hotele znikają, pojawiają się podejrzani profesorowie (Koniec świata i Hard Boiled Wonderland), lub dodatkowy księżyc (1Q84), a punktem wyjścia jest egzystencjalna pustka. Mówię egzystencjalna, bo mam na myśli raczej nagły brak, taki jak zniknięcie kota, żony, dziewczyny (Tańcz, tańcz, tańcz)

A całość polana jest turpistycznym sosem rodem z Topora - makabryczny opis obdzierania ze skóry żołnierza w czasie II wojny światowej, zjadanie kocich serc, by posiąść ich duszę i zrobić z nich flet, etc.

W jednym z wywiadów Murakami tak mówi o swoim pisarstwie:
Mówię o sobie, bo siebie znam. Wiem tylko, że w kolejnych książkach zanurzałem się coraz bardziej we własną psychikę. Aby poznać się lepiej, schodzę coraz niżej i niżej na dno studni. W sensie przenośnym, oczywiście. Lubię też obalać mury, pokonywać je. Zajrzeć na drugą stronę i trochę powęszyć. A potem wracam. Na tym polega pisanie powieści. Poszukiwanie ciemnych stron własnego ja, rzeczy, których o sobie nie wiemy. Jeśli ktoś potrafi przekraczać te granice, może wzbudzić zainteresowanie mieszkańców Afryki albo Azji. Ale to wymaga odwagi i pokonania muru, granicy, wobec której czujesz się samotny i bezbronny. Gdy już znajdziesz się po drugiej stronie, możesz być innym człowiekiem. Bardziej wolnym. Staram się, by w moich powieściach nie zabrakło takich doświadczeń. 

Być może stąd w każdej powieści autor zdrowo popuszcza wodze fantazji aż do granicy snu, nie popadając przy tym w śmieszność.